Выбрать главу

W poblizu zamku czerwonych zostaly podciagniete trzy armie.

Staly zupelnie nieruchomo, w idealnym porzadku, szereg za szeregiem. Pomaranczowa, biala, czarna. Czekaly, by zobaczyc kto wyjdzie z ciemnosci.

Simon Kress sie usmiechnal.

— Kordon sanitarny — powiedzial. — Spójrz, z laski swojej, na pozostale zamki, Jad.

Rakkis spojrzal i zaklal Oddzialy piasecznikówt piaskiem i kamieniami zalepialy bramy. Jezeli pajakowi uda sie jakos wyjsc calo z bitwy z czekajacymi armiami, nie bedzie mial latwego dostepu do wnetrza tych zamków.

— Powinienem byl przyniesc cztery pajaki — powiedzial Rakkis. — Jednak mimo wszystko wygralem. Mój pajak jest teraz tam, na dole i zzera twoja pieprzona mamke.

Kress nie odpowiedzial. Czekal. W ciemnosciach cos sie poruszylo.

Nagle czerwone piaseczniki zaczely wylewac sie z bramy szerokim strumieniem. Szybko wdrapywaly sie na mury zamku i rozpoczynaly naprawe dokonanych przez pajaka zniszczen.

Czekajace armie rozsypaly sie i wycofaly do swych rogów.

— Jad — powiedzial Kress — mysle, ze jestes troche zaskoczony tym, kto zzera kogo.

Tydzien pózniej Rakkis przyniósl cztery cienkie srebrne weze. Piaseczniki rozprawily sie z nimi bez wiekszych trudnosci.

Potem próbowal z duzym czarnym ptakiem, który zjadl ponad trzydziesci bialych piaseczników i miotajac sie niemal doszczetnie zniszczyl ich zamek. Jednak w koncu jego skrzydla sie zmeczyly, a piaseczniki, ilekroc wyladowal, atakowaly go duzymi silami.

Nastepnym ich przeciwnikiem byly owady — opancerzone zuki, niewiele rózniace sie od nich samych. Jednak glupie, okropnie glupie. Polaczone sily pomaranczowych i czarnych zlamaly i rozproszyly ich szyk i wyrznely jednego po drugim.

Rakkis zaczal dawac Kressowi weksle.

Mniej wiecej w tym czasie Kress znów spotkai Cath McLane.

Stalo sie to podczas kolacji, która spozywal w swojej ulubionej restauracji w Asgardzie. Zatrzymal sie na chwile przy jej stoliku, opowiedzial o swych grach wojennych i zaprosil ja, by sie do nich przylaczyla. Poczerwieniala, potem odzyskala nad soba kontrole i stala sie lodowata.

— Ktos wreszcie musi cie powstrzymac, Simon — powiedziala. — Mysle, ze to bede ja.

Kress wzruszyl ramionami, zajal sie znakomitym,jedzeniem i nie myslal wiecej o jej grozbie. Az do chwili, gdy, tydzien pózniej, u jego drzwi stanela niewysoka, tega kobieta i pokazala mu odznake policyjna.

— Wplynelo do nas zazalenie — powiedziala. — Czy ma pan terrarium z niebezpiecznymi owadami, Kress?

— To nie sa owady — odpowiedzial, gotujac sie wewnetrznie. — Prosze, pokaze pani.

Gdy zobaczyla piaseczniki, potrzasnela glowa.

— Nie da rady, to nie przejdzie. Co pan w ogóle wie o tych stworzeniach? Czy wie pan z jakiego swiata pochodza? Czy zostaly zatwierdzone przez rade ekologiczna? Czy ma pan na nie pozwolenie? Doniesiono nam, ze one sa miesozerne, prawdopodobnie niebezpieczne. Zawiadomiono nas równiez, iz sa obdarzone ograniczona swiadomoscia. A w ogóle skad pan je wzial?

— Kupilem u Wo i Shade’a — odpowiedzial Kress.

— Nigdy o nich nie slyszalam. Prawdopodobnie przemycili je,wiedzac, ze nasi ekolodzy nigdy by ich nie zatwierdzili. Nie, Kress, to nie przejdzie. Mam zamiar skonfiskowac ten pojemnik i go do zniszczenia. I moze sie pan równiez spodziewac kary pienieznej.

Kress zaproponowal jej sto standartów w zamian za zapomnienie o nim i jego piasecznikach.

Kobieta prychnela.

— Teraz bede musiala do zarzutów przeciwko panu dodac próbe przekupstwa..

Nie dawala sie przekonac az do chwili, w której podniósl oferte do dwóch tysiecy standartów.

— Wie pan, to nie bedzie latwe — powiedziala. — Trzeba na nowo wypelnic formularze, wymazac zapisy. Poza tym sporo czasu zajmie wydobycie od ekologów falszywego zezwolenia. Nie wspominajac juz o wnoszacym zazalenie. Co bedzie jesli ona znowu zadzwoni?

— Ja prosze zostawic mnie — powiedzial Kress. — Prosze ja zostawic mnie.

Pomyslal o tym wszystkim przez chwile. Jeszcze tego wieczora wykonal kilka telefonów.

Przede wszystkim zadzwonil do „t’Etherane — Sprzedaz Zwierzat Domowych”.

— Chcialbym kupic psa — powiedzial. — Szczeniaka.

Tlusty handlarz popatrzyl na niego oslupialym wzrokiem.

— Szczeniaka? To zupelnie do ciebie niepodobne, Simon. Ale zajrzyj do nas. Mamy wspanialy wybór.

— Chce szczeniaka scisle okreslonego rodzaju — powiedzial Kress. — Zapisuj, Przedyktuje ci jak on ma wygladac. Nastepnie wypukal numer Idi Noreddian.

— Idi — powiedzial — chce, zebys zjawila sie dzis u mnie ze sprzetem holowizyjnym. Mam ochote zarejestrowac pewna walke. Jako prezent dla jednej z moich przyjaciólek.

Tej nocy, po zrobieniu nagrania, Kress nie kladl sie do pózna. Wchlonal w swym sensorium nowy, kontroweryjny spektakl dramatyczny i przygotowal sobie niewielka przekaske, wypalil jedno czy dwa cygara i uporal sie z butelka wina. Czujac sie bardzo z siebie zadowonony, przeszedl ze szklanka w reku do salonu.

Swiatla byly wygaszone. Cienie, zrodzone z czerwonej poswiaty znad terrarium, plonely chorobliwym, goraczkowym blaskiem. Podszedl by spojrzec na swe królestwo, ciekaw, jak czarne radzily sobie z naprawa zamku. Szczeniak obrócil go w ruine.

Odbudowa postepowala calkiem sprawnie. Gdy Kress przez powiekszajace gogle przygladal sie pracy, jego wzrok zahaczyl o twarz na wiezy. Zdumiala go.

Odsunal sie, zamrugal, pociagnal potezny lyk wina i znów spojrzal.

Twarz, która widzial byla wciaz jego twarza. Ale zupelnie nieprawdziwa, wykrzywiona. Policzki byly spasione jak u wieprza, usmiech zmienil sie w zlosliwy grymas. Wygladal nieprawdopodobnie podle.

Zaniepokojony, zaczal okrazac pojemnik, by przyjrzec sie innym zamkom. Kazda z twarzy byla nieco rózna, ale wszystkie mialy zdecydowanie te sama wymowe.

Pomaranczowe pominely wszelkie szczególy, ale i tak rezultatem bylo oblicze potwora — pelne brutalnosci usta, bezduszne.

Czerwone obdarzyly go satanicznym, krzywym usmieszkiem.

W kacikach ust czailo sie cos dziwnego i nieprzyjemnego. Biale, jego faworyci, wyrzezbily okrutnego boga-pólglówka.

Z wsciekloscia cisnal szklanica z winem o sciane.

— Jak smialyscie — wysyczal resztka oddechu. — Przez tydzien nie dostaniecie nic do zarcia! Ja was naucze.

Przyszedl mu do glowy pomysl. Wybiegl z salonu, aby po chwili wrócic z zabytkowym zelaznym mieczem blisko metrowej dlugosci, o wciaz jeszcze ostrym sztychu. Usmiechnal sie, stanal tuz przy scianie pojemnika i odsunal pokrywe znad jednego rogu.

Siegnal w dól i dzgnal stojacy w tym rogu zamek bialych. Potem zaczal machac mieczem tam i z powrotem, rozwalajac mury, kruzganki, wieze. Gramolace sie piaseczniki zostaly zasypane piaskiem i kamieniami. Drobnym ruchem nadgarstka unicestwil bezczelna, uwlaczajaca karykature, w która piaseczniki zmienily jego twarz. Potem zawiesil miecz nad ciemna, prowadzaca ku komnacie mamki jama i opuscit go z cala sila. Uslyszal miekkie mlasniecie i poczul opór. Biale piaseczniki zadrzaly i upadly. Usatysfakcjonowany, wyciagnal miecz z powrotem.

Patrzyl przez chwile na swe dzielo, zastanawiajac sie czy zabil mamke. Ostrze miecza bylo wilgotne i sliskie. Jednak po chwili biale piaseczniki znów zaczely sie poruszac. Chwiejnie i powoli,ale jednak sie ruszaly.

Przygotowal sie do zasuniecia pokrywy nad tym rogiem i przejscia do nastepnego zamku, gdy poczul ze po jego rece cos pelznie.

Wrzasnal, wypuscil miecz i gwaltownie przeciagnal druga reka po skórze. Piasecznik spadl na dywan. Zmiazdzyl go obcasem, depczac wsciekle jeszcze dlugo po tym, jak stal sie on tylko bezksztaltna masa. Trzesac sie z obrzydzenia pospiesznie zamknal i zabezpieczyl pokrywe. Wybiegl, by wziac prysznic i dokladnie sie obejrzal. Ubranie, które mial na sobie, starannie wygotowal.

Jakis czas pózniej, po kilku szklankach wina, wrócil do salonu. Byl troche zawstydzony przerazeniem, jakie ten piasecznik w nim wzbudzil. Ale na ponowne otwieranie pojemnika nie mial najmniejszej ochoty. Od tej chwili pokrywa bedzie stale zamknieta. Musial jednak jakos ukarac pozostale zamki. Postanowil poszukac pomyslu w nastepnej szklance wina. Gdy ja skonczyl, splynelo na niego natchnienie. Usmiechnal sie, podszedl do pojemnika i wprowadzil kilka poprawek w systemie regulujacym wilgotnosc powietrza.