Выбрать главу

Atoli można było zdobyć większy majątek, umożliwiało to kasyno, systematyczne oszczędzanie, giełda lub sprawowanie władzy. W ciągu miesiąca obrotny członek Rady Trzech potrafił zorganizować i pięćset dęli, co jednak związane było z dużym ryzykiem – istniał zawsze “gabinet cieni" i udowodnienie łapówek urzędującym triumvirom oznaczało wykluczenie od kandydowania do władz przez dwa kolejne lata. A rozkosze przydawały się – trio donny Mariny zapewniało luksusową obsługę już za sto pięćdziesiąt dęli. Polowanie w podziemnej jaskini na grubego zwierza tyleż samo. Plotki mówiły, że za drugie tyle można było mieć i łowy na człowieka, ale jakoś nikt nie wspominał o ochotnikach. Z drugiej strony matematyk Lamais potrafił jednej nocy wygrać w seven cards pięć tysięcy “rozkoszy" i przepuścić je następnego dnia w ruletce. Inna sprawa, że swymi wynikami zyskał tak dużą popularność, iż przy kolejnych wyborach wszedł pewnie do Rady Trzech dystansując wszystkich rywali.

Giełda mieściła się w niedużym pomieszczeniu wyglądającym tak, jakby burdelowy buduar ktoś pośpiesznie zamienił na pokój księgowości. Na dużej tablicy wyświetlały się naukowe oferty i ich notowania, obok czerniły się orientacyjne kursy dęła do podstawowych rozkoszy. W głębi kantoru królował zaś sam Anatolij Izaakowicz Owsiejenko, z uprzejmym uśmiechem załatwiający wymianę informacji na “delighty" i “delightów" na brakujące pomysły. Ziegler rzucił okiem na oferty. Nie było tam wprawdzie zapotrzebowania na rozwiązanie kwadratury koła czy perpetuum mobile, widniały jednak rozmaite teoretyczne zapotrzebowania szczegółowe ora? rozwiązane pomysły przedstawione do nabycia. Silvestri poinformował Roya, że wszystkie te dane stanowią jedynie wierzchołek góry lodowej i wstępną sygnalizację, prawdziwa wymiana osiągnięć i wyników odbywa się z ręki do ręki, z niewielką tradycyjną prowizją dla Owsiejenki.

Dość długo jeszcze zwiedzali, krążyli po salach rozrywkowych, podziwiali graczy i spekulantów. W Zieglerze, po pierwszej fali fascynacji, rosło zmęczenie. Widok pijących naukowców budził przykre skojarzenia, towarzystwo ładnych i łatwych pań ale tylko za spore dcli, których nie posiadał, rozdrażniało. Pożegnał gospodarzy, którzy przyjęli to z ulgą, wsiąkając w wyspecjalizowane kółka zainteresowań.

W apartamencie czekał Daud Dass. Grzeczny, choć nie przesadzający z usłużnością. Sprawny, ale nie narzucający się. Idealny ordynans o niezgłębionych oczach. Cerber czy sojusznik?

Zapytany, odpowiedział, że ma wykształcenie technika laboranta, pochodzi z Durbanu, a jego rodzina wyemigrowała z Peszawaru trzy pokolenia temu. Parę zdań na tematy zawodowe upewniło Zieglera, że nie ma do czynienia z laikiem. Roy wspomniał o swoich dotychczasowych badaniach i Dass zobowiązał się przedstawić mu na jutro wszelkie tutejsze możliwości oraz aktualny stan prac w dziedzinach pokrewnych. Potem przygotował kąpiel. Pomógł przy rozbieraniu i przez moment absolwentowi Princeton wydało się, że współpracownik przygląda mu się trochę dziwnie, ale być może było to złudzenie.

Pierwsze tygodnie Ziegler wykorzystał na adaptację, co w kombinacie przypominającym mariaż pensjonatu pracy twórczej z domem wariatów, nie było najłatwiejsze. Nastawił się na jedyny możliwy sposób potraktowania układu -zaaprobować i starać się polubić. Jeszcze niedawno stres rozwiązany zostałby niezwykle prosto – łykiem “przyjaciela" z lodem – po skomplikowanej kuracji farmakologiczno-psychologicznej, “przyjaciel" napawał Roya wstrętem i nie nadawał się już na powiernika.

Pomagali natomiast koledzy – jowialny Landley, precyzyjny, i mimo pozorów oschłości, opiekuńczy Silvestri, wiecznie rozkojarzony, ale również kipiący zwariowanymi pomysłami – Kornacki, lub pełen niedźwiedziowatego ciepła exnajemnik Lamais. Rychło nowicjusz utonął po uszy w swoim programie. Wsiąkł w atmosferę. Cieszył się jak dziecko z nowych konceptów, ścigał się w pomysłach z Landleyem, zachwycał sprawnością laboratoriów, jakich mogły zazdrościć najlepiej wyposażone ośrodki. W ciągu pół miesiąca postawił więcej hipotez niż przez poprzednie dziesięć lat.

Natomiast z rozrywek prawie nie korzystał – zaliczkowe dziesięć d 11 i wydawał umiarkowanie, a jako niepijący. nie był specjalnie poszukiwanym kompanem. Zwykle w czasie wypoczynku zaszywał się w kącie dużego salonu z najnowszym numerem Science and Relax. Miejscowy periodyk, wydawany przez Radę Trzech, obok stałej prezentacji miejscowych osiągnięć, zawierał rozwinięty dział rozrywkowy, wypełniany ploteczkami z pogranicza Playlandu oraz domorosłą i często gratbmańską twórczością literacką pensjonariuszy Ogrodu.

Ogród tymczasem żył swoim nieco paranoicznym rytmem, urozmaicanym wieczornym i porannym przylotem helikoptera. Myliłby się jednak ten, kto zapragnąłby uznać śmigłowiec za szparę w systemie bezpieczeństwa. W czasie lądowań automatycznie ładowano i rozładowywano luki, a załoga nie wychylała nawet nosa z kabiny.

Dużo przyjemności stwarzała praca z Didem, jak zdrobniale nazywano Dauda Dassa. Cichy i spokojny pomocnik należał do ludzi, których obecność zauważa się dopiero kiedy wyjdą. Cechowała go wrodzona inteligencja i chłonny umysł. Służył za prawą rękę. lewe oko i przedłużenie wszystkich dodatkowych zmysłów szefa. Był absolutnie właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Gdyby nie wrażliwe oczy, zdradzające niezbadane głębie duszy, można by powiedzieć: doskonały robot.

Trudno jednak mówić, by sympatyczne otoczenie zapewniało pełen spokój duszy Roya. Czuł pod otaczającymi go maskami mroczne niedopowiedzenia. W końcu ktoś z tych miłych, kompetentnych ludzi sprzątnął Kapadulosa i. w wypadku konieczności, to samo zrobiłby z każdym innym. Do kogo mógł żywić pełne zaufanie, z kim nawiązać bliższy kontakt? l jak?

Tymczasem któregoś wieczora dał się skusić Kornackiemu i zasiadł do pokera. Polak pożyczył mu dwieście pięćdziesiąt centydeli. Dosiedli się Lamais i Silvestri oraz albinos Trygwe Viren.

– Musisz wreszcie poznać nasze dziewczyny – rechotał dobrodusznie Francuz. – Zbyt długa wstrzemięźliwość działa redukująco na aktywność szarych komórek. No, ale zaczynamy. Stawka minimalna pięć centydeli. Maksymalne trzykrotne przebicie. Wygrasz, będziesz królem życia.

Gra ruszyła zrazu dość wolno. Dobrą kartę otrzymywali przeważnie Kornacki i Viren. Jedną niewielką pulę wziął Roy na trójkę króli, Silvestri więcej żartował niż grał, wycofując się przeważnie z przebić i sprawdzeń. Lamais zagrywał w ciemno i przeważnie tracił. Parokrotnie odchodził od stołu i wracał z nową porcją centydeli. Natomiast kupka przed Virenem rosła, Fin wyraźnie triumfował. Potem nastąpiło kilka rozdań pustych, powodujących jedynie rozrost banku. Tak upłynęły dwie godziny. Kolejnym rozdającym był Silvestri.

– W ciemno, za pół puli – powiedział spokojnie siedzący za nim Lamais.

– Dla mnie za wysoko – Kornacki złożył karty.

Vi ren zmarszczył brwi.

– Wchodzę – mruknął.

– Również – zauważył cichutko Silvestri.

Ziegler rozsunął karty i szybko je złożył. Uderzyła go fala gorąca. Poker kierowy, niech to szlag!

– Jestem -rzekł, starając się nadać głosowi jak najspokojniejsze brzmienie.

Lamais podniósł swoje karty, dotąd jeszcze nie zebrane ze stolika.

– Ile kart? – spytał Silvestri.

– Jeszcze w jasno, jeśli pozwolisz? Ile wynosiła połówka puli? Aha, jeszcze raz dwieście centydeli.

Wszyscy pokornie dołożyli. Viren tylko mocniej ruszył żuchwą i przygryzł cygaro. Zaczęła się wymiana. Lamais powiedział: jedną. Viren wymienił dwie karty, ale po jego twarzy nie można było poznać, czy jest zadowolony z operacji. Silvestri poprosił również o jedną. Roy oczywiście podziękował. Kornacki nalał cztery drinki. Równocześnie Viren otworzył za cztery dele. Silvestri przebił do ośmiu.