Ale Jezabel nie była jak inne kobiety: wierzyła, że Baal zesłał ją na ten świat, by nawracała inne narody. Zręczna, cierpliwa, zaczęła wynagradzać tych, którzy opuszczali Pana dla nowych bóstw. Achab nakazał wznieść Baalowi świątynię w Samarii i postawić mu ołtarz. Rozpoczęły się pielgrzymki i kult libańskich bogów zaczął się szerzyć w całym kraju.
“To wszystko minie. Może trwać będzie przez jedno pokolenie, ale minie" – wciąż powtarzał sobie Eliasz.
Wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Pewnego wieczoru, gdy wykańczał stół, w jego warsztacie pociemniało i tysiące białych punkcików zaczęło się iskrzyć wokół niego. Poczuł niezwykle silny ból głowy. Chciał usiąść, ale nie był w stanie się poruszyć.
To nie działo się w jego wyobraźni.
“Umarłem – pomyślał. – Odkrywam teraz miejsce, gdzie Bóg wysyła nas po śmierci – sam środek nieba".
Jedna z iskier rozbłysła jaśniej i nagle, jakby zewsząd, usłyszał:
Powiedz Achabowi: “Na życie Pana, Boga Izraela, przed którego obliczem stoisz, nie będzie w tych latach ani rosy, ani deszczu, dopóki nie powiem".
W chwilę potem wszystko było jak dawniej: warsztat, światło zmierzchu, głosy dzieci bawiących się na ulicy.
W nocy Eliasz nie mógł zasnąć. Po raz pierwszy od wielu lat wróciły wspomnienia z dzieciństwa, lecz tym razem to nie anioł stróż do niego przemówił, lecz “coś" potężniejszego. Obawiał się, że jeśli nie spełni nakazu, wszystkie jego przedsięwzięcia zostaną przeklęte.
Następnego ranka postanowił zrobić to, o co go poproszono. Co go obchodziła wiadomość nie dotycząca jego? Wypełni zadanie i głosy zostawią go w spokoju.
Bez trudu uzyskał audiencję u króla Achaba. Wiele pokoleń wcześniej, gdy na tron wstąpił król Samuel, prorocy zaczęli wywierać wpływ na handel i rządy. Mogli żenić się i mieć dzieci, ale musieli zawsze być do dyspozycji Pana, aby władcy nigdy nie zbaczali z właściwej drogi. Wedle tradycji, to dzięki tym, którzy “radowali się głosem Boga", wygrano wiele bitew, a Izrael przetrwał, bo u boku króla stał zawsze prorok, który naprowadzał go na ścieżkę Pana.
Przybywszy do Achaba, Eliasz ostrzegł go, że susza nękać będzie kraj, dopóki nie zniknie kult fenickich bogów.
Władca niezbyt przejął się jego słowami, ale towarzysząca mu Jezabel słuchała uważnie i zaczęła zadawać pytania. Eliasz opowiedział jej więc o wizji, o bólu głowy, o wrażeniu, że czas stanął, w chwili gdy przemawiał do niego anioł. Podczas gdy opowiadał, co mu się przytrafiło, mógł z bliska przyjrzeć się księżniczce, o której głośno było w całym Izraelu. Była jedną z najurodziwszych kobiet jakie w życiu widział. Miała długie, opadające na doskonale krągłą kibić, czarne włosy, oliwkową skórę i błyszczące, zielone oczy. Wpatrywała się nimi w Eliasza, jednak spojrzenie miała nieodgadnione. Nie potrafił z niego wyczytać, jakie wrażenie wywarły na niej jego słowa.
Odszedł z pałacu w przekonaniu, że wypełnił swą misję i może spokojnie powrócić do pracy w warsztacie. W drodze powrotnej pragnął Jezabel z całą namiętnością swych dwudziestu trzech lat. Prosił Boga, aby w przyszłości dane mu było spotkać kobietę z Libanu, bo kobiety te były piękne, miały smagłą skórę i zielone oczy pełne tajemnic.
Pracował do wieczora i usnął w spokoju. Następnego dnia przed świtem obudził go lewita. Jezabel przekonała króla, że prorocy stanowią zagrożenie dla rozkwitu i wzrostu potęgi Izraela. Żołnierze Achaba otrzymali rozkaz zgładzenia wszystkich tych, którzy odmówią porzucenia świętej misji powierzonej im przez Pana.
Eliaszowi nie dano jednak prawa wyboru – miał zostać zabity.
Obaj z lewitą spędzili dwa dni ukryci w stajni na południu Galaadu, podczas gdy czterystu pięćdziesięciu nabi zamordowano. Większość proroków, którzy chodzili po ulicach umartwiając się samobiczowaniem i wieszcząc koniec świata, nawróciło się na nową religię z powodu braku wiary i dla zysku.
Świst, a po nim krzyk, przerwały myśli Eliasza. Zaniepokojony odwrócił się w stronę swego towarzysza.
– Co się stało?
Nie było odpowiedzi: przeszyte strzałą ciało lewity osunęło się na ziemię.
Na wprost niego jakiś żołnierz umieszczał nową strzałę w łuku. Eliasz rozejrzał się dokoła: całkiem pusta ulica, wszystkie drzwi i okna zamknięte, oślepiające słońce na niebie, łagodny wiatr znad oceanu, o którym słyszał, a którego nie znał. Chciał uciekać, ale wiedział, że strzała dosięgnie go, nim dotrze do najbliższego rogu.
“Jeśli mam zginąć, niech nie będzie to strzał w plecy" – pomyślał.
Żołnierz napiął łuk. Ku swemu zdziwieniu Eliasz poczuł, że nie ma w nim strachu ani woli życia, ani niczego innego. Tak jakby wszystko od dawna zostało ukartowane, a oni dwaj – on i żołnierz – mieli odegrać jedynie role w dramacie nie przez nich napisanym. Przypomniał sobie dzieciństwo, ranki i wieczory w Galaadzie, swoje niedokończone prace ciesielskie. Pomyślał o matce i ojcu, którzy nigdy nie chcieli, aby ich syn był prorokiem. Pomyślał o oczach Jezabel i uśmiechu króla Achaba.
Pomyślał o tym, jak głupio jest umierać, mając niespełna dwadzieścia trzy lata, nie zaznawszy miłości kobiety.
Ręka puściła cięciwę, strzała przecięła powietrze, ze świstem przemknęła koło jego prawego ucha i utkwiła w ziemi, wzniecając kurz.
Żołnierz raz jeszcze założył strzałę i wycelował. Jednak zamiast strzelić, patrzył Eliaszowi prosto w oczy.
– Jestem najlepszym łucznikiem w wojsku Achaba – zawołał. – Przez ostatnich siedem lat nigdy nie chybiłem celu.
Eliasz spojrzał na ciało lewity.
– Ta strzała była dla ciebie. – Żołnierz trzymał napięty łuk w drżących rękach. Eliasz był jedynym prorokiem skazanym na śmierć: inni mogli wybrać wiarę w Baala.
– Kończ więc swe zadanie.
Był zaskoczony własnym spokojem. Wielekroć podczas nocy w stajni wyobrażał sobie śmierć, ale teraz zrozumiał, że cierpiał ponad miarę. Za kilka sekund wszystko się skończy.
– Nie mogę – powiedział żołnierz, któremu ręce wciąż drżały tak, że nie był w stanie utrzymać łuku. – Odejdź stąd, zejdź mi z oczu, bo to zapewne Bóg odmienił bieg moich strzał i zostanę przeklęty, jeśli zdołam cię zabić.
Dopiero wtedy, gdy zrozumiał, że ma szansę przeżyć, przestraszył się śmierci. Jeszcze mógł ujrzeć ocean, spotkać kobietę, mieć dzieci, dokończyć swe prace ciesielskie.
– Kończ z tym jak najszybciej – powiedział. – Jestem teraz spokojny, lecz jeśli będziesz zwlekał, zacznę cierpieć z powodu rzeczy, które utracę.
Żołnierz rozejrzał się dokoła, aby upewnić się czy nikt nie jest świadkiem tej sceny. Potem opuścił łuk, schował strzałę do kołczana i zniknął za rogiem.
Eliasz poczuł jak zaczynają mu drżeć nogi: strach wracał z całą mocą. Musiał uciec natychmiast, zniknąć z Galaadu, by nigdy więcej nie stawać twarzą w twarz z żadnym łucznikiem mierzącym w jego serce. Nie wybierał swego losu i nie po to poszedł do Achaba, by chełpić się przed sąsiadami, że rozmawiał z królem. Nie on był odpowiedzialny za rzeź proroków, ani za to, że pewnego popołudnia widział, jak zatrzymał się czas, a warsztat zamienił w czarną otchłań pełną połyskujących punkcików.
Tak samo jak żołnierz rozejrzał się dokoła: ulica była pusta. Pomyślał, że trzeba sprawdzić, czy jeszcze można uratować życie lewicie, lecz na nowo tak bardzo zaczął się bać, że uciekł, zanim ktokolwiek się pojawił.
Szedł przez wiele godzin zarośniętymi, dawno nie uczęszczanymi ścieżkami, aż dotarł nad brzeg potoku Kerit. Wstydził się swego tchórzostwa, ale i radował, że żył.
Napił się trochę wody, usiadł i dopiero wtedy zdał sobie sprawę ze swojej sytuacji: jutro będzie musiał coś zjeść, a przecież nie znajdzie pożywienia na pustyni.