Выбрать главу

Udaje mi się dodać:

— Jego częścią będziesz Ty, Pani Nasza. To mi daje nadzieję. Na chwilę Ona odwraca się do mnie i kładzie dłoń na mojej, i coś czyni.

Ją tak młodą i czystą, że niemal zapominam dziewczynę, która umarła.

I szepcze:

— Gdybyś wiedział, jak wielką ja mam nadzieję. Chwila przeminęła i znów jestem sam pośród maszyn. Musimy zatrzymać się przed bramą zamku. Ściany majaczą nad nami pionową płaszczyzną. Wysokie, tak wysokie, że wydaje się, jakby waliły się na mnie na tle gwiazd maszerujących na zachód. Czarne, tak czarne, że nie tylko połykają każdy promień światła, ale promieniują ślepotą. Żądanie wyjaśnienia i odpowiedź drżą na elektronicznych falach, niedostępnych dla moich zmysłów. Jego zewnętrzne, pełniące straż części wyczuły obecność śmiertelnika na pokładzie pojazdu. Wyrzutnia rakiet obraca się błyskawicznie, aby wycelować we mnie tkwiące w niej trzy węże. Jednak Ciemna Królowa odpowiada — nie zadaje sobie trudu, by rozkazywać — i zamek otwiera dla nas swoją paszczę.

Zjeżdżamy w dół. W pewnym momencie, jak mi się wydaje, przekraczamy rzekę. Słyszę szum nurtu i echo w pustej przestrzeni i na wizjerach widzę rozpryśnięte, połyskujące krople, odcinające się od mroku. Znikają niemal natychmiast: być może to ciekły tlen, utrzymujący temperaturę pewnych Jego części w pobliżu absolutnego zera?

Dużo później zatrzymujemy się i pokrywa odsuwa się do tyłu. Wstaję wraz z Nią. Jesteśmy w pokoju lub jaskini, w którym niczego nie mogę zobaczyć, gdyż nie ma tu światła z wyjątkiem bladej, błękitnej fosforescencji, wydobywającej się z każdego stałego obiektu, również z Jej skóry i z mojej. Oceniam jednak, że to pomieszczenie jest ogromne, gdyż odgłos pracujących maszyn jest bardzo odległy, jakby słyszany przez sen, a nasze głosy są połykane przez przestrzeń. Powietrze jest przepompowywane, ani zimne, ani gorące, zupełnie bez zapachu — martwy wiatr.

Schodzimy na podłogę. Ona stoi przede mną z rękoma skrzyżowanymi na piersi, z oczyma na wpół zamkniętymi pod osłoną kaptura, nie patrząc na mnie ani nie odwracając ode mnie wzroku.

— Rób, co ci zostanie powiedziane, Harfiarzu — mówi głosem, który nigdy nie drżał — i dokładnie tak, jak ci zostanie powiedziane.

Odwraca się i odchodzi równym, spokojnym krokiem. Patrzę za Nią, aż nie mogę już odróżnić płynącego z Niej światła od bezkształtnych wirów wewnątrz mych własnych oczu.

Kleszcze szarpią moją tunikę. Spoglądam w dół i jestem zaskoczony widząc, że karłowaty robot przez cały ten czas na mnie czekał. Jak długo to trwało, nie wiem.

Przysadzisty, metalowy kształt wiedzie mnie w inną stronę. Rozlewa się po mnie zmęczenie. Moje stopy potykają się, usta pieką, na powiekach wiszą ciężarki i w każdym z mięśni tkwi jego własny ból. Od czasu do czasu czuję ukłucie strachu, lecz też stępione. Jestem wdzięczny, gdy robot wskazuje: “Połóż się tutaj”.

Pudło dobrze do mnie pasuje. Pozwalam, aby podłączono mi różne przewody, by wbito we mnie połączone z rurkami igły. Niewielką zwracam uwagę na tłoczące się wokół mnie, mruczące maszyny. Robot odchodzi. Tonę w błogosławionej ciemności.

Budzę się z odnowionym ciałem. Między moim przodomózgowiem a starymi, zwierzęcymi częściami jakby wyrosła skorupa. Czuję odległe przerażenie i z daleka słyszę krzyki i miotanie się moich instynktów, lecz świadomość jest chłodna, spokojna, logiczna. Mam również uczucie, że spałem przez tygodnie, miesiące, że w tym czasie liście zostały zdmuchnięte i na leżący w górze świat spadł śnieg. Ale to może być nieprawda i zupełnie nie ma to znaczenia. Właśnie mam być poddany osądowi SUM-a.

Niewielki, pozbawiony twarzy robot prowadzi mnie przez pełne szmerów czarne korytarze, w których wieją martwe wiatry. Odpinam moją harfę, mego jedynego przyjaciela i jedyny oręż, i przytulam ją do siebie. A więc spokój umysłu, który został dla mnie zarządzony, nie może być całkowity. Stwierdzam, że prawdopodobnie On po prostu nie chce być niepokojony przez rozterki i boleść. (Nie, nieprawda, nic tak człowieczego. On nie ma chęci, pod potęgą logiki kryje się nicość).

Wreszcie ściana otwiera się dla nas i wchodzimy do pokoju, w którym Ona siedzi na tronie. Świecenie metalu i skóry nie jest tutaj tak wyraźne, gdyż jest tu światło — biała nieokreślona poświata bez wyraźnego źródła. Biały jest również zduszony odgłos pracy maszyn, które otaczają Jej tron. Białe są Jej szaty i twarz. Odwracam wzrok od rojowiska oczu czujników, patrzących bez mrugnięcia i spoglądam w Jej oczy, ale Ona zdaje się mnie nie poznawać. Czy w ogóle mnie widzi? SUM sięgnął niewidzialnymi palcami elektromagnetycznych wzbudzeń i zabrał Ją z powrotem do siebie. Nie pocę się ani nie drżę — nie mogę — ale układam ramiona, uderzam jeden jękliwy akord i czekam, aż On przemówi.

Mówi z jakiegoś niewidzialnego miejsca. Poznaję głos, który wybrał, by się nim posługiwać: mój własny. Brzmienie, modulacje są prawdziwe, normalne, takie, jakich sam bym używał rozmawiając jak jeden rozsądny człowiek z drugim. Czemu nie? Licząc i kalkulując, co ze mną zrobić, i odpowiednio do tego się programując, SUM musiał użyć tak wielu miliardów bitów informacji, że odpowiedni akcent jest nieistotnym podproblemem.

Nie… tu znowu się mylę… SUM nie robi niczego z założeniem, że równie dobrze może to zrobić, jak i nie. Ta rozmowa ze mną samym ma na mnie w jakiś sposób wpłynąć. Nie wiem tylko w jaki.

— No cóż — odzywa się miło — zrobiłeś niezły kawałek drogi, prawda? Cieszę się. Witaj.

Moje instynkty szczerzą kły, słysząc tak ludzkie słowa, wypowiedziane przez coś, co nie czuje i nie żyje. Mój rozum rozważa odpowiedzenie ironicznym: „Dziękuję”, decyduje, że nie i każe mi milczeć.

— Widzisz — ciągnie SUM po chwili — jesteś jedyny w swoim rodzaju. Wybacz mi, jeśli będę mówił nieco zbyt otwarcie. Twoja seksualna monomania jest jednym z przejawów atawistycznej, podatnej na przesądy osobowości. A jednak, w odróżnieniu od klasycznych przypadków nieprzystosowania, jesteś zarówno dostatecznie silny, jak i wystarczająco trzeźwo myślący, aby radzić sobie ze światem. Szansa spotkania się z tobą, analizowania cię, gdy odpoczywałeś, pozwoliła mi wyrobić sobie nowe spojrzenie na ludzką psychofizjologię. A to może prowadzić do ulepszonych technik sterowania nią i jej rozwijania.

— Jeśli tak jest — odpowiadam — to daj mi moją nagrodę.

— Daj spokój — mówi łagodnie — ty najlepiej powinieneś wiedzieć. że nie jestem wszechmocny. Zostałem zbudowany, aby pomóc w zarządzaniu cywilizacją, która stała się zbyt złożona. Stopniowo, w miarę postępów programu mojej samorozbudowy, przejmowałem coraz więcej i więcej funkcji decyzyjnych. One były mi przekazywane. Ludzie byli szczęśliwi, mogąc uwolnić się od odpowiedzialności. Jednocześnie sami mogli się przekonać, o ile lepiej od jakiegokolwiek śmiertelnika ja wszystkim kieruję. Jednak aż po dzień dzisiejszy mój autorytet zależy od mającego podstawowe znaczenie porozumienia. Jeżeli zacząłbym się bawić w faworyzowanie kogokolwiek, na przykład odtworzyłbym twoją dziewczynę, wtedy, no cóż, miałbym kłopoty.

— To porozumienie opiera się bardziej na mistycznym lęku niż na rozumie — mówię. — Ty nie zniosłeś religii, po prostu utożsamiłeś bogów ze sobą. Jeśli zdecydujesz się uczynić cud dla mnie. Twego proroka-pieśniarza — a będę Twoim prorokiem, jeżeli to zrobisz — wzmocni to tylko wiarę wszystkich innych.

— Ty tak uważasz. Ale twoje opinie nie opierają się na dokładnych informacjach. Historyczne i antropologiczne zapisy dotyczące poprzedzającej mnie przeszłości są bardzo nieliczne. Już je wycofałem z programów nauczania. W końcu, gdy kultura dojrzeje do takiego posunięcia, każę je ostatecznie zniszczyć. Są zbyt bałamutne. Spójrz tylko, co zrobiły z tobą.