Выбрать главу

– Sprawdzam – powiedział cicho Ziegler i przesunął słupek żetonów.

– Jeszcze nie tym razem – stwierdził Francuz. – Osiem i dwadzieścia cztery…

Było cicho, zrobiło się jeszcze ciszej. Viren otarł pot z czoła. Jakież karty mogli mieć partnerzy? Ze swymi trzema asami na dziesiątkach czuł się dość silnie. Nęciła też wysoka pula. Poza tym odrzucił dziesiątkę karo i waleta trefl… Wynikało, że nikt nie mógł mieć… A zatem strity lub fule… Silvestri i Lamais wymieniali po jednej karcie, a więc fule, i to niższe. Jeden Ziegler nie wymieniał nic. Czyżby miał karetę? Silvestri wymieniał jedną – też chyba ful. Przełknął łyk lodowatej cubalibre.

– Dodaję – powiedział.

– A ja potrajam. Dwadzieścia cztery i siedemdziesiąt dwa – rzekł Silvestri, jakby chodziło o kupno biletu do metra.

Po raz drugi Roy doświadczył gwałtownego wstrząsu termicznego. Tym razem była to fala lodowatego zimna. Pragnąc grać, musiałby dołożyć dziewięćdziesiąt sześć dęli – blisko sto “rozkoszy". A zostało mu ledwie parę. Popatrzył na Lamaisa.

– Czy mógłby szanowny kolega pożyczyć?… zaczął.

– Nie!

Omiótł wzrokiem stół. Nikt nie zdradzał ochoty udzielenia pożyczki.

– Trudno, zatem wycofuję się – rzekł i spokojnie położył karty.

Na twarzy Virena pojawił się wyraz ulgi i satysfakcji. Tak naprawdę obawiał się jedynie koloru u Zieglera.

– Słucham, kolego Lamais – zwrócił się nadspodziewanie uprzejmie do Francuza. – Pan też rezygnuje?

– Bynajmniej, siedemdziesiąt dwa i dwieście szesnaście!

– No to ja dwieście szesnaście i, jeśli panowie pozwolą, dla zaokrąglenia sześćset! W głosie Virena drżał ton triumfu. Znał Lamaisa i czuł jakimś dodatkowym zmysłem, że matematyk blefuje dla prostego podwyższenia gry.

– Sześćset i tysiąc osiemset – jeśli nie macie nic przeciw temu? – zabrzmiało cichutko od Silvestriego.

– Ja dziękuję – Lamais odłożył z lekkim obrzydzeniem trzymany wachlarzyk.

– A ja… Viren zawahał się i sięgnął do książeczki z czekami kilodelowymi – ze względu na to, że jesteśmy tu w koleżeńskim gronie, ograniczę się jedynie do podwójnego przebicia.

– Czyli trzy tysiące sześćset – rzekł Silvestri – no cóż. skoro lubi się tu okrągłe cyfry. Dziesięć tysięcy.

Niczym ściągnięci magnesem, z sąsiednich pokojów wychynęli hazardziści i alkoholicy, miłośnicy gier automatycznych i mocnych filmów, a także większa liczba kolorowych panienek. Oczywiście pozostali przy stole dwaj gracze nie uchylali nawet rąbka trzymanych kart. Dziesięć tysięcy “rozkoszy", tego jeszcze w Ogrodzie nie było. Wszyscy zastanawiali się. czy zgromadzenie takiej sumy jest w ogóle możliwe. Przez Silvestriego, oczywiście, ale czy mógł mieć taką kwotę Viren? Chyba miał. Parokrotnie stał na czele Rady Trzech, nie gardził wówczas łapówkami, miał również szczególne szczęście w grach automatycznych. Choć z wynikami naukowymi ostatnio było gorzej.

W mózgu Fina cały czas zachodził skomplikowany proces. Czy Silvestri mógł mieć kolor? Nie mógł. Karta, którą kupił, była dziesiątką trefl, tyle udało mi się podejrzeć, a on sam miał w tym kolorze asa, dziesiątkę, zrzucił waleta.

– Sprawdzam!

I nie czekając na ruch przeciwnika wyłożył asowego fula.

– Troszkę mało – zauważył uprzejmie Silvestri. I wyłożył cztery siódemki.

Kareta! Od początku miał na ręku karetę, a kartę wymieniał jedynie dla niepoznaki.

– Dziękuję panom – pobladły Viren uczepił się blatu stołu i ciężko wstał. -Troszeczkę tu duszno… warto byłoby się przejść – dodał zupełnie niepotrzebnie. Był zrujnowany, a w jego oczach czaiła się nienawiść do wszystkich.

Wiwatowano. Gratulowano Silvestriemu. Ten, bardziej ciekawy niż szczęśliwy, zwrócił się do Lamaisa:

– Co miałeś?

Francuz rozłożył garść blotek.

– Nic. Ale trzeba było go nieco podciągnąć. Od dawna czekałem na okazję takiej nauczki dla tego bulona.

Ziegler zgarnął smętną resztkę żetonów. Odczuwał trochę gniewu i sporo żalu. Przecież gdyby miał pieniądze…

– A szanowny profesor co miał? – Silvestri bezceremonialnie rozgarnął jego karty… O kolorek. To jednak młodsze od karety.

– Poker – poprawił ponuro Roy.

– Bez dziesiątki?

Roy jeszcze raz spojrzał na karty. Król, dama, walet, dziewiątka, ósemka kier… Jakże mógł się pomylić.

– Czasami nie trzeba żałować, że koledzy więcej nie pożyczyli – zauważył dobrotliwie Lamais.

– Przy kartach najlepiej poznaje się ludzi, to też jakaś korzyść – pocieszał Silvestri.

– Samemu zdarzyło mi się kiedyś pomylić kolor z pokerem, jeszcze w szkole… – wtrącił Kornacki.

Ziegler wyraźnie usiłował nadrabiać miną.

– Mój przyjaciel z Kalifornii, Burt, opowiada w jednej ze swych książek, że widział kiedyś pokera w kolorze zielonym – rzucił.

Wszyscy się roześmieli. Z tłumu rozchodzących się kibiców wychylił się Landley i klepnął Silvestriego po ramieniu.

– No, Aldo, ty dzisiaj stawiasz, a potem, cóż panowie, “pora dziewcząt"!

Ziegler podziękował. Dopił sok jabłkowy i udał się do swego apartamentu. Nad niewielkim prostokątem ogrodu jaśniało rozgwieżdżone niebo południowej półkuli.

Did już spał. Roy wziął prysznic i wyciągnął się w łóżku. Zadowolony był, że przegrał tylko tyle. Lamais wielkodusznie umorzył całą pożyczkę. Cieszyło go również, że głównym płatnikiem wieczoru okazał się Viren, a on jedynie poniósł koszty lekcji. Chyba nikt nie lubił Virena. Od dziś również Fin nie będzie lubił nikogo. Oczekując nadejścia snu, Ziegler myślał o przyszłości. Po raz pierwszy zastanawiał się, co zrobi, kiedy opuści ten Ogród, a potem przyszło mu do głowy pytanie, czy kiedykolwiek się to uda? Z wolna myśli zaczęły mu się plątać, a kiery, piki i trefle mieszać z wzorami matematycznymi…

Nagle obok posłania zgęstniała ciemność i nowy podniecający zapach uderzył Roya w nozdrza.

– Nie mów nic!

Ponieważ gość zawitał bez ubrania, jego płeć nie ulegała najmniejszej wątpliwości. Dziewczyna była nieprawdopodobnie szczupła, ale tę oszczędność natury rekompensowały niezwykle długie nogi i jędrne piersi, krągłe i twarde.

– Nie mam pieniędzy – szepnął profesor.

– Jestem prezentem -odpowiedziała, zamykając mu usta pocałunkiem.

Jakże długo nie miał kobiety. Ogarnęło go szaleństwo upalnej nocy. Tak, że zapominając o swych nierekordowych parametrach pogrążył się w upojeniu, czerpał rozkosz łapczywie, a partnerka zdawała się odbierać należną jej część z pełną afirmacją. Wydawała się być wręcz zachwycona. Dreszcze rozkoszy co parę minut wstrząsały jej nieprzytomnie gładkim, tajemniczo pachnącym ciałem.

Nie padło ani jedno słowo więcej. Roy, w chwili krótkiego odpoczynku, patrząc w ciemności na profil kochanki-ochotniczki, zastanawiał się, czy widział ją już w salach relaksowych. Która to była? Niemożliwe, żeby Tamara…

A potem świat obrócił się. Ich ciała utworzyły magiczną liczbę sześćdziesiąt dziewięć. Usta Zieglera przesunęły się po jedwabistym brzuchu. Gazele nogi rozchyliły się. I wtedy zobaczył. W mroku pokoju spotęgowanym jeszcze przez nakrywające ich prześcieradło, na wewnętrznej stronie uda dziewczyny fosforyzował napis: Czy przybywasz z Zieleni?

Nagle zniknęło całe podniecenie. Otrzeźwiał, usiadł na łóżku. Zrobiło mu się nagle głupio i niewyraźnie. Chciał pytać, a zarazem czuł, że nie powinno paść żadne słowo. Oto ktoś zwrócił się do niego poza kontrolą układu. Kontakt został nawiązany.

Muśnięcie ust na ramieniu. Nim zdołał wykonać jakikolwiek ruch, dziewczyna pochwyciła leżący na podłodze szlafroczek i zniknęła tak nagle, jak się pojawiła.

Konspiracja

Czy Roy Ziegler został zaskoczony? Chyba jedynie środkiem przekazu hasła. Prawdę powiedziawszy od dłuższego czasu czekał na jakiś sygnał. Od dwóch tygodni, od dnia swego przybycia.