Выбрать главу

Jake spojrzał w notatki i miał nadzieję, że jego wybrani doskonali specjaliści posłuchają go jeszcze. Wyczuwał niepokój w powietrzu. Zebrani najwyraźniej oglądali ściany w poszukiwaniu niewidzialnego Himmita. Jake, który już wcześniej wielokrotnie próbował to zrobić, był pewien, że im się nie uda. Zaskoczyło go, że Ellsworthy w ogóle dostrzegła kosmitę.

— Nasza misja polega na przedostaniu się z Himmitem Rigasem na zajmowaną przez Posleenów planetę, na którą wyślemy wkrótce potem pierwszą dywizję piechoty morskiej i różne inne jednostki. Będziemy tam nadzorować działania wojenne i wyślemy agentów wywiadu, żeby zebrali informacje o Posleenach. Odbędziemy trening na Ziemi, spędzimy około czterech miesięcy na statku i niepostrzeżenie dostaniemy się na powierzchnię planety. Jeśli nam się uda, będziemy mogli skorzystać podczas naszych działań z himmickiego statku. Jeśli nie, zaczekamy, aż przybędzie drugi statek, żeby nas odebrać cztery miesiące po lądowaniu. Jeśli się spóźnimy, będziemy zdani tylko na siebie. Następny statek przywiezie korpus ekspedycyjny dopiero za kilka lat.

Urwał i spojrzał na pobieżne notatki, które sporządził razem z Ersinem. Nie zawierały szczegółów. Zespołowi takiemu jak ten udzielało się dokładnych informacji dopiero podczas treningu i przygotowań.

— Kilka uwag. Będziemy dźwigać ciężki bagaż. Na planecie nie ma nic jadalnego, ale będziemy mieli osobiste konwertery, które dostosują rośliny i mięso zwierząt do naszych potrzeb, jeśli będziemy musieli sami zdobyć pożywienie.

Uśmiechnął się na widok skrzywionych twarzy członków zespołu. Każdy z nich przynajmniej raz był już w podobnej sytuacji podczas wykonywania zadania i nie było to miłe doświadczenie. Ellsworthy zmarszczyła nos, jakby poczuła coś nieprzyjemnego.

— Jeśli będziemy mogli wykorzystać tajny statek Himmitów, nie dojdzie do tego.

— Niezależnie od tego, podczas każdego wypadu będziemy nieść razem z konwerterami pewne rzeczy, które według naukowców są nieprzetwarzalne, jak choćby witaminy i niektóre aminokwasy. Nie są one ciężkie, ale musimy wziąć zapasy na pięć miesięcy. Po drugie, o ile to możliwe, starajmy się unikać wszelkiego kontaktu, ale bądźmy do niego przygotowani. Wszyscy jesteśmy dorośli, proszę więc samodzielnie zdecydować, co zabrać.

Potrzebny będzie ciężki sprzęt: M-16 nie wystarczy w konfrontacji z tymi istotami. To tyle jak na razie. Spotkamy się jutro rano, żeby rozpocząć ćwiczenia. Ersin poda szczegóły zakwaterowania i harmonogram ćwiczeń.

Po tych słowach wstał i wyszedł z pokoju. Pozostali nie ruszali się z miejsc i zastanawiali, czy żaba nadal ich obserwuje.

Moc żądz, co posłuch kruszy, Bunt serc i dumny tan — Słuch tępy, oschłość w duszy, Swą łaskę okaż nam!
Grzesznikiem, kto Ci przeczy, A głupcem, wątpi kto, Nasz los w Swej dzierżysz pieczy — Śmierć złagodź mocą Swą!
— Kipling

5

Fort McPherson, Georgia, Sol III
11:15 czasu wschodniego USA, 18 marca 2001

Gwarny tłum mundurowych i cywilów podniósł się, żeby wyjść z audytorium, a generał Horner skinął ręką na Mike’a, żeby z powrotem usiadł na krześle. Odczekał, aż wszyscy opuszczą duże pomieszczenie, i rozejrzał się wokół. Kilku innych zwierzchników wysłało członków swoich zespołów na pospieszne konferencje. Jack uśmiechnął się w duchu. Wszyscy starsi oficerowie, łącznie z nim, byli całkowicie zdezorientowani. Wyszkolono ich do walki z ludźmi i żaden z nich nigdy poważnie nie zastanawiał się nad walką z pozaziemskimi siłami zbrojnymi.

Sam pomysł wydawał im się dotąd absurdalny: przestarzały scenariusz, odłożony na najwyższą półkę w Pentagonie, wymyślony przez zapalonych mięczaków z komitetu ekspertów od zimnej wojny.

Ale teraz musieli odkurzyć ten niedorzeczny scenariusz. Horner zdawał sobie sprawę z niewielkiej przydatności ekspertów. Możliwe, że szaleńcy na punkcie fantastyki naukowej, jak troglodyta, którego wezwał, marzą o gruszkach na wierzbie, ale przynajmniej trochę wiedzą o tym rodzaju zagrożenia i dlatego są na wagę złota.

Tylko dwóch szefów zespołu rozmawiało z wojskowym personelem — pozostali dyskutowali z cywilami, a więc większość z nich wiedziała, gdzie szukać wsparcia.

Kiedy Horner upewnił się, że nikt ich nie słyszy, zwrócił się do byłego podoficera. Mike nadal wertował dokumenty. Blask białych świateł na wysokim suficie uwydatniał liczne nadruki „Ściśle tajne” na kartkach dokumentacji.

— No? — Generał skinął głową w stronę dokumentów. — Co o tym sądzisz? Chciałbym poznać twoje zdanie, zanim spotkamy się z resztą zespołu.

— Mam mówić szczerze? — zapytał Mike, oglądając schemat jakiegoś pojazdu.

— Tak.

— Mamy przesrane.

Były podoficer z trzaskiem zamknął notatnik i spojrzał ponuro na pozbawiony wesołości uśmiech generała.

Wyglądał na nieco bardziej przygnębionego niż zwykle, a generał wiedział z doświadczenia, że to mogło oznaczać wszystko albo nic.

— Czy byłbyś łaskaw wyrażać się bardziej precyzyjnie? — zapytał Horner i złożył dłonie w kształt piramidy.

Mike przesunął się na bok w krześle, dzięki czemu lepiej widział twarz generała, i uderzył ręką w dokumentację.

— Według tego możemy spodziewać się pięciu fal inwazji w około półrocznych odstępach i dodatkowych mniejszych ataków, niezależnych od głównych najazdów. Pierwsza fala dotrze tu za jakieś pięć lat. Podczas każdej inwazji będziemy musieli stawić czoło pięćdziesięciu do siedemdziesięciu wielkim bojowym kulom kolonizacyjnym, a w skład każdej z nich wchodzi od pięciuset do sześciuset lądowników bojowych. Na pokładzie każdego lądownika będzie posleeński odpowiednik dywizji wojska, mimo że nazywamy go brygadą. Mam rację?

Pięćset do sześciuset dywizji?

— Tak. Bardzo małe, niemal kieszonkowe, dywizje. Wolę określenie „brygady”.

Horner otworzył własną dokumentację i sprawdzał liczby.

— Ale każda kula będzie zawierała do czterech milionów żołnierzy wszystkich typów. Zgadza się? — nalegał Mike.

— Zgadza się.

— Czyli każda fala inwazji przyniesie dwieście czterdzieści milionów dobrze uzbrojonych pozaziemskich żołnierzy.

Oskarżenie było stanowcze.

— Tak.

— Pięć razy. Liczba uczestników każdego najazdu przekracza ostatnie znane mi dane na temat liczby personelu wojskowego na świecie. I każdy z tych Posleenów jest żołnierzem, a nie jeden na dziesięciu jak we współczesnych armiach.

— Niestety — Horner obdarował Mike’a kolejnym ze swoich pozbawionych wesołości uśmiechów.

— Nie widzisz w tym przypadkiem jakiegoś problemu? — zapytał cicho Mike, rytmicznie to zaciskając, to rozluźniając dłonie.

— Czekam, aż sam to z siebie wyrzucisz — przyznał Horner.

— W porządku. Więc, ci… Posleeni dysponują kompaniami około czterystu żołnierzy każda. Wszystkie są dowodzone przez kogoś zwanego Wszechwładcą, posiadającego ciężką broń zamontowaną na pojeździe.

Urwał i przez chwilę rozmyślał o strukturze takiej armii. Naraz przyszło mu coś do głowy i uśmiechnął się dziwnie.

— Co? — zapytał Horner i spojrzał na niego uważnie.

— Wiesz, co mi to przypomina?

— Co?

— Strukturę armii w czasach Sun Tzu.