Rozpętało się wówczas prawdziwe piekło. Kilkunastu naukowców wywieziono. Szczególnym, a może nieszczególnym trafem represje nie dotknęły nikogo z konspiratorów. Kilku z nich wywożonych było wprawdzie helikopterem na pustynię, gdzie w warunkach całkowitej izolacji przesłuchiwał ich suchy, ukryty za ciemnymi szkłami, pułkownik. Ale nikt chyba nie sypnął. Zaostrzono jedynie jeszcze bardziej regulaminy.
Dzięki Bogu spiskowcy kontrolowali sytuację. Silvestri wspiął się na szczyty swego geniuszu. System komputerowy nie tylko dostarczał informacji selektywnych i zniekształconych,,w górę", ale zaczął również funkcjonować,,w dół". Po przełamaniu blokad sięgnięto do samego pnia mózgu. Częstując nadzór naukowymi halucynacjami, konspiratorzy poczęli otrzymywać informacje dotyczące swoich strażników.
W ten sposób dla grupy Silvestriego stały się dostępne kopie raportów i meldunków wysyłanych do Centrali, przypływające stamtąd polecenia, ba, indywidualne opinie o kolegach naukowcach z konspiracji, poznano też kto z personelu pomocniczego należał do informatorów nadzoru… Wielu ich było, wielu.
– DAUD DASS TEŻ?
Ekran rozjarzył się znakami charakterystycznymi dla wybuchu śmiechu rozmówcy.
– TO NAJLEPSZY WSPÓŁPRACOWNIK KAPADULOSA POD KAŻDYM WZGLĘDEM!
Mimo wysiłków natomiast nie dowiedziano się, kto jest informatorem wśród naukowców, kto zabił Greka? Widocznie nadzór nie był w to wtajemniczony, a szpieg posiadał własną, niezależną łączność z Kapsztadem.
– Do mankamentów – z punktu widzenia spiskowców – należało to, że system komputerowy obejmował jedynie drugi krąg nadzoru i nie przekazywał żadnej informacji o trzecim. Zatem wydostanie się z Ogrodu nadal pozostawało nierealne.
Tymczasem wkrótce po śmierci Tullera z natłoku teorii, koncepcji, hipotez narodziła się ta najistotniejsza, ta na którą czekano, dla której być może stworzono cały więzienny ośrodek.
– CZY WIESZ, ZIEGLER, KTO JĄ STWORZYŁ?
– Lamais, Landley?
– VIREN!
Cóż za zaskoczenie! Ten gbur, mruk i excusez le mot. cham? A jednak istniała inna wersja człowieka: Viren – szlachetny idealista, koleżeński do przesady i z gruntu uczciwy! Właśnie dla ochrony jego geniuszu stworzono pozory towarzyskiego bojkotu, zawodowych konfliktów, nawet ów pamiętny poker stanowił jedną ze scen misternie tworzonej mistyfikacji. Trygve myślał na temat swej koncepcji latami, gubił sit; na fałszywych tropach, aż wreszcie, wkrótce po przystaniu do konspiracji, trafił.
– Co to jest?
– PROMIENIE KAPPA!
Intrygująca nazwa nic Zieglerowi nie powiedziała. Musiał otrzymać sporo wyjaśnień nim zrozumiał. I wtedy doznał wrażenia porównywalnego jedynie z tym. co odczuwali świadkowie ponadzmysłowych objawień. Zobaczył niebo.
Na razie jednak trzeba było przez czyściec. Promienie kappa – środek uniwersalny i ostateczny – gwarantowały posiadaczowi ich emitora, że stanie się panem świata. Oczywiście nie sam. Będzie musiał posiadać za sobą potężną organizację.
– Rozumiesz zatem: kiedy opracowaliśmy już recepturę eliksiru zwycięstwa, rozpoczęły się długie debaty komu go oddać?
Faktycznie, emitory kappa nie mogły być środkiem skutecznym w rękach jednostki lub małej grupki. Potrzebowały wielkiej organizacji. Komuż jednak można było bez obaw przekazać środek dający w efekcie nieporównywalną moc? Przecież nie rasistom z RPA, nie żadnemu z. mocarstw, które natychmiast użyłyby ich do światowej dominacji. Trzeci Świat? – nazbyt rozbity. Jakiekolwiek “porządne" państwo? Któż zaręczyłby, że promienie nie stałyby się natychmiast pożywką dla nacjonalistów, nie stanowiłyby zachęty do tyranii. Ktoś proponował ONZ – organizację uznano jednak za zbyt dużą i bezwładną. Kościół katolicki? – ta propozycja Silvestriego napotkała natychmiastową kontrę protestantów i ateistów. I wtedy Kapadulos zaproponował Zielonych.
– To najlepszy kontrahent – przekonywał – organizacja prężna, zahartowana w walce o pokój, o wycofanie ekologicznych zagrożeń. Któż bardziej niż oni zasługuje na szansę odnowienia świata. Zastrzeżenia miał Lamais. który programowo nie lubił żadnych organizacji, ale przegłosowany ustąpił.
Pozostawał jednak problem sposobu przekazania oferty. Jeśli jego adresatem był światowy Konwent, lub raczej dynamiczny Komitet Doradczy, jak miał wydobyć się głos z wnętrza dokładnie zapieczętowanego sejfu. Kapadulos wspomniał o Denninghamie. Ręczył za Amerykanina, zachęcał do poznania literackiego dorobku Burta, wspominał o jego poglądach i dominującej roli wśród ekologistów.
W końcu tajnie sporządzono radiostację. I Kapadulos zaczął przekazywać zaszyfrowany komunikat. Aparaturę nadawczą tworzył cały jego apartament, w którym rozmaite sprzęty metalowe spełniały rolę poszczególnych elementów nadajnika, a antenę stanowiła kratownica winorośli. Podłączenia dokonano w dniu, w którym podczas burzy doszło do uszkodzenia sieci elektrycznej. Na godzinę przestała działać aparatura podsłuchowa i podglądowa.
Nadawanie odbywało się bez przeszkód. Nawiązano kontakt z jakimś radioamatorem z wyspy Reunion. Kapadulos prosiło przekazanie dyktowanego tekstu pod wskazanym adresem w Londynie. Nadawał z toalety swego asystenta. Tam zaskoczył go wróg. Zdrowo musiał go ogłuszyć, a potem zawlókł i utopił w wannie…
Zabójstwo zdziwiło w równym stopniu naukowców, jak nadzór. Początkowo nie wiedziano nawet kogo zabito i dlaczego. Kiedy zaczęła już działać cała aparatura podglądowa, system Silvestriego donosił o kompletnym chaosie wśród nadzorców. O zaskoczeniu współpracujących z nimi informatorów. Później przyszedł rozkaz z Centrali. “Nie zajmować się sprawą!"
Czyli?
We wspólnocie krył się ktoś ze specjalnym zadaniem. Ktoś, kto otrzymał sygnał z zewnątrz, że przerwana została bariera komunikacyjna. Ktoś, kto wytropił nadającego i nie zawahał się przed morderstwem.
Walka stoczona została w mroku, wśród odgłosów cichnącej burzy. Kamery szpiegowskie nie zanotowały wyglądu oprawcy Kapadulosa. Alarm włączył się z opóźnieniem.
Jedno wydawało się bezsporne. Służby specjalne nie rozszyfrowały tekstu apelu. Nie zdemaskowały Denninghama. Nie rozgryziono siatki ani jej komputerowej tajemnicy. A może czekano, aż doświadczenia Virena zostaną ukończone?
Spośród licznych programów realizowanych w Ogrodzie Nauk, sześć mogło mieć praktyczne znaczenie militarne (siódmym był nie znany mocodawcom projekt Virena). Niektóre z nich wyszły poza stadium hipotez. Choćby ów gaz paraliżujący, działający dopiero w zetknięciu ze specyficznym potem czarnoskórych, czy też antyradarowe powłoki dla łodzi podwodnych, upodabniające je wobec czujników przeciwnika do wielkich waleni czy olbrzymich rekinów.
Promienie kappa wymyślone zostały teoretycznie -w ośrodku, nawet przy doskonałych blokadach informatycznych, niemożliwe było sporządzenie prototypu, toteż co pewien czas bombardowano Virena pytaniami:
Czy to będzie działać?
Musi – odpowiadał burkliwy Skandynaw.
Schemat prototypu był już na ukończeniu. Wynalazca utrzymywał, że nawet niewielki zespół zakładów specjalistycznych może sporządzić emitor w ciągu paru tygodni. Zaś kappit – substancja stanowiąca podstawę reakcji – jest do uzyskania w każdym lepiej zaopatrzonym laboratorium chemicznym.
Dlaczego zatem nie odkryto jej do tej pory?
Bo nikt jej nic szukał!
Zjawienie się Zieglera, a zwłaszcza nawiązanie kontaktu, uradowało spiskowców. Długo czekali na sygnał, że Denningham otrzymał rzucony w eter komunikat. Teraz, gdy Roy potwierdził przyjęcie oferty, pozostawał już tylko jeden problem: jak przekazać wiadomość, że istnieje już schemat prototypu, a później jak wyrwać z pułapki odseparowanego ośrodka przygotowaną dokumentację.
Ale poza tymi ważnymi kwestiami nad konspiracją ciążyło inne podstawowe pytanie, pętające ręce i podające w wątpliwość powodzenie akcji. Kto jest zdrajcą?
Nic był to raczej nikt z głównych spiskowców. Przecież gdyby nadzór wiedział o podkomputerowej łączności, niewątpliwie by ją udaremnił, albo przynajmniej postarał się zlikwidować Silvestriego… Chyba żeby sam Silvestri? Nie, to wyglądało zbyt nieprawdopodobnie. Ale cóż było tu prawdopodobnego? Założyciele Ogrodu znali się na subtelnościach psychologii. Może uznali, że konspiracja to jeszcze jeden ze środków stymulacji naukowej wydajności. Chociaż z. drugiej strony tworzyła ona dla nich olbrzymie ryzyko.