— O cokolwiek by chodziło, jest im potrzebna moja wiedza, a nie bicepsy. Ale czasem, tak, rzeczywiście zastanawiam się, czy będąc w tej chwili na przykład dowódcą kompanii w Eighty-Dance nie robiłbym czegoś ważniejszego, bardziej przydatnego niż najlepsza nawet strona internetowa dla czwartego pod względem wielkości banku w kraju!
Przyozdobił czosnkiem i ziołami makaron oraz piersi kurczaka, i podał Sharon talerz.
Potrząsnęła głową. Musiała przyjąć jego argumentację, ale nadal nie była zadowolona.
— Wyjeżdżasz już dzisiaj?
Wzięła talerz i popatrzyła na kurczaka tak samo podejrzliwie jak przedtem na wino. Odrobina alkoholu i węglowodanów, żeby uspokoić histeryczną żoneczkę. Niestety właśnie tak się zachowywała. Mike doskonale znał jej gwałtowne reakcje na samą wzmiankę o wojsku i starał się je złagodzić. Bardzo się starał.
— Nie, muszę być w McPherson dopiero w poniedziałek rano. Jadę tylko do McPherson. To nie jest po drugiej stronie Księżyca.
Wziął szmatkę i starł nie istniejącą plamę z szarego blatu stołu. Widział światło na końcu tunelu, ale kiedy Sharon była na wojennej ścieżce, równie dobrze mógł to być nadjeżdżający pociąg.
— Nie, ale jeśli myślisz, że zabiorę dzieciaki do południowej Atlanty, to chyba zwariowałeś — odpowiedziała, świadoma, że traci grunt pod nogami.
Wiedziała, że to ostateczny argument, i zastanawiała się, co by się stało, gdyby zmusiła Mike’a do wyboru między nią a wojskiem. Myślała o tym wcześniej już kilkakrotnie, ale nigdy nie doszło do takiej rozmowy. Teraz bała się zapytać. Tak naprawdę złościło ją to, że wiedziała, iż nie ma racji. Jej własne doświadczenia zraziły ją do kariery wojskowej, ale nie do poczucia obowiązku wobec ojczyzny. Teraz zaczęła się zastanawiać, jak sama zareagowałaby na podobną sytuację.
— Hej, może mam tylko kogoś zastąpić. I to na krótko — powiedział Mike, wzruszając ramionami.
Podrapał się w podbródek. Od rana jego twarz zdążyła się już pokryć warstwą ciemnego, gęstego zarostu.
— Sam w to nie wierzysz — odparła.
— Nie, nie wierzę — potwierdził ponuro.
— Dlaczego?
Usiadła przy stole kuchennym i odkroiła kęs kurczaka. Był wspaniale przyrządzony, jak zawsze wyśmienity. Ale w jej ustach smakował dzisiaj jak piasek.
— Cóż… powiedzmy, że to przeczucie.
Mike zabrał się do nakładania na talerz swojej porcji posiłku. Spodziewał się, że w najbliższej przyszłości w jego diecie zabraknie poulet avec herb.
— Ale weekend mamy dla siebie? — zapytała.
Pociągnęła łyk Chardonnay o dymnym posmaku, żeby popić wspaniałą potrawę, którą miała w ustach.
— No to zastanówmy się, co będziemy robić.
Uśmiechnęła się lekko, i mimo wszystko był to jednak uśmiech.
— Mogę zobaczyć jakieś dokumenty, sir? Prawo jazdy?
Wstałem dziś o wiele za wcześnie na takie głupoty. Trzy godziny jazdy dzieliły jego dom w Georgia Piedmont od siedziby Dowództwa Sił Zbrojnych w Fort McPherson w Georgii. Tuż przy drodze krajowej 75-78 zielone trawniki i murowane konstrukcje skrywały całą masę strzeżonych budynków. Kierowano stąd działaniami wszystkich sił bojowych armii, więc zabezpieczenia musiały być znakomite. Media rzadko interesowały się tym obiektem. Gdyby duża ilość personelu wojskowego i cywilnego zgromadziła się nagle w Fort Myers w Wirginii albo w bazie lotnictwa wojskowego w Nellis, na pewno by to zauważono. Takie miejsca uważnie obserwowano, ale nie McPherson. Obiekt obsługiwało lotnisko Hartsfield, największe w Stanach Zjednoczonych, a ruch uliczny w Atlancie był na tyle duży, że o gromadzeniu się personelu wiedzieli tylko starannie dobrani żołnierze żandarmerii wojskowej.
— Dziękuję, sir — powiedział ponury strażnik, kiedy już wnikliwie przestudiował prawo jazdy i dokładnie porównał fotografię z twarzą Mike’a.
— Proszę jechać główną drogą aż do rozwidlenia. Potem w prawo. I dalej aż do siedziby Dowództwa; to szary, betonowy budynek z emblematem. Za głównym budynkiem po lewej stronie jest budka strażnika. Proszę tam pojechać i zastosować się do wskazówek żandarmerii.
— Dziękuję — powiedział Mike i wrzucił bieg, kiedy odebrał dokumenty.
— Nie ma za co — powiedział strażnik za odjeżdżającym pojazdem. — Życzę miłego dnia.
Komandos Delta Force w mundurze żandarmerii wojskowej podniósł słuchawkę telefonu służbowego.
— O’Neal, Michael L., 216-29-1145, 0657. Pod specjalnym nadzorem generała broni Johna Hornera.
Przez chwilę starszy sierżant zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego Mike nosi oznaczenie rangi wojskowej o trzy stopnie niższej niż ta, którą rzeczywiście miał. Ale zaraz przestał się zastanawiać.
Umiejętność powstrzymywania ciekawości była bardzo pożądana podczas długoterminowej służby w oddziałach Delta. Cholera, pomyślał, niezły mięśniak z tego gościa. Zaraz jednak zapomniał o nim, kiedy pod bramę podjechał kolejny cywilny samochód.
— Już zapomniałem, jaki z niego mięśniak — mruknął pod nosem generał broni John J. (Jack) Horner, kiedy stał w wygodnej pozycji na spocznij i patrzył, jak Volkswagen z warkotem silnika podjeżdża na parking.
Wysoki na ponad dwa metry i zabójczo przystojny generał stanowił doskonały wzór starszego oficera.
Był szczupłym mężczyzną o twardym spojrzeniu i surowym wyglądzie, który uśmiechał się tylko wtedy, kiedy miał zrugać jakiegoś niekompetentnego młodszego oficera. Stał mężnie wyprostowany, a mundur polowy pasował na niego tak, jak gdyby wbrew przepisom został uszyty na miarę. Krótko przycięte srebrzyste włosy i lodowato niebieskie oczy nadawały mu wygląd dokładnie takiego człowieka, jakim był — nieodrodnego potomka pruskich wojowników. Gdyby nosił płaszcz i wysokie buty, mógłby niepostrzeżenie wślizgnąć się do dowództwa Wehrmachtu podczas drugiej wojny światowej.
Dwadzieścia siedem lat służby wojskowej spędził wyłącznie w wojskach powietrznodesantowych i jednostkach specjalnych. Mimo że nigdy nie udało mu się uzyskać najbardziej pożądanego stanowiska dowódcy pułku Rangersów, niewątpliwie był światowej klasy ekspertem w dziedzinie taktyki piechotnej i doktryny wojskowej.
Oprócz tego uchodził także za znakomitego zwierzchnika, przywódcę w starym stylu. W swojej karierze miał do czynienia z wieloma ludźmi, ale tylko niektórzy dorównywali krępemu mocarzowi, który właśnie zbliżał się do niego przez szmaragdowozielony trawnik. Horner uśmiechnął się w duchu, kiedy przypomniał sobie dzień, w którym po raz pierwszy spotkał byłego podoficera.
Grudzień 1989. Pogoda odpowiadała standardom zimy w Północnej Karolinie. Deszcz padał ponuro, a niebo nad Fort Bragg, siedzibą wojsk powietrznodesantowych, zasnuwały ciężkie gradowe chmury. Pomimo pogody podpułkownik Horner był zadowolony ze swojej pierwszej akcji treningowej w terenie jako dowódca batalionu.
Jednostki, które on i jego starszy sierżant niemiłosiernie męczyli przez trzy długie miesiące, spisały się niezawodnie w trudnym terenie. Jeszcze rok wcześniej, pod innym dowództwem, oblały ten sam Test Gotowości Bojowej i Program Oceny. Pomimo deszczu Bóg najwyraźniej był jednak w niebie i świat kręcił się aż do chwili, gdy nagle w jeepie pękła opona.
Jeep wyposażony był zawsze w koło zapasowe. Zwisał z niego plecak kierowcy, zawierający niezbędne w takiej sytuacji narzędzia. Ale kiedy kierowca przyznał się, że tym razem nie zapakował tych narzędzi, podpułkownik Horner uśmiechnął się. To był bardzo rosyjski uśmiech. Nie sięgał oczu.