Выбрать главу

— Zasadniczo działam według następującego planu — ciągnął. — Jeśli pułkownik Wasserman uważa coś za doskonały pomysł, ja staram się zrobić coś zupełnie odwrotnego. W pewnym sensie żałuję, że nie mogę się tego trzymać przez resztę mojej kariery. To jak latarnia morska. Potraktuj Reynoldsa łagodnie. Daj mu miły list polecający z twoim podpisem, nie moim, i odeślij go do kompanii Charlie. Znajdź kogoś na jego miejsce. Niech Bóg ma nas w swojej opiece, jeśli będziemy musieli iść na wojnę z takim głupkiem.

Przez chwilę obaj dowódcy w milczeniu wsłuchiwali się w odgłosy zawieruchy. Najwyraźniej przyszła pora na grad, a chwilami sypało też śniegiem lub padał marznący deszcz. Z oddali dobiegały pomruki kanonady korpuśnej artylerii, odbywającej jak co pół roku ćwiczenia. Pogoda dawała kanonierom niezły trening. Ten wojskowy eufemizm oznaczał kiepską sytuację, w której miało się cholerne kłopoty. Ich aktualne położenie spełniało wszystkie wymagania „niezłego treningu”.

— A gdzie jest jeep, do cholery? — zapytał pułkownik z wyraźną rezygnacją w głosie.

W innych okolicznościach widok na drodze byłby komiczny. Reynolds był wysoki i szczupły. Żołnierz, który szedł obok niego i niósł gigantyczny, przeładowany plecak, był niski — Horner dowiedział się później, że miał sto pięćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu — i niesamowicie szeroki w barach. Wyglądał jak zakamuflowany troll albo półork. Obrazu dopełniał zbyt duży hełm typu Fryc, a kiedy podszedł bliżej, również zbyt duży nos. Pod pachą niósł pokaźny sosnowy pień, który mógł ważyć dobre trzydzieści, czterdzieści kilogramów, a na jego twarzy malował się wyraz wysiłku. Żołnierz wyglądał na dużo bardziej rozzłoszczonego niż pułkownik i sierżant.

— Specjalista, hm, O’Neal, dowódca jednej z sekcji moździerzy — szepnął starszy sierżant, kiedy żołnierze się zbliżyli. Wysiadł z jeepa, a pułkownik zrobił to samo, przygotowany do udzielenia ochrzanu prawdziwie w swoim stylu.

— Sir — Reynolds brnął w beznadziejną sytuację — kiedy dotarłem do plutonu, dowiedziałem się, że wszystkie pojazdy odstawiono właśnie do tankowania…

Tymczasem O’Neal podszedł do tyłu jeepa bez słowa powitania. Puścił pień, zdjął plecak i chwycił za zderzak.

Przykucnął, naprężył się i wypuszczając powietrze z płuc uniósł róg półtonowego jeepa.

— Tak, poradzimy sobie — stęknął i opuścił jeepa z powrotem w błoto.

Pojazd zakołysał się na amortyzatorach i jeszcze bardziej zachlapał Reynoldsa zimną, kleistą gliną. Zachowanie O’Neala skutecznie odwróciło uwagę pozostałych żołnierzy od Reynoldsa.

— Dzień dobry, starszy sierżancie — powiedział O’Neal.

Nie zasalutował. Pomimo konkretnych rozkazów dywizyjnych, które nakazywały tak robić, osiemdziesiąta druga dywizja tradycyjnie uznawała salutowanie na polu walki za kuszenie snajperów — a zatem za rzecz nazbyt złą, by przyzwyczajać do niej żołnierzy.

Starszy sierżant wyciągnął rękę na powitanie.

— Siemanko, O’Neal.

Zdziwiła go siła uścisku. Miał już do czynienia z O’Nealem, ale nigdy jeszcze nie przekonał się o jego niesamowitej kondycji fizycznej. Luźny ubiór skrywał ciało, które było najwyraźniej jednym wielkim muskułem.

— Specjalisto — powiedział surowo pułkownik. — To nie był dobry pomysł. Spróbujmy wymyślić coś bezpieczniejszego, dobra? Naderwanie ścięgna tylko pogorszyłoby sytuację.

Przechylił głowę na bok jak sokół i wpił w żołnierza swoje najbardziej mroźne spojrzenie.

— Tak, sir, domyślałem się, że pan to powie — powiedział specjalista.

Przesunął w ustach odrobinę żutego tytoniu i ostrożnie splunął.

— Sir, z całym należnym szacunkiem — wycedził — każdy cholerny dzień spędzam na pracy z takimi ciężarami.

Podnosiłem już wcześniej dla wprawy jeepy bojowe, jeden nawet kiedyś przewróciłem. Teraz chciałem tylko sprawdzić, czy razem z dodatkowym sprzętem komunikacyjnym jeep nie będzie za ciężki. Poradzimy sobie.

Podniosę go, sierżant wsunie pod spód kłodę, zmienimy koło i już nas nie ma.

Pułkownik przez chwilę patrzył na specjalistę. O’Neal z podobnie chmurnym wyrazem twarzy wykrzywił dolną wargę. Twarz pułkownika na chwilę zachmurzyła się jeszcze bardziej, co było u niego niewątpliwą oznaką rozbawienia. Taktownie nie zapytał, dlaczego to starszy sierżant, a nie kierowca miał wsunąć belkę pod jeepa.

Najwyraźniej O’Neal podzielał jego zdanie o Reynoldsie.

— Macie jakieś imię, O’Neal? — zapytał pułkownik.

— Michael, sir — powiedział specjalista.

Przesunął tytoń w ustach na drugą stronę. Poza tym jednak z jego twarzy nie zniknął wyraz rozdrażnienia.

— Michael czy Mike? — zapytał pułkownik z jeszcze bardziej zachmurzoną miną.

— Mike, sir.

— Ksywa?

— Mocarne Maleństwo — zdradził niechętnie specjalista.

Starszy sierżant zaśmiał się, a twarz pułkownika bardzo się zachmurzyła.

— Cóż, specjalisto O’Neal, z niechęcią wyrażam zgodę na to postępowanie.

— A jak odkręcimy mocowania? — zapytał sierżant.

Zaprzątało to jego myśli bardziej niż kwestia podniesienia jeepa. Na podnośnik nadawało się w razie czego wiele rzeczy, ale brakowało klucza do śrub.

Specjalista O’Neal sięgnął do kieszeni plecaka i triumfalnie wyjął klucz nasadowy o ośmiocalowym ramieniu.

— Powodzenia — parsknął śmiechem Reynolds. — Śruby przykręcano kluczem udarowym.

Grymas uśmiechu na chwilę rozjaśnił chmurną twarz O’Neala. Zimna woda wsiąkła w materiał jego munduru, kiedy klęknął w błocie, wyregulował klucz i przytknął do śruby. Wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze z głośnym sapnięciem. Jego ręka przesunęła się do przodu jak prasa mechaniczna, a śruba obluzowała się z piskiem naprężanej stali.

— Mistrzem jest ten — powiedział, rozluźniając mięśnie i powoli wypuszczając z płuc resztę powietrza — kto się stara najlepiej jak umie.

Znowu splunął, zręcznie odkręcił śrubę i zajął się następną.

Twarz pułkownika zachmurzyła się, ale w jego zazwyczaj zimnych oczach można było dostrzec błysk. Odwrócił się, żeby nikt tego nie widział, i mrugnął do sierżanta. Znaleźli nowego kierowcę.

* * *

— Siemanko, Mike? — zapytał generał Horner, kiedy zbliżająca się postać przerwała mu tok wspomnień.

Mike schował pod pachę pudełko cygar i uścisnął dłoń.

— W porządku, sir, w porządku. Co u żony i dzieci?

— Wszystko dobrze. Nie uwierzyłbyś, jak dzieciaki urosły. A co u Sharon i dziewczynek? — zapytał.

Zauważył w przelocie, że były żołnierz nic nie stracił ze swojej muskulatury. Ściskał dłoń jak dobrze naoliwione imadło. Jeżeli cokolwiek uległo zmianie, to były podoficer rozrósł się jeszcze bardziej. Poruszał się jak miniaturowy czołg. Horner zastanawiał się tylko, czy żołnierz wytrzyma psychiczne obciążenie, na które wkrótce miał być narażony.

— Cóż, u dziewczynek wszystko gra — powiedział O’Neal i skrzywił się. — Sharon jest nieszczególnie zadowolona.

— Wiedziałem, że obojgu wam będzie ciężko — powiedział generał z lekkim uśmiechem. — I myślałem o tym, zanim do ciebie zadzwoniłem. Nie prosiłbym cię, gdyby to nie było ważne.

— Myślałem, że generałowie mają adiutantów, których wysyłają na powitanie tak mało ważnych parobków jak ja — powiedział, celowo zmieniając temat.

— Generałowie mają adiutantów, których wysyłają na powitanie parobków o wiele ważniejszych od ciebie.