Выбрать главу

– Dobrze, że chociaż wiem, co chciałam powiedzieć, mamrotała Włoszka, sięgając z niechęcią po długopis i notatnik. Tardi w dyżurującym banku dowiedział się, że powaga sytuacji zmusza giełdę do wstrzymania wszelkich manipulacji finansowych aż do wyjaśnienia. Poufnie mówiono o niewiarygodnie dużym skoku złota, przy spadku wszystkich walut z wyjątkiem dolara australijskiego – może giełdziarze przypuszczali, że kataklizm ominie ten kontynent?

Jakiś dziennikarz z “Washington Post" spędzający urlop na Florydzie, przelazł balkonem do pokoju Marii i nie zwracając uwagi na jej skąpy peniuar zasypał Włoszkę gradem pytań, sprowadzających się do jednego:

– Co będzie?

– Dlaczego zwraca się pan do mnie z tą kwestią? – zdziwiła się Pierwsza Dama Ekologii – nie jestem Sybillą.

– Czuję w tym waszą rękę! Zapowiadaliście Wielką Zmianę! I dziwię się, że ci durnie z Waszyngtonu i innych stolic niczego nie kojarzą. Gdyby ode mnie zależało, przymknąłbym was wszystkich i wycisnął… – Dzięki Bogu jesteśmy w wolnym kraju, a pańscy koledzy chętniej obalają prezydentów. niż mówią gorzkie prawdy swemu społeczeństwu zripostowała ekolożka.

– Wróćmy do tematu. Co będzie jutro? Co wyłoni się z tego chaosu?

– Nie wiem.

– Nie chce pani mówić przed czasem? Świetnie. Proszę przvnajmniej obiecać, że będę pierwszy, któremu udzieli pani wywiadu, kiedy już będzie można…

– To prędzej.

– Kiedy mam wpaść z magnetofonem. Jutro rano?

– Powiedzmy – za trzy godziny.

Do końca akcji pozostał zaledwie kwadrans – na neutralizację czekało kilka obiektów z południowego Pacyfiku i Australii. Północna półkula była już czysta, tak jakby nikt nigdy nie odkrył promieniotwórczości, kiedy Lee Grani nadal do Denninghama niepokojący meldunek:

– Chyba się już zorientowali – zażądali wyjaśnień i rozmowy z całą obsadą Californii.

– A nasi?

– Grają na zwłokę…

– Czy możliwe jest wykrycie promieni kappa?

– Aktualnie posiadanym sprzętem wykluczone, ale jest dostatecznie dużo danych, by California znalazła się na czele listy podejrzanych.

– Jakie przewidujesz działanie?

– Wiem. że uruchamia się programy zmierzające do zniszczenia obiektu. Nasz ośrodek jest cały czas w kontaktach z Camp David… Czekamy na decyzję prezydenta.

– Możesz dać nam bezpośrednią łączność z orbitą?

– Mogę, ale wówczas sam będę musiał się ewakuować. W kwadrans złamią moje szyfry i rozpracują nasze dekodery. A przede wszystkim dotrą do mnie.

– Konspiracja nie będzie już potrzebna. Dawaj mi ich.

Po minucie Denningham ma bezpośrednią łączność z SiUestrim.

– Kończycie? – brzmi zakodowane pytanie.

– Tak.

– Musicie przygotować się do ewakuacji. Kiedy postawią wam ultimatum, zejdziecie do promu, zapowiadając opuszczenie laboratorium orbitalnego.

– Nie zdążymy wyrzucić emitora.

– Zostawcie na pokładzie ładunek z nastawionym zapalnikiem. Kiedy prom odbije, zgadzajcie się na wszystkie żądania władz. Jeśli będziecie żywi, to nawet jeśli chwilowo was aresztują, wyciągniemy was.

– Dobra.

– Jeszcze jedno, Aldo.

– No?…

– Dziękuję. Dziękuję wam w imieniu ludzkości…

Kontakt urywa się. Silvestri idzie uruchomić zapalnik. Daud Dass przenosi nieprzytomne kosmonautki do promu. Na coraz natarczywsze pytania z Ziemi obaj udzielają wymijających odpowiedzi.

Dlaczego nie zaszczekały arcyczujne foksteriery Denninghama? Najprawdopodobniej dlatego, że dywersyjna grupa Gardinera spryskała się superpraktycznym preparatem produkowanym na użytek złodziejskiego podziemia o żargonowej nazwie “cieczka w sprayu" czyli “Crazy bitch". Lenni Wilde i Tamara zauważyli napastników dopiero wtedy, gdy z brzękiem wypadły szyby, a w oknach i drzwiach wyrosły lufy automatycznych pistoletów. Lenni przez ułamek sekundy zastanawiał się nad ewentualnością dobycia broni, ale instynkt samozachowawczy zgasił tę inicjatywę. Wszedł Gardiner. Elegancki i uśmiechnięty.

– Wybacz, Burt, te rekwizyty w stylu Bonnie and Clyde, ale podyktowała je konieczność. Konieczność – oraz upoważnienie kolegów.

– Kłamiesz – odpowiedział spokojnie Denningham. – Komitet Doradczy chciał jedynie wiedzieć więcej o moich planach, pragnął kontroli, nie zamachu stanu…

– Toteż mnie chodzi wyłącznie o kontrolę – błysnął białkami oczu Murzyn – nikomu włos z głowy nie spadnie… Tyle że poczekamy tutaj aż do zakończenia operacji.

– Chyba zapominasz Red, że nie ty prowadzisz tę defiladę. Moja załoga w kosmosie właśnie skończyła wykonywać zadanie, również moi ludzie opanowali właśnie pewien obiekt…

– Mqtwę 16 w lagunie Raronga? – zaśmiał się Gardiner – cóż to za przejaw dobrego samopoczucia? Owszem, łódź prawdopodobnie zdobyta, ale przez moich! Dowodzi zaś nią nie doceniony przez ciebie Lion Gronner.

– Blefujesz, Red! Sytuację kontroluje nie tylko grupa moich najlepszych ludzi, ale nad całością czuwa Barbara, którą tak niefrasobliwie uwolniłeś…

– Barbara? Przykro mi, Burt. Barbara Gray prawdopodobnie już nie żyje, natomiast jej rolę przejęła nasza dzielna Maggi, pamiętasz chyba Maggi Black, drogi przyjacielu?

Gardiner nie mylił się. W pewnym sensie prawdę powiedział również Denningham. Operacja w lagunie Raronga miała dwie fazy. W pierwszej, pod osłoną dymów, ludzie Wanga wdarli się na pokład. W zabezpier czających maskach bez trudu poradzili sobie z załogą. Tym łatwiej, że przygotowani działali przeciw zaskoczonym. Wiedzieli, że wybuch był niegroźny, pożar pozorowany, a wyciek promieniotwórczej substancji sfingowany. Komandor Bowling w ostatniej chwili zorientował się w ataku, skoczył ku systemowi zaminowania, ale Ziegler podstawił mu nogę. A cieniutki sztylecik Maggi przeciął stos pacierzowy.

– Dlaczego go zabiłaś, to było niepotrzebne! – zaoponował profesor.

Wzruszenie ramionami.

Tymczasem w drzwiach kabiny pojawił się półprzytomny Vogt, prowadzony przez Wanga.

– Daj sygnał na brzeg, że opanowaliśmy sytuację – rzuciła dziewczyna.

– Nie!

– Daj sygnał, albo pierwszą rakietę odpalimy w twoje rodzinne San Francisco – huknął Ziegler, który dawno poznał dane osobowe dowódców.

– Nie zdążycie, nie potraficie…

– Nie potrafimy? Blokady zostały zdjęte przez alarm drugiego stopnia, a ja przypadkowo znam się na tych wyrzutniach… Wykonaj polecenie panno Gray! Nie mamy żadnych złych zamiarów!

– Po co wam ta łódź?

– Chodzi tylko o pieniądze. O ładny okup – kłamie według ustalonego scenariusza Wang.

Vogt ze sztyletem przy szyi spełnia polecenie. Tymczasem do kabiny zagląda jakiś Chińczyk.

– Szefie – woła do Wanga – ponton z lewej burty. Dziesięciu uzbrojonych…

– To ludzie Denninghama – odpowiada Maggi – nasze wsparcie.

– Nic o tym nie słyszałem – zastanawia się Wang – a pan, profesorze?

Ale Ziegler zajęty jest myszkowaniem w szafce komandora. Tam gdzieś powinna być butelczyna.

– Naturalnie, naturalnie – nie zastanawiając się odpowiada na pytanie.

– Niech przybijają – mówi niechętnie Wang.

W kilka minut później, po pokazowe krótkiej rzezi na pokładzie, poza Vogtem, nie ma już nikogo żywego z dawnej załogi i z chińskiej grupy Wanga. Wang sam zaskoczony, zginął z rąk Maggi. Lion Groner, w mundurze jakiegoś dryblasowego oficerka, przejął dowództwo.

Ziegler nagle otrzeźwiał. Nic nie rozumiał, choć w olśnieniu pojął wszystko.

Z notatek doktora

Końca świata spodziewano się od pewnego czasu. Właściwie nawet od dawna. Szczerze mówiąc od samego początku. Przy czym maksymaliści sądzili, że będzie to totalny kataklizm całej ludzkości, czy to za pomocą wielkiego “bum", czy w inny bardziej pomysłowy sposób, natomiast minimaliści uważali, iż dojdzie jedynie do zagłady zachodniej cywilizacji, w takim kształcie jaki nadali jej Tales i Chrystus, Platon i Juliusz Cezar, święty Augustyn i florenccy bankierzy, Szekspir i Beethoven, encyklopedyści i jakobini, Immanuel Kant i Henry Ford, Mikołaj Kopernik i Walt Disney.