Przypomniał sobie swój warsztat stolarski, pracę, którą wykonywał przez wiele lat i musiał porzucić. Niektórzy sąsiedzi byli jego przyjaciółmi, ale nie mógł na nich liczyć. Wieść o jego ucieczce z pewnością rozeszła się już po mieście i wszyscy znienawidzili go za to, że wydał na śmierć mężów prawdziwej wiary, a sam uciekł.
Wszystko, czego dotąd dokonał, legło w gruzach dlatego tylko, że zgodził się wypełnić wolę Pana. Jutro, przez najbliższe dni, tygodnie i miesiące, kupcy z Libanu będą dobijać się do drzwi warsztatu, aż ktoś powie im, że właściciel uciekł, zostawiając za sobą śmierć niewinnych proroków. Być może powiedzą również, że zamierzał zniszczyć bogów sprawujących pieczę nad ziemią i niebem. Historia ta wkrótce dotrze poza granice Izraela i może się pożegnać na zawsze z myślą o małżeństwie z kobietą tak piękną, jak te, które mieszkają w Libanie.
“Są przecież jeszcze statki'.
Tak, były statki. Zwykło się przyjmować na ich pokład przestępców, jeńców wojennych, zbiegów, gdyż praca na nich była niebezpieczniejsza od wojaczki. Na wojnie żołnierz zawsze miał szansę ocalić życie, ale morza były tajemnicze, pełne potworów i, gdy dochodziło do tragedii, nie pozostawał nikt, kto mógłby o niej opowiedzieć.
Tak, były statki, ale nadzorowane przez fenickich kupców. Eliasz nie był przestępcą, jeńcem ani zbiegiem, lecz kimś, kto poważył się wystąpić przeciwko Baalowi. Gdy tylko to wyjdzie na jaw, zabiją go i wrzucą do morza, bo żeglarze wierzą głęboko, że Baal i jego bogowie są władcami burz.
Nie mógł więc iść w stronę oceanu. Nie mógł iść na północ, bo tam leżał Liban. Nie mógł iść na wschód, gdzie plemiona izraelskie prowadziły wojnę trwającą już od dwóch pokoleń.
Przypomniał sobie spokój, jaki czuł, stojąc przed żołnierzem. Czymże w końcu jest śmierć? Tylko chwilą i niczym więcej. Nawet jeśli wiązała się z bólem, to ból minąłby szybko, a on spocząłby na łonie Pana.
Położył się na ziemi i długo patrzył w niebo. Tak jak lewita, usiłował założyć się z samym sobą. Nie tyle o istnienie Boga – co do tego nie miał wątpliwości – ile o sens własnego życia.
Patrzył na góry, na ziemię, którą – jak mu objawił anioł Pana – już wkrótce nękać będzie długotrwała susza, a która jeszcze zachowała świeżość wielu lat obfitych deszczy. Patrzył na potok Kerit, którego wody już wkrótce się wyczerpią. Pożegnał się ze światem żarliwie i z szacunkiem. Poprosił Pana, by przyjął go, gdy nadejdzie jego godzina.
Zapytał siebie o sens swego istnienia, ale nie umiał sobie odpowiedzieć. Zastanowił się, dokąd ma iść i stwierdził, że jest osaczony. Jutro wróci i podda się, choć strach przed śmiercią powrócił. Postanowił cieszyć się tym, że zostało mu jeszcze kilka godzin życia. Na próżno. Tak właśnie odkrył, że człowiek rzadko wie, co ma robić.
Gdy się zbudził następnego dnia znów popatrzył na Kerit.
Jutro lub za rok zostanie po nim jedynie piaszczyste koryto i wygładzone kamienie. Starzy mieszkańcy wciąż będą nazywać to miejsce Kerit i wskazując drogę wędrowcom prawdopodobnie będą mówili: “takie a takie osiedle znajduje się na brzegu rzeki, która tu blisko płynie". Podróżni, widząc obtoczone kamienie i drobny piasek, pomyślą sobie: “tu płynęła kiedyś rzeka". Ale gaszącej pragnienie wody w potoku już nie będzie.
Jak strumienie i rośliny, dusze także potrzebują deszczu, ale deszczu innego rodzaju: nadziei, wiary, sensu istnienia. Gdy tego brak, wszystko w duszy umiera, choć ciało nadal funkcjonuje. Można wtedy powiedzieć: “W tym ciele żył kiedyś człowiek".
Nie był to czas na takie myśli. Znów przypomniał sobie rozmowę z lewitą tuż przed wyjściem ze stajni. Na cóż umierać tyloma śmierciami, skoro wystarczy jedną? Pozostawało mu czekać na straże Jezabel. Bez wątpienia nadejdą, gdyż istnieje niewiele dróg ucieczki z Galaadu. Złoczyńcy zawsze kierowali się na pustynię, gdzie po kilku dniach znajdowano ich ciała, albo nad potok Kerit, gdzie ich chwytano. Zatem straże będą tu lada moment, a on ucieszy się na ich widok.
Napił się trochę krystalicznej wody, obmył twarz i rozejrzał za cienistym miejscem, w którym mógłby czekać na swych prześladowców. Człowiek nie może walczyć ze swym przeznaczeniem. On próbował i poniósł klęskę.
Choć kapłani dostrzegli w nim proroka, postanowił zająć się ciesiołką, ale Pan sprowadził go z powrotem na jego drogę.
Nie był jedynym człowiekiem, który starał się porzucić życie przypisane każdemu na ziemi przez Boga. Przypomniał sobie swego przyjaciela obdarzonego wspaniałym głosem, którego rodzice nie chcieli zgodzić się na to, by został pieśniarzem – bo taka profesja przyniosłaby wstyd rodzinie. Jedna z jego przyjaciółek z dzieciństwa przepięknie tańczyła, ale rodzina zabroniła jej tańca z obawy, że mogła zostać wezwana przez władcę, a nikt nie wiedział jak długo potrwają jego rządy. Poza tym powszechnie uważano, że atmosfera w pałacu była pełna grzechu i zawiści i bezpowrotnie oddalała szansę na dobre zamążpójście.
“Człowiek narodził się, by zdradzać swój los". Bóg zapładniał ludzkie serca tylko niemożliwymi marzeniami.
“Dlaczego?"
Być może po to, by zachować tradycję.
To nie była właściwa odpowiedź. “Mieszkańcy Libanu zaszli dalej niż inni tylko dlatego, że odrzucili tradycję dawnych żeglarzy. I gdy wszyscy używali tego samego rodzaju statków, oni postanowili zbudować coś całkiem różnego. Choć wielu z nich straciło życie na morzu, to jednak udoskonalili swą flotę tak, że opanowali światowy handel. Zapłacili za to wysoką cenę, ale było warto".
Być może człowiek zdradza swój los, bo Bóg się od niego oddalił. Kiedy już zasiał w ludzkich sercach marzenia z czasów, w których wszystko było możliwe, sam zwrócił się ku nowym sprawom. Świat zmienił się, życie stało się trudniejsze, lecz Pan nie powrócił więcej, by zmienić ludzkie marzenia.
Bóg był daleko. Ale skoro posyłał swych aniołów, by rozmawiali z prorokami, to być może jest tu jeszcze coś do zrobienia. Jaka więc jest odpowiedź?
“Być może nasi ojcowie popełnili błędy i boją się, że zrobimy to samo. Albo też ich nie popełnili i nie wiedzą, jak nam pomóc wybrnąć kłopotów".
Czuł, że jest blisko rozwiązania.
Strumień płynął tuż obok, kilka kruków krążyło po niebie, rośliny z uporem czepiały się piaszczystej i surowej ziemi. Gdyby słuchały tego, co mówili ich przodkowie, cóż by usłyszały?
“Strumieniu, poszukaj lepszego miejsca, w którym twe czyste wody odbijać będą jasność słońca, w przeciwnym razie pochłonie cię pustynia" – powiedziałby bóg wód, jeśli przypadkiem by istniał. “Kruki, w lasach jest więcej pożywienia, niż pośród skał i piasku" – rzekłby bóg ptaków. “Rośliny, rzucajcie swe nasiona daleko stąd, bo wiele jest na świecie wilgotnej, urodzajnej gleby i urośniecie piękniejsze" – powiedziałby bóg kwiatów.
Ale Kerit, rosnące tu rośliny i latające kruki – jeden z nich przysiadł tuż obok – miały odwagę uczynić to, co inne rzeki, ptaki i kwiaty uznały za niemożliwe.
Eliasz zapatrzył się na kruka.
– Uczę się – odezwał się do ptaka. – Choć to bezużyteczna nauka, bo wiem, że jestem skazany na śmierć.
– Odkryłeś jak wszystko jest proste – zdawał się mówić kruk. – Wystarczy mieć odwagę.
Eliasz zaśmiał się, bo przypisywał swoje słowa krukowi. Była to zabawna gra, której nauczył się od kobiety wypiekającej chleb. Postanowił grać dalej. Zadawał sobie pytania i sam na nie odpowiadał, jakby był prawdziwym mędrcem.