Tu w mózgu Zieglera odzywał się sceptyk. Jakie ryzyko, skoro główny aranżer łączności miałby być, według tej wersji, człowiekiem Centrali?… Mimo wszystko Roy wierzył Silvestriemu. Przy okazji podziwiał go. Cwany Włoch łączył zręczność z ostrożnością. Nawet po paru dniach nie wtajemniczył' Zieglera w całość spraw organizacyjnych. Nowy uczestnik sprzysiężenia nie poznał nazwisk żadnego z członków spisku poza Silvestrim i Virenem. Kim byli pozostali? Czy byli to najbliżsi kumple Silvestriego – Lamais, Kornacki, Landley, może ktoś ze starszych, Van Burren, Owsiejenko, Pak Dang? Wszyscy bez wyjątku zachowywali się normalnie – pracowali jak roboty, bawili się do upadłego, grali w kasynie, rozkoszowali “rozkoszami".
Tak upłynęły trzy dni. W tym czasie Ziegler zagrał parę razy w kasynie i korzystając ze wskazówek Silvestriego zgarnął kilka tłustych wygranych. Bez większych ograniczeń mógł więc cieszyć się względami boskiej Tamary. Przedpołudniami, w trakcie krótkich seansów komputerowych, przekazał Silvestriemu wszystkie posiadane informacje, umówiony kontakt z Denninghamem i nadzieję, że właśnie jemu przypadnie w udziale przeniesienie komunikatu.
– NIE DASZ RADY – padła odpowiedź.
– Rezygnujemy więc z przestania wiadomości?
– NIC SIĘ NIE BÓJ, KTOŚ TO ZROBI!
Tego wieczora wyszedł z salonów wcześniej niż zwykle. Towarzyszyła mu Tamara. Czuł radosne podniecenie, mimo że miało to być już trzecie spotkanie. Nie, to co odczuwał nie było miłością – Tamara, luksusowa kochanka do wynajęcia, poruszała wyłącznie sfery rozkoszy, a przecież trudno pomniejszyć rolę satysfakcji. Z Tamarą, tkliwą, erotycznie perfekcjonalną, czuł się innym człowiekiem. Znikały wszystkie kompleksy absolwenta z Princeton – był przy niej wielki jak Karol i genialny jak Napoleon. Sposób, w jaki mówiła o swoich innych kochankach, o swej burzliwej drodze dwudziestojednolatki z ormiańskiego getta w jakiejś tureckiej dziurze do salonów Ogrodu – podniecał go. Gardził dziewczyną, a zarazem ją wielbił. Sam akt niósł w sobie upodlenie a jednocześnie apogeum. A jeśli czegokolwiek żałował, to jedynie tego. że demiurgiem romansu są nie jego osobiste wartości, tylko cwaniacko zdobyta kupka sztonów decydelowych.
Apartament zastali pusty. Dass, całe przedpołudnie kruszący w magazynie minerały, jeszcze nie powrócił. W biegu zrzucali skąpe szaty i wesoło spletli się pod prysznicem. Całował i kochał ją zmoczoną jak spaniel na deszczu, roześmianą, witalną jak wiosna…
I nagle rozległ się ostry, świdrujący dźwięk. Roy poczuł, jak Tamara sztywnieje w jego ramionach. Dźwięk powtórzył się.
– Co to?
– Alarm – powiedziała wydostając się z jego objęć i pośpiesznie sięgając po ręcznik. – Coś się stało!
– Awaria?
– To nie jest sygnał awarii. Tak dzwoniło wtedy, kiedy Hector Kapadulos…
Rozmowę przerwał dziwny, nieprzyjemny głos rozlegający się z milczącego zazwyczaj głośnika.
– Pracownicy i personel ośrodka zobowiązani są do pozostania na swoich miejscach. Pracownicy i personel ośrodka zobowiązani są do pozostania na swoich miejscach…
Czyżby przemówił nadzór? Nie, trzaski i zakłócenia przekazu wskazywały, że dźwięk pochodzi bezpośrednio z Kapsztadu. Co się stało? Popatrzył w szeroko otwarte oczy dziewczyny! Czyżby ktoś zaginął, czy też…
– Sądzę, że ktoś uciekł z ośrodka – powiedziała Tamara.
Ucieczka
Od wczesnego popołudnia Daud Dass tkwił w magazynie i kruszył minerały. Piekielny hałas młynów musiał doskonale głuszyć aparaturę podsłuchową. Asystent dziękował Bogu, że tu i ówdzie trafiały się takie archaiczne urządzenia. Co się tyczy kamer, Silvestri wspominał tylko o jednej, kontrolującej wejście. Zapewne umieszczenie większej liczby elektronicznych “judaszy" w pomieszczeniach gospodarczych uznano za marnotrawstwo. Did pracował systematycznie bez przyśpieszania, tak jakby wcale nie odczuwał emocji, a materiał do próbek był jedyną sprawą, która go obchodzi.
Gdyby jeszcze istniały czujniki badające przyśpieszone tętno, rejestrowały nadmierne pocenie się. Dass starał się nie myśleć za wiele. Ot, po prostu otrzymał jeszcze jedno zadanie do zrealizowania. Wiedział, że musi je wykonać dla Hectora, że to się należy Kapadulosowi, najlepszemu człowiekowi jakiego znał i kochał… Właściwie ze śmiercią Greka kończyła się również jakaś część życia jego asystenta. Dalsza egzystencja była już niepełna, bezbarwna.
Dlaczego nie potrafił zainteresować się kobietami?
Dlaczego od dnia, w którym Hector zginął, nie szukał nowych przyjaciół. Pomyślał o Zieglerze i omal się nie roześmiał…
Punktualnie o siedemnastej pięćdziesiąt pięć usunął jedną wcześniej obluzowaną płytę przepierzenia. Znajdował się o krok od magazynu D-3. Obsługiwany przez zmechanizowany sprzęt, nie powinien zawierać czujników nastawionych na śledzenie ludzi… A jeśli miał! Wielki kontener odpadkowy czerniał intensywniejszym mrokiem z boku ciemnawego pomieszczenia, doświetlanego jedynie przez szpary wywietrzników. Punkt osiemnasta, w momencie gdy według programu Silvestriego na trzydzieści sekund komputer nadzorujący miał dostać zawrotu głowy, poprzez klapkę kontrolną Did wskoczył do wnętrza i pogrążył się w śmietniku. Nakryły go sypkie odpady i gdyby nie mała rurka, niewątpliwie musiałby się udusić. Potem czekał. O 18.20 otwarły się stalowe drzwi. Podnośnik wypchnął kontener na dziedziniec. Ze zgrzytu, drgań i ruchu Dass mógł jedynie domyślać się rozwoju wydarzeń. Dwa kontenery, drobnicowy i odpadkowy, wprasowane zostały w ładownie transportowego śmigłowca.
– Udało się!
Teraz pozostawała następna faza, wydostać się z helikoptera po przylocie i zawiadomić Denninghama. Trzy słowa na wagę ziemskiego globu!
Niewiele brakowało, aby przekaz ograniczył się tylko do dwóch słów. Jeszcze trzy dni przed planowaną ucieczką nie znano położenia ośrodka. To znaczy wiedza na ten temat była przybliżona.
Helikoptery startujące z bazy pod Kimberley potrzebowały około półtorej godziny, aby dolecieć do Ogrodu Nauk, analogiczne śmigłowce z Kapsztadu – trzy razy tyle.
Godziny wylotów znano dzięki usługom komputera-antyszpiega, który meldował Silvestriemu o wszystkich rozmowach i działaniach drugiego kręgu. Analizy pyłków kwiatowych, gleby, pyłów atmosferycznych, wreszcie obserwacje meteorologiczne, również dostarczały jedynie przybliżonych danych. Ogród musiał mieścić się gdzieś na terytorium o obszarze ponad dwudziestu tysięcy kilometrów, położonym na północ od Gór Azbestowych i Manganowych, w terenie dzikim, pustynnym, prawie bezludnym, przylegającym do równie niegościnnych regionów Botswany.
Czy placówka została wytropiona przez satelity szpiegowskie? Prawdopodobnie, ale czy ktokolwiek uznał ją za główną bazę M/t? Ośrodek głęboko wkopany w ziemię nie musiał przyciągać czyjejkolwiek uwagi. Nie było tu wielkiej siłowni, nie przechowywano materiałów rozszczepialnych. Licho wie, co mogło to przypominać z lotu ptaka. Klasztor? Zakład karny? Jednakże musiało istnieć to miejsce na mapach i nosić jakąś nazwę.
Jako kto mieli się przedstawić przypadkowemu turyście przedstawiciele zewnętrznego kręgu? Czy stały po prostu zasieki, a napisy głosiły: baza wojskowa. Na małym ultrakrótkim odbiorniku parokrotnie udawało się spiskowcom odebrać komunikaty pochodzące z najbliższej odległości, a adresowane do jakiejś niezbyt odległej placówki. Początkowo wyglądało to na szyfr. Później okazało się. że są to komunikaty dotyczące wilgotności i temperatury, wiatru i ciśnienia.
Stacja meteorologiczna! Moment, w którym Silvestri to sobie uświadomił, był chwilą triumfu. Bez trudu wyświetlił na komputerze mapę pogranicza. Na przypuszczalnym obszarze znajdowało się zaledwie siedem stacji. Którą był Ogród?