– Draniu! – Lenni Wilde nadal z bronią w ręku wykonał sus na miarę skoku Beamona.
– Nie! – zagrodził mu drogę Denningham – przynieś lepiej to piwo, Lenni.
– Słusznie – ucieszył się na moment skulony Red – skoro już po meczu, możemy spokojnie porozmawiać. Jest trochę do ustalenia.
– Czy wiesz dlaczego cię oszczędzam? Boże, jakże zmienił się głos Denninghama.
– Wiemy obaj – pada odpowiedź – przekalkulowałeś wszystko. Nie możesz już wygrać, ale chcesz zminimalizować klęskę.
– Tak! Nie chcę cię zabijać. Red. Przynajmniej teraz. Jeśli masz jakiś wpływ na Gronera, w co wątpię, być może pohamujesz jego zamiary. Wiesz równie dobrze jak ja, że to szaleniec z atomową brzytwą w ręku. Fanatyk gotowy z Ziemi zrobić jedną wielką Kampuczę… Pamiętasz Plac Centralny?
– Żaden fanatyk – prycha Murzyn, płucząc poranione usta przyniesionym piwem – zwykły konfident. Sprzedajna szmata, którą mam w ręku. Od początku prowadził nędzną grę… – tu ekologista sypie szczegółami.
– Dużo o nim wiesz – mówi sucho Denningham – tym bardziej musisz się strzec. Red. Jesteś pierwszy na liście.
– Na razie jestem mu potrzebny. Podobnie jak Ziu Dong, czy nasz zacny pastor. Wywijając czternastoma wielogłowicami można świat sterroryzować, ale nie można nim rządzić… Słuchaj, Burt. Imponujesz mi. Przegrałeś w wielkim stylu. I dlatego gotów jestem zaproponować ci układ. Zostaniesz z nami. Nie jako pierwszy, jako drugi. Pozbędziemy się Gronera. a potem…
– Dzięki, ja już swoje zrobiłem – pada odpowiedź – przynajmniej próbowałem. Teraz ty rób swoje.
– Chcesz się wycofać?
– Tak. Ale dymisji nie złożę.
– A Ziu Dong?
– Podporządkuje się woli większości w Konwencie… Nie sprawi ci kłopotów.
Denningham nalewa sobie pełną szklankę whisky i wypijają powoli. Jest niesłychanie, wręcz przerażająco spokojny.
– Powiedz mi tylko jedno, jak to było z Barbarą? – pyta.
– Z tego co wiem, przebywa w szpitalu Reagana w Los Angeles. Choroba popromienna…
– Cooo?
– To był pomysł Bongote! Nie mój! Chodziło o naznaczenie jej izotopem radioaktywnym, aby doprowadziła nas do ciebie.
Bolesny skurcz targnął moim sercem.
Denningham nie zmienił tonu. Spokojnego, ciepłego tonu człowieka, który ma wszystko poza sobą.
– Masz córkę. Red…? Twarz Murzyna spochmurniała.
– Wiesz przecież… – deputowany homoseksualistów zawiesza głos. Może jest ogłuszony własnym triumfem. A może odczuwa strach.
– Trzeba go zabić, szefie – odzywa się Lenni.
– Niech mu Bóg wybaczy – odpowiada Burt, a potem kładzie mi rękę na ramieniu.
– Pojedź do niej. Proszę cię o to…
Na ekranie telewizora pojawia się twarz pastora Lindorfa. Czyta oświadczenie Konwentu Ekologicznego. Wezwanie do narodów świata:
“Jutro – Światowy Dzień Zieleni. Jutro, w Poniedziałek Wielkanocny, wyjdziemy na wszystkie ulice i place naszych miast świętować zwycięstwo. Drugie zwycięstwo człowieka. Prawie dwa tysiące lat temu pierwsze odniósł Jezus Chrystus swym krzyżem na Golgocie. Dziś zwyciężył Człowiek. Nasze sześć miliardów ludzi zostało pozbawionych raz na zawsze widma atomu i wojny. Zniszczyliśmy śmierć. Oczywiście wkraczamy dopiero w nową erę. W okresie przejściowym, zanim nie wyeliminujemy całkowicie z naszego życia gwałtu i przemocy, zanim na całym świecie nie zapanuje pełny pokój, a Konwent Ekologiczny nie stanie się prawdziwym Uniwersalnym Rządem, musimy posiadać zabezpieczone gwarancje nieodwracalności zmian. Mamy takie niezwyciężone gwarancje. Ta łódź podwodna – nasze ramię zbrojne. Ostatnia łódź uzbrojona w wielogłowicowe rakiety, których, da Bóg, nie użyjemy nigdy. Ale jeśli ktoś sprzeciwi się wyrokom Opatrzności, nie zawahamy się, jak Stworzyciel wobec występnej Sodomy i Gomory…"
Nie zauważyłem kiedy Denningham wyszedł z pokoju. Wyszedł zabierając dubeltówkę, z której kiedyś strzelał sam Hemingway. Wyszedł razem z dwoma, jeszcze otępiałymi po cieczce w sprayu foksterierami. Kiedy potem szukaliśmy go, udało nam się znaleźć świeżo zgniecioną trawę na nie używanej ścieżce za farmą wiodącej w głąb moczarów. Nic więcej. To znaczy Lenni Wilde, który przebywał w okolicy dużo dłużej niż nakazywał rozsądek, znalazł staruszka Metysa, który kłusując tamtego popołudnia na bagniskach, słyszał samotny strzał dolatujący z labiryntu grząskich topieli. Śladów psów również nie udało się odnaleźć.
Epilog
Niniejsza relacja ma swoją własną historię. Kiedy przed kilku laty zabierałem się do opisania pewnych wydarzeń roku sześćdziesiątego Zielonej Ery i trafiłem na notatnik doktora Pawłowskiego, postanowiłem zaopatrzyć moją pracę we wstęp, który nam, ludziom z całkiem innych czasów, uświadomiłby jak do tego wszystkiego doszło. W trakcie przymiarek zajmująca relacja doktora zwróciła moją uwagę na całkiem nowe źródła, a bohaterowie, z którymi się zetknąłem, zaabsorbowali mnie do tego stopnia, iż w efekcie wyłoniła się autonomiczna praca, będąca próbą odkłamania oficjalnej historiografii, w której dziś nie ma już miejsca na Denninghama, a nawet na Gardinera.
Cóż bowiem zdarzyło się później?
Jan Pawłowski w ciągu trzech dni przemierzył ogarniętą chosem Amerykę i dotarł do szpitala Fundacji Reagana w Los Angeles. Barbara Gray po operacji szpiku kostnego przeżyła jeszcze miesiąc. Umierała otoczona miłością młodego mężczyzny czuwającego nad nią do końca jako salowy, pielęgniarka, spowiednik. Później, wiele miesięcy później, rozpoczął on poszukiwania Marthy, którą odnalazł dopiero po pięciu latach. Syna już niestety nie poznał. Karolek zaginął podczas wędrówek ludów w trakcie wielkiej epidemii Roku Trzeciego.
Losy świata potoczyły się dokładnie tak, jak obawiał się tego Denningham. Ponieważ niektóre z mocarstw wzbraniały się przed totalnym rozbrojeniem zaproponowanym przez Orędzie Lindorfa, odpalono 7 Mątwy 16. której udało się opuścić Ruronga, pięć głowic, unicestwiając jednorazowo około dziesięć milionów istnień ludzkich. Pastor chciał wprawdzie rzucić jedną, dla postrachu, na pustynię, ale Groner wybrał pięć największych aglomeracji.
Argument przekonał. Światem wstrząsnęła fala rozruchów i rewolucji. Lindorf, nie mogąc się pogodzić z hekatombą, szantaż tak! – ludobójstwo nie!, ustąpił. Jego miejsce zajął Tardi. Do Prezydium Konwentu dokooptowano również Liona Gronera i jego protegowaną. Erikę Studder.
Taki był początek. Wydawać by się mogło, że siły rozsądku i umiaru zwyciężą. Owszem, dokonano serii gwałtownych przewrotów, ludzie Ziu Donga oddali nieocenione usługi w przejmowaniu mass mediów i baz, ale nad Ziemią cały czas unosił się duch nadziei. Ofiary atomowych uderzeń uznano za konieczne na ołtarzu Zmiany. Rozwiązano wszystkie armie i zmniejszono policję. Obalając centralne administracje, postulowano utworzenie wspólnoty gmin. W czerwcu odbyły się Globalne Wybory, które Ekologiści wygrali w 87.6 procent, ponosząc klęski jedynie tam. gdzie miały miejsce atomowe pokazówki. Wściekli stanowili w wybranym Konwencie nie więcej niż 12 procent.
Atoli po okresie euforii pojawiły się trudności. Wielki kryzys energetyczny i komunikacyjny spowodował z końcem zimy klęski głodowe, a za nimi nowe rozruchy w wielkich metropoliach, tłumione brutalnie przez Policję Pokoju. Później zaczęto exodus na wieś. W łonie samych Zielonych pojawiły się wątpliwości, czy dążąc do eliminacji szeregu technologii nie podjęto się zadania ponad siły? Sarkano na Wściekłych. Tardi. zagrożony w swym przewodnictwie, sam dość bezbronny i pozbawiony charyzmy, stanął przed dylematem – zawrócić, lub przynajmniej zahamować tempo zmian, czy iść dalej sięgając po terror? “Rewolucja połowiczna jest kontrrewolucją" – taki slogan wylansowała wówczas Erika Studder. Popierał ją Aktyw wyłoniony w ciągu Roku Pierwszego. Świadomy, że odwrót może spowodować stratę najdroższej z ziemskich rozkoszy: władzy.
Próżno Gardiner zalecał umiarkowanie. Tardi uznał już Murzyna za konkurenta i jednoznacznie przychylił się do koncepcji Gronera. który, oprócz sławy bojownika, dysponował nadto głowicami Malwy 16. Z tego okresu datuje się List do Przyjaciela, którego kserokopię widziałem raz w dziale prohibitów Biblioteki Konwentu. Autorem był Gardiner. adresatem – ktoś nie wymieniony z nazwiska, ktoś uosabiający szlachetność i mądrość. Słowem człowiek, którego Red kiedyś zdradził…