Выбрать главу

Kress odplacil jej równie wyrazonym niezadowoleniem.

— Jest pani w moim domu, Wo, i tutaj ja decyduje, co jest ponizajace. Karmilem piaseczniki tak, jak pani radzila i nie chcialy walczyc.

— Musi sie pan uzbroic w cierpliwosc.

— Nie — odpowiedzial Krese — Przeciez jestem ich panem i bogiem. Dlaczego mialbym czekac, az nabiora na cos ochoty? Nie walczyli dostatecznie czesto, by mnie zadowolic. Skorygowalem to.

— Rozumiem. Przedyskutuje te sprawe z Shade’em.

— To nie jest pani zmartwienie Ani jego.

— Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, jak zyczyc panu dobrej nocy — powiedziala Wo z rezygnaca. Potem jednak nakladajac plaszcz, obdarzyla go pelnym dezaprobaty spojrzeniem.

— Niech pan obserwuje swoje twarze — ostrzegla. — Niech pan uwaznie obserwuje swoje twarze.

Po jej wyjsciu Kress, zaintrygowany, podszedl do pojemnika i przyjrzal sie zamkom. Jego podobizny tkwily na swoich miejscach, jak zawsze. Moze tylko — szybko nalozyl powiekszajace gogle. Nawet wtedy róznica byla trudna do uchwycenia. Wydalo mu sie ze wyraz wyrzezbionych twarzy zmienil sie nieco, ze usmiech zostal lekko wykrzywiony, tak, iz pojawil sie w nim cien podlosci. Byla to bardzo subtelna zmiana, jezeli w ogóle cokolwiek sie zmienilo. W koncu Kress doszedl do wniosku, iz wrazenie powstalo pod wplywem slów Jali Wo i postanowil wiecej nie zapraszac jej na swe przyjecia.

W ciagu nastepnych kilku miesiecy Kress wraz z garstka najblizszych znajomych spotykali sie co tydzien,na, jak lubili to nazywac, „grach wojennych”. Teraz gdy minela juz poczatkowa fascynacja piasecznikami, Krees wiecej czasu poswiecal na interesy i obowiazki towarzyskie kosztem obserwacji pojemnika. Jednak w dalszym ciagu lubil urzadzac dla przyjaciól jedna czy dwie wojny i utrzymywal swych kombatantów w ciaglej gotowosci, na krawedzi glodu. Wyraznie sie to odbilo na pomaranczowych, których liczba tak znacznie sie zmniejszyla, ze Krese zaczal sie zastanawiac czy ich mamka jeszcze zyje. Ale inne mialy sie calkiem niezle. Czasami w nocy, gdy nie mógl zasnac, zabieral butelke wina do ciemnego, oswietlonego jedynie czerwona poswiata znad pustyni salonu. Pil i godzinami i w samotnosci wpatrywal sie w pojemnik. Zwykle gdzies toczyla sie walka, a jezeli nawet nie, to z latwoscia je wywolywal, wrzucajac do srodka troche jedzenia.

Podczas cotygodniowych spotkan zaczeli, jak to sugerowala Malada Blane, robic zaklady. Kress wygral sporo, stawiajac na biale, które staly sie najsilniejsza i najbardziej liczna kolonia w pojemniku. Posiadaly takze najwiekszy zamek. Pewnego razu Kress odsunal pokrywe i wrzucil jedzenie nie, jak zwykle, na srodek pola bitewnego, ale w poblize ich zamku. W ten sposób pozostale pieseczniki, chcac miec w ogóle cokolwiek do jedzenia musialy ten zamek zaatakowac. Próbowaly. Biale bronily sie wspaniale. Kress wygral od Jada Rakkisa sto standartów.

Rskkis tracil na tych zakladach spore sumy niemal co tydzien. Roscil sobie pretensje do rozleglej wiedzy o piasecznikach, ze do czasu pierwszego przyjecia duzo na ich temat przeczytal.

Kress podejrzewal, ze byly to tylko puste przechwalki, bo kiedy przychodzilo do zakladów zwykle nie dopisywalo mu szczescie. Kress równiez usilowal dowiedziec sie czegos o piasecznikach. W chwili naglej ciekawosc polaczyl sie z miejscowa biblioteka i staral sie ustalic z jakiego swiata piaseczniki pochodza. Jednak takiego hasla w katalogu w ogóle nie bylo. Planowal zadzwonic do Wo i spytac ja o to, ale pojawily sie inne sprawy i kwestia pochodzenia piaseczników umknela mu z pamieci.

W koncu Rakkis, po miesiacu, w czasie którego straty siegnely tysiaca standartów, zjawil sie na spotkaniu, niosac pod pacha male plastykowe pudelko. W srodku znajdowalo sie przypominajace pajaka stworzenie, pokryte delikatnym, zlotym wlosem.

— Pajak piaskowy — oznajmil. — Z Cathaday. Dzis po poludniu dostalem go od t’Etherane. Zwykle usuwaja im worki jadowe, ale ten jest nietkniety. Przyjmujesz zaklad, Simon? Chce odzyskac moje pieniadze. Stawiam tysiac standartów, ze mój pajak piaskowy poradzi sobie z twoimi piasecznikami.

Kress przyjrzal sie zamknietemu w plastykowym wiezieniu zwierzeciu. Piaseczniki urosly i byly, jak to slusznie Wo powiedziala, dwukrotnie wieksze niz jej wlasne — jednak przy tym stworzeniu wygladaly jak karly. Poza tym ono posiadal jad, a piaseczniki nie. Bylo, ich jednak strasznie duzo. Ponadto ich wojny wewnetrzne ostatnio zaczely juz byc nieco nuzace. Odmiana, jaka nioslo ze soba to wyzwanie zaintrygowala Kressa.

— W porzadku — powiedzial. — Jestes glupcem, Jad. Oddzialy piaseczników beda naplywaly tak dlugo, az ten twój ohydny stwór bedzie martwy.

— To ty jestes glupcem, Simon — odpowiedzial Rakkis z usmiechem. — Cathadayski pajak piaskowy zywi sie glównie stworzeniami, które zyja zagrzebane w jakichs norach czy szczelinach i — tylko patrz uwaznie — pójdzie prosto do tych zamków i pozre mamki.

Posród ogólnego smiechu Kress stracil nagle humor. Tego nie wzial pod uwage.

— Zaczynajmy juz wreszcie — powiedzial z irytacja. Uzupelnil sobie szklanke do pelna.

Pajak byl zbyt duzy, by mógl sie zmiescic w otworze zywieniowym. Dwóch z gosci pomoglo Rakkisowi odsunac pokrywe i Malada Blane wreczyla mu jego pudelko. Wytrzasnal pajaka do Pojemnika. Potworek wyladowal na miniaturowej wydmie tuz przed zamkiem czerwonych. Stracil orientacje i stal przez chwile nieruchomo, jego zuchwy pracowaly bez przerwy, a odnóza podrygiwaly wyzywajaco.

— No, dalej — ponaglil go Rakkis. Wszyscy zebrali sie ciasnym kregiem wokól pojemnika. Kress odszukal i nalozyl swoje gogle. Jezeli mial stracic tysiac standartów, chcial przynajmniej dobrze widziec co sie dzieje. Piaseczniki zauwazyly intruza. W calym zamku w jednej chwili zamarl wszelki ruch. Male czerwone stworzenia staly zmrozone, patrzac.

Pajak ruszyl w strone obiecujacej, zacienionej bramy. Z górujacej nad wszystkim wiezy obojetnie patrzylo na niego oblicze Simona Kressa.

Natychmiast wybuchla burza aktywnosci. Najblizsze piaseczniki uformowaly sie w dwa kliny i poprzez piasek runely ku pajakowi. Coraz wiecej wojowników wysypywalo sie z wnetrza zamku i tworzylo potrójny szereg, strzegac zejscia ku podziemnej komnacie, w której zyle mamka, Z pustyni w pospiechu nadciagali wezwani do walki zwiadowcy.

Bitwa zostala przyjeta.

Szarzujace piaseczniki dosiegnely pajaka. Szczypce uchwycily odnóza, wbily sie w tulów, zacisnely. Czerwoni wojownicy wbiegali po zlotych nogach na plecy napastnika. Kasali i darli. Jeden z nich dotarl do oka i rozcial je cieniutkimi zóltymi czulkami. Kress usmiechnal sie i wskazal to Rakkisowi.

Jednak piaseczniki byly male i nie mialy jadu. I pajak sie nie zatrzymywal. Jego nogi strzepywaly atakujacych, rozrzucajac ich na wszystkie strony. Ociekajace trucizna szczeki odnajdowaly innych, wypuszczajac polamane, sztywniejace zwloki. Juz przeszlo tuzin piaseczników lezalo martwych. Pajak posuwal sie wciaz dalej i dalej. Przeszedl prosto przez potrójna linie strazników przed zamkiem. Szeregi zamknely sie wokól niego, pokryly go, rzucajac sie do desperackiej walki. Kress zauwazyl ze którys z oddzialów oddal jedna z jego nóg. Czesc obronców wchodzila na wieze zamku i skakala, ladujac na drgajacym, falujacym klebowisku ponizej.

Pajak zupelnie niewidoczny pod masa rojacej sie czerwieni, wpelzl jednak w ciemnosc bramy i zniknal.

Jaa-Rakkis odetchnal gleboko. Byl wyraznie blady.

— Cudownie — powiedzial czyjs glos. Malada Blane jakos dziwnie, z glebi gardla zachichotala.

— Patrz — powiedziala Idi Noreddian, pociagajac Kressa za rekaw.

Byli tak zajeci tym, co sie dzialo w rogu czerwonych, ze nie zwracali najmniejszej uwagi na pozostala czesc pojemnika. Jednak teraz zamek byl spokojny, piaski puste, uslane tylko trupami piaseczników i teraz zobaczyli…