To był chleb powszedni Dowództwa Zadań Specjalnych.
— Czym ma się odznaczać ta szczególna osoba? — zapytał.
Chwycił nóż do otwierania listów i położył go sobie na dłoni w taki sposób, żeby balansował na końcu palca wskazującego.
— Podoficer albo oficer — ciągnął Zastępca — żeby zawiązać zespół jedno — lub wielofunkcyjny na nie sprecyzowany rekonesans we wrogim terenie poza obszarem kontynentalnych Stanów Zjednoczonych.
Taylor podrapał się w tył karku i przeniósł wzrok na stojący na biurku obrazek tropikalnej plaży. Na zdjęciu o wiele młodszy i opalony Taylor obejmował w talii szczupłą, uśmiechniętą blondynkę.
— To jest cholernie niejasne, generale. Z wyjątkiem określenia „wrogi”.
Podrzucił nóż do góry. Spadł ostrzem w dół i wbił się w korkową podstawkę, która najwyraźniej właśnie po to tam leżała. Dowódca nie zwrócił na to uwagi.
— Nie drąż, Jim — rzucił Zastępca. — To jest czarne jak noc; przyszło prosto od Zwierzchnika Sił Zbrojnych, prezydenta. Ominęło nawet Obronę Narodową i Sztab Generalny. Nie należą do gry. Otrzymałem to zadanie bezpośrednio od prezydenta.
— Jezu, no to wdepnęliśmy — parsknął Taylor.
Zastanowił się przez chwilę i roześmiał się.
— Dobra. Mosovich.
— Kurde, wiedziałem, że to powiesz — stwierdził drugi generał. — Starszy sierżant zesra się w gacie.
— To twój sierżant, nie mój — znowu zaśmiał się Taylor. — Jeśli chcesz „czarnego” rekonesansu we wrogim terenie, Mosovich jest właściwym człowiekiem. Widzę, że nie proponujesz Goryla.
— Nienawidzi, kiedy ktoś go tak nazywa — powiedział zrezygnowany Zastępca. To był stary i zużyty argument. — Dobra, dobra, przydziel go tymczasowo pod moje dowództwo. Powiedz mu, żeby się przemknął koło ochrony, jeśli taki z niego cholernie dobry tajniak.
Telefon pyknął przy uchu Taylora.
— Chciał mnie pan widzieć, generale?
Na dźwięk cicho wypowiedzianych słów raport, który czytał Zastępca Szefa Sztabu, pofrunął w górę wśród zamieci innych papierów. Od czasu ostatniej rozmowy z naczelnikiem Połączonego Dowództwa Zadań Specjalnych trzy dni temu Trayner prawie nie wychodził z biura. Było zagadką, kiedy starszy sierżant Jacob „Wężowy Jake” Mosovich wszedł do środka i jak długo siedział cicho na kanapie Zastępcy Szefa Sztabu. Zaskoczenie i zmęczenie po wielogodzinnej pracy sprawiły, że Trayner stracił panowanie nad sobą.
— A niech cię cholera, ty, ty pieprzony, smarkaty oprychu! Jak długo tu już siedzisz? — krzyknął i trzasnął pięścią w biurko.
Zabolała go tylko ręka: reprymenda ściekła po Mosovichu jak deszcz po dachu.
— Nie nauczono cię, jak trzeba się meldować? — warknął oficer.
Zabrał się do zbierania dokumentów, jakby to były porozrzucane strzępy jego opanowania.
— Przyszedłem tu o piątej rano, sir, jakieś dwadzieścia minut przed pańskim przyjazdem. — Na jego poprzecinanej bliznami twarzy pojawił się grymas uśmiechu. — Generał Taylor powiedział, że mam ominąć Goryla.
Starszy sierżant Mosovich od trzydziestu lat brał udział w tajnych operacjach wojskowych. Miał sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, ważył jakieś siedemdziesiąt kilo i z jednej strony jego całkowicie łysej głowy widniały blizny. Na jego zielonym mundurze prawie nie było odznaczeń. Sierżant mógł pochwalić się tylko kilkoma orderami za odwagę, a z jego akt wojskowych numer dwieście jeden wynikało, że nie miał dużego doświadczenia bojowego: kilka operacji w Grenadzie, Panamie, podczas Pustynnej Burzy i w Somalii. Pomimo braku oficjalnych odznaczeń Purpurowego Serca, na jego twarzy widniały czarne znamiona po nie usuniętych odłamkach pocisków szrapnelowych, a tułów i kończyny pokryte były podłużnymi bliznami, jakie zostawia metal tnący ludzkie ciało.
Jego akta medyczne, w przeciwieństwie do wojskowych, zawierały tyle danych na temat leczenia szoków pourazowych i innych dolegliwości, że można by ich używać jako podręcznika lekarskiego. Cała służba sierżanta, z wyjątkiem jego pierwszej akcji w osiemdziesiątej drugiej dywizji powietrznodesantowej, polegała na wykonywaniu zadań specjalnych, najpierw w Siłach Specjalnych, potem w Delta Force, a potem znowu w tych pierwszych. Niezależnie od tego, gdzie przebywał, zawsze wydawało się, że jest gdzie indziej, i był stale opalony na brąz tropikalnym słońcem. Z wypłat za tajne akcje zgromadził przez lata dość dużo pieniędzy na emeryturę i teraz już nigdzie się nie ruszał, chyba że płacono maksymalną stawkę.
Konieczność unikania starszego sierżanta była wynikiem pewnego przykrego incydentu rok wcześniej, na corocznym konwencie Stowarzyszenia Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych w waszyngtońskim Sheratonie.
Wśród podoficerów o odpowiednio wysokim stopniu wojskowym wszystkie stanowiska są praktycznie równe.
Oczywiście pozycja starszego sierżanta w dowództwie, powiedzmy, trzeciej armii mimo wszystko różni się prestiżem od takiej samej pozycji w trzeciej brygadzie czwartej dywizji piechoty w Fort Carson w Kolorado. Ale na prestiżowe stanowiska niekoniecznie przydziela się starszych sierżantów o najlepszych kwalifikacjach i największym doświadczeniu bojowym. Stanowiska te przypadają w udziale raczej tym, którzy odznaczają się politycznym zapałem albo ktoś sprawuje nad nimi patronat.
Obecnie stanowisko starszego sierżanta w dowództwie armii zajmował Robert McCarmen. Był on rówieśnikiem Mosovicha i obydwaj służyli wcześniej w Siłach Specjalnych. Ale podczas gdy starszy sierżant Mosovich był stale gdzieś za morzami i robił coś dziwnego i niesamowitego, starszy sierżant McCarmen przebywał w Fort Bragg w Północnej Karolinie (grupa piąta i siódma), w Waszyngtonie (grupa pierwsza), w Fort Carson w Kolorado (grupa dziesiąta) albo na misjach treningowych. Brał jednak udział także w akcjach w Granadzie, Panamie i w operacji Pustynna Burza. Mimo że te operacje, poza kilkoma wyjątkami, nie wymagały znacznego udziału w walce personelu zadań specjalnych, starszy sierżant McCarmen zgromadził imponującą kolekcję medali. Srebrna Gwiazda, Brązowa Gwiazda z literą „V” za męstwo w obliczu wroga, a nawet DSC, drugie w wojskowej hierarchii odznaczenie za odwagę. Każdy medal był całkowicie uzasadniony i jeśli nawet treść pochwał była trochę niejasna, to cóż, czego można oczekiwać od „Czarnego Wojownika”. Fakt, że pochwały pisali zawsze dowódcy, z którymi sierżant miał bliskie i ciepłe stosunki, nie odgrywał tutaj żadnej roli. Pochwały i tak otrzymywało się od bezpośrednich przełożonych, a McCarmen zawsze dobrze współdziałał ze swoimi dowódcami.
Dzięki dużej ilości pochwał i łatwości nawiązywania dobrych stosunków ze starszymi oficerami i politykami McCarmen uzyskał najbardziej upragnione stanowisko podoficera sił lądowych: stanowisko starszego sierżanta armii, największej szychy w całej wielkiej machinie zielonomundurowych.
Podczas zeszłorocznego konwentu Mosovich, starszy sierżant w dowództwie piątej grupy Sił Specjalnych, w niemal pozbawionym odznaczeń zielonym mundurze, i McCarmen, starszy sierżant armii, w obwieszonym medalami granatowym uniformie wojskowym, przypadkiem wsiedli razem do pustej windy, obydwaj nieco wstawieni. Kiedy winda zjechała na najniższe piętro, starszy sierżant armii, cięższy od Jake’a Mosovicha o jakieś czterdzieści kilogramów, krwawił i leżał nieprzytomny na podłodze, a sierżanta Mosovicha widziano wysiadającego z windy i machającego prawą ręką, jakby go bolała.
— Tak, chyba mu to mówiłem — nawiązał spokojnie do słów Jake’a generał Trayner. — Ale ochrona budynku miała mnie poinformować, kiedy przyjedziesz.