Выбрать главу

Unoszę w górę narzędzia, siekierę w prawej ręce, nóż w krwawiącej lewej.

— Szukam wieczności tam, gdzie można ją znaleźć — krzyczę. — Kto idzie ze mną?

Tuzin lub więcej osób wyrywa się ze skłębionego tłumu, który już sięga po broń i domaga się krwi. Otaczają mnie swymi ciałami. Ich oczy są oczami proroków. Spiesznie szukamy jakiejś kryjówki, gdyż już się pojawił robot bojowy, a i na następne nie trzeba będzie długo czekać. Wielka maszyna podjeżdża, by stanąć na straży Naszej Pani. I tak widzę Ją po raz ostatni.

Ci, którzy idą za mną, nie robią mi wyrzutów, że stracili przeze mnie wszystko, co posiadali. Oni są moi. We mnie widzą bóstwo, które nie może się mylić.

Toczy się już otwarta wojna między mną i SUM-em. Moi przyjaciele są nieliczni, wrogowie potężni i jest ich wielu. Wędruję po świecie jak uciekinier. Ale zawsze śpiewam. I zawsze znajduję kogoś, kto chce słuchać, kto się do nas przyłącza, obejmując śmierć i cierpienie jak kochanek.

Nożem i siekierą biorę ich dusze. Potem odprawiamy dla nich rytuał odrodzenia. Niektórzy stają się wyjętymi spod prawa misjonarzami, większość wkłada fałszywe bransolety i wraca do domów, aby szeptać moje słowo. Dla mnie to bez znaczenia. Nie muszę się spieszyć, gdyż moja jest wieczność.

Moje słowo jest tym, co trwa mimo czasu. Moi wrogowie twierdzą, że przywołuję z powrotem starożytne bestialstwa i obłędy; że nic dla mnie nie znaczy, iż wojna, głód i epidemie znowu będą nękać ziemię. Jestem zadowolony z tych oskarżeń. Ich język wskazuje, że również w nich udało się obudzić gniew. A to uczucie należy do nas, tak samo jak wszystkie inne. Może nawet bardziej niż inne, teraz, w jesieni ludzkości. Potrzebna nam burza, by uderzyć w SUM-a i wszystko, co On reprezentuje. A potem nastąpi zima barbarzyństwa.

A jeszcze później wiosna nowej i (być może) bardziej ludzkiej cywilizacji. Moi przyjaciele zdają się wierzyć, że nastąpi to jeszcze za ich życia: pokój, braterstwo, oświecenie umysłów, oczyszczenie. Ja wiem, że tak nie będzie. Byłem w głębinach. Pełnia człowieczeństwa, którą ja przywracam, niesie w sobie własne demony.

Gdy pewnego dnia Pożeracz bogów powróci, Wilk zerwie łańcuchy, Jeźdźcy wyruszą w pole, Wiek dobiegnie końca, Bestia się odrodzi…

wtedy SUM będzie zniszczony. I ty, silna i jasna, będziesz mogła wrócić do Ziemi i deszczu.

Będę na ciebie czekał.

Moja samotność dobiegła końca. Jutrzenko. Pozostało tylko jedno zadanie. Bóg musi umrzeć, aby jego uczniowie mogli wierzyć, że powstał z martwych i żyje wiecznie. Wtedy pójdą na podbój świata.

Są tacy, którzy mówią, że ich obraziłem i wzgardziłem nimi. Oni również, unoszeni falą, którą wywołałem, wydarli z siebie mechaniczne dusze i w muzyce i ekstazie szukają sensu swego bytu. Lecz ich wyznaniem jest prymityw. Zaprowadziło ich to na dzikie obszary, gdzie zastawiają pułapki na wysłane przeciw nim roboty i odprawiają okrutne obrzędy. Wierzą, że świat w końcu należeć będzie do kobiet. Mimo tego ich wysłanniczki przekazały mi propozycję mistycznego małżeństwa. Odmówiłem. Mój ślub odbył się dawno temu i powtórnie będzie odprawiony, gdy ten cykl świata zostanie zamknięty.

A więc mnie nienawidzą. Powiedziałem jednak, że przyjdę i przemówię do nich.

Opuszczam drogę biegnącą dnem doliny i śpiewając wchodzę na zbocze wzgórza. Tym nielicznym, którym pozwoliłem przyjść ze mną aż tutaj, powiedziałem, aby oczekiwali mego powrotu. Drżą w promieniach zachodzącego słońca; dopiero trzy dni minęły od zrównania wiosennego. Ja nie czuję zimna. Kroczę, wypełniony radością, między jeżynami i starymi, krzywymi jabłonkami. Moje nagie stopy zostawiają trochę krwi na śniegu, to dobrze. Grzbiety wzgórz wokół są ciemne od lasów, czekających jak szkielety umarłych, aby znowu zostały w nie tchnięte liście. Na wschodzie, gdzie stoi gwiazda wieczorna, niebo jest purpurowe. Na tle błękitu nade mną przelatuje klucz dzikich gęsi, wcześniej wracających do domu. Ich odległy krzyk spływa w dół, do mnie. Na zachodzie, przede mną i w górze, tli się czerwień. Czarne na jej tle stoją kobiety.