Выбрать главу

Oczywiście nie był ani płatnym agentem, ani osobnikiem podstawionym na miejsce prawdziwego profesora Zieglera. Był dżentelmenem naukowcem. A ludzie tego pokroju potrafią czynić pewne rzeczy bezinteresownie, jeśli uważają, je za słuszne. Mniej więcej tydzień przed swym nagłym odlotem z Kapsztadu, jak każdy zaciężny z grupy M bez dodatku,,t", miał jeszcze pewne możliwości poruszania się, wstąpił więc do kina. Szedł właśnie najnowszy Spielberg. nie rozpowszechniany dotąd w sieci wideo, a Roy, jak wielu profesjonalnych teoretyków, miał słabość do fantastyki. Bawiła go jej baśniowa forma, a przede wszystkim rozbrajająca nienaukowość. Miał zresztą własną teorię na temat nieprzekładalności fantastyki na ekran. Powieść, radio – nadawały się jak najbardziej, film jednak, z małymi wyjątkami, nie dźwigał, zdaniem naukowca, skomplikowanej poetyki. Mimo coraz lepszej techniki, tricków, rzadko bywał przekonywający. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że wyobraźnia człowieka bogatsza jest od jego wzroku.

Kino, chyba ze względu na horrendalną cenę biletów na przedpremierowej projekcji – świeciło pustkami. Roy, który nie przepadał za obcymi ludźmi, siadł w samym środku pokaźnej łysiny w końcu sali. Trochę zrobiło mu się nieprzyjemnie, kiedy jakiś typ ulokował się tuż za nim.

Na ekranie akcja pojedynku w stanie nieważkości osiągnęła szaleńcze crescendo, kiedy nagle facet z tyłu pochylił się do ucha miłośnika filmów katastroficznych.

– Proszę się nie odwracać i nie reagować na to co mówię, profesorze Ziegler – zabrzmiał wyraźny szept – chciałbym z panem porozmawiać. Wiem, że jest pan pod stałą obserwacją, że ma pan ograniczoną swobodę. Dlatego pragnę coś zaproponować. Proszę na razie nie odpowiadać. Wychodząc, zobaczy pan w holu moje odbicie w lustrze. Znamy się. A teraz do rzeczy. Wiem, że jutro, jak co czwartek, będzie pan jechał do ośrodka pod Pickelberg. Wyjątkowo sam. Postaram się spotkać z panem na drodze. A teraz proszę poczęstować mnie papierosem.

Roy wyciągnął machinalnie do nieznajomego paczkę marlboro.

Kiedy film skończył się zaskakującą, wesołą pointą i rozbawieni kinomani wysypali się do holu, Ziegler przystanął i zerknął w całif ścienne zwierciadło. Akurat jakiś mężczyzna podarł swój bilet i wrzucił go do śmietniczki. Męska bogartowska twarz, szpakowate włosy. Sportowa sylwetka. Któż by nie poznał świutowca z pierwszych stron okładek – Burta Denninghama!

Wszystko przebiegło tak. jak zapowiedziano w szeptance. Stały towarzysz Roya, doktor Ruyslink, wezwany w ostatniej chwili do głównego laboratorium, zrezygnował z podróży. Po raz pierwszy Ziegler miał wyruszyć samotnie. Oczywiście był pewien, że jego wóz posiada znakomitą aparaturę podsłuchową, interesowało więc go niezwykle, jak Denningham wyobraża sobie kontakt, przecież wersja przypadkowego autostopowicza nie wchodziła w grę. Jakiś przydrożny motel?

Na trzynastym kilometrze za miastem coś rzuciło samochodem, a po paru sekundach Roy zorientował się, że pojazd toczy na trzech Hakach. Sprawcą był mocny kolczasty drut, który przypadkiem lub wskutek czyjejś złośliwości, poniewierał się na nawierzchni.

W sekundę potem zaraz za Zieglerem zatrzymał się sportowy porsche. kierowany przez czerstwo wyglądającego pastora.

– Czy stało się jakieś nieszczęście, synu? – zapytał uprzejmie sługa Boży.

– Gumy – wyrzucił wściekle Ziegler.

Pastor, jak się okazało, był przykładem miłosiernego samarytanina, obiecał zawieźć pechowego kierowcę do najbliższego telefonu, a potem poczekać dla towarzystwa aż do przybycia pomocy drogowej. Mimo przebrania Roy poznał od razu Denninghama.

– Mamy niewiele czasu, a więc do rzeczy! – mówił dobitnie znany globtroter i poszukiwacz przygód. – Przypuszczam, że już za parę dni zostaniesz przeniesiony do grupy M/t. Prawie zawsze tak się odbywa. Rok przygotowań i sprawdzianów, po czym naukowiec znika bez wieści. Owszem przychodzą jeszcze do rodziny jakieś zdawkowe pocztówki, czasem zdjęcia, systematycznie wpływa na konto królewskie wynagrodzenie. Ale to wszystko. Współcześni Einsteinowie czy Pitagoras! rozpływają się gdzieś w afrykańskim interiorze.

– Chcesz mnie przestrzec. Burt?

– Bynajmniej, chcę cię prosić o pomoc. A w ogóle zapomniałem ci powiedzieć, że znakomicie wyglądasz, profesorku. Zaraz, kiedy to widzieliśmy się po raz ostatni? Chyba cztery lata temu w Białym Domu, na cocktailu dla świata nauki i kultury. Zdaje się. że miałeś wtedy okropną ochotę pociągnąć wprost z prezydenckiej piersiówki. – Ziegler nie odpowiedział. Denningham mówił więc dalej:

– Zacznę po kolei. Miałem przyjaciela, jeszcze z dzieciństwa. Wiesz, że mam dużo przyjaciół. Świetny naukowiec, jakich sporo pracowało w fundacji Onassisa. Moim zdaniem – drugi Arystoteles. A przy tym trochę detektyw. Czasami wyświadczaliśmy sobie różne uprzejmości. Wiedziałem, że przyjechał tu jakieś dwa lata temu. I zamilkł. A potem dostałem od niego informację, niesłychanie okrężną drogą. Mieliśmy z Hektorem pewien stary, sympatyczny szyfr. Informacja, którą otrzymałem tym szyfrem, została przerwana w połowie. Kapadulos wspominał o jakimś wynalazku, który miał zrewolucjonizować technikę wojenną. I o tym, że prace prowadzone przez grupę naukowców są już na ukończeniu. Dawał też do zrozumienia, że mocodawcom, czy raczej dozorcom, nie znana jest istota wynalazku. Że po dłuższym zastanowieniu grupa Kapadulosa chce go ofiarować mnie… Bo nie wyobrażają sobie purytanów z Pretorii w roli nie kwestionowanych panów tej pianę…

– Tej pianę…?

– Planety! Ale właśnie tu przekaz się urwał. Biedny Kapadulos! Nie wiem nawet z jakiego zakątka RPA nadawał… Wynika jednak, że z samego Centrum programu M/t.

– I chcesz, żebym ja go zastąpił?

– To jedynie nieśmiała propozycja. Na nic nie nalegam. Jeśli uznasz, że obawy Kapadulosa były słuszne, jeśli dotrzesz do jądra tajemnicy – daj znać.

– Jak?

– To już muszę zostawić twojej przemyślności, Roy. Przemycenie jakiegoś urządzenia nadawczego nie wchodzi w grę. Przewiozą cię helikopterem, poddając uprzednio gruntownej rewizji. Sądzę jednak, że znajdziesz sposób. W każdym razie od dnia twego wyjazdu, od północy każdej niedzieli do dwudziestej we wtorek, czekam na wiadomość w hotelu Gwiazda Południa w Pretorii. Moje drugie ja, Mr Denis Burton, wynajmuje tam apartament nr 333. Jeśli nie będziesz mógł przesłać szerszej informacji – wystarczą trzy słowa. Czy koncepcja prototypu jest gotowa? Gdzie mieści się centrum naukowe? Całość zakończ swoim nazwiskiem… Wiadomość musi być przekazana wyłącznie mnie!

Na chwilę zapadła cisza. Roy zastanawiał się. Wreszcie powiedział.

– Musiałbym wiedzieć, dla kogo pracuję. Burt?

Pastor uśmiechnął się i pochylił w stronę naukowca.

Od chwili przybycia do Ogrodu Nauk Zieglerem targały ambiwalentne uczucia. Nie dał wiążącej odpowiedzi Denninghamowi, a jedynie stwierdził lakonicznie: zobaczymy, co da się zrobić. Tu na miejscu zdał sobie sprawę z ogromu trudności tego zadania. Ośrodka nie stworzyli naiwniacy. Idea jakiejkolwiek konspiracji wydawała się tu nierealna. A przecież czuło sieją w powietrzu. Przekaz Kapadulosa stanowił najlepszy dowód. Można było nawet zrozumieć, dlaczego doszło do spisku. Charakter ludzki posiada dość cech. które dadzą się przewidzieć. Na akcję odpowiada reakcja. Próba poddania jednostek ludzkich totalnej kontroli musiała zaowocować konspiracją. Zwłaszcza, jeśli dotyczyło to jednostek obdarzonych superinteligencją, a jednocześnie niepewnych swej przyszłości.

Pytanie jednak nie brzmiało, czy konspiracja powstała, raczej jak była możliwa w sieci doskonałej kontroli, wzbogaconej zapewne przez inflirtację środowiska?

Na razie jednak głównym problemem stawało się nawiązanie łączności. Kapadulos wysyłając w przestrzeń swe posłanie nie zostawił hasła, nie wskazał kontaktu. Do swej śmierci też nie dowiedział się ani on, ani nikt ze współspiskowców, czy apel trafił do właściwych rąk? Jak więc Ziegler, nie narażając się na ryzyko natychmiastowego zdemaskowania, miał dotrzeć do siatki? Którzy z pięćdziesiątki intelektualistów byli potencjalnymi przyjaciółmi, którzy wrogami? Musiał grać ostrożnie. Oglądając z Landleyem i Silvestrim płytkę poświęconą pamięci Greka odmówił krótką modlitwę, po czym rzucił od niechcenia cytat z Iliady o przyjaźni Achillesa z Patroklesem. Innym razem podczas spaceru o zachodzie, gdy gęste cienie kładły się pod arkadami, zanucił parę taktów Zorby, ale chyba nikt nie zwrócił na to uwagi. Takich sygnałów dawał więcej, oczywiście niesłychanie dyskretnie i nigdy wobec wszystkich. Dopiero w ferworze pokera zdecydował się wtrącić zdanie, w którym połączył słowo “zieleń" z imieniem Denninghama.