Выбрать главу

Niewiele wiem na temat tego, co się dzieje tej zimy, niespecjalnie też mnie to obchodzi. Zamiecie w mej głowie szaleją zbyt głośno. Chodzę ścieżkami ziemi, wśród majestatycznych wież, pod starannie pielęgnowanymi drzewami, po wypieszczonych ogrodach i przytulnych, milutkich osiedlach. Jestem nie umyty, nie uczesany, nie ogolony. Moje łachmany łopoczą wokół mnie, kości niemal przebijają skórę. Ludzie nie lubią napotykać wzroku tych oczu, tak głęboko zapadniętych w czaszkę i być może z tego powodu dają mi jeść. Śpiewam dla nich.

Przed czarownicą, co na strzępy Rozrywa żywot wszelki, I duchem, co stoi nad tym, co się boi, Niech Bóg cię strzeże wielki. Ażebyś pięciu zdrowych zmysłów Nie został pozbawiony, I z kraju daleko nie musiał uciekać Wędrując w obce strony.

Takie słowa niepokoją ich, nie należą do. ich chromowanego świata. Często więc jestem przepędzany z przekleństwami, czasami muszę uciekać przed tymi, którzy aresztowaliby mnie i wyczyścili mój mózg do połysku. Jakiś boczny zaułek jest dobrym miejscem na ukrycie się, jeżeli uda mi się trafić na taki w najstarszej części miasta — przycupuję tam i wydzieram się wraz z kotami. Las również jest dobry. Moi prześladowcy nie lubią wchodzić do miejsc, w których kryje się coś dzikiego.

Ale niektórzy czują inaczej. Odwiedzali parki, rezerwaty, obszary prawdziwej dziczy. Ich cel był nadświadomy — wymierzone, zaplanowane barbarzyństwo. I zegar, aby im powiedział, kiedy mają wracać do domów. Jednak oni przynajmniej nie obawiają się ciszy i pozbawionych światła nocy. Wraz z powrotem wiosny niektórzy z nich zaczynają za mną podążać. Są po prostu ciekawi, z początku. Ale powoli, miesiąc po miesiącu, mój obłęd zaczyna przemawiać do czegoś, co w nich tkwi.

Fantazji mej szalonej Dzisiaj popuszczam wodze. I lancą płonącą powietrze roztrącam Po dzikiej pędząc drodze. Król duchów mnie i cienie Na turniej wyzwał srogi I koń mój wylała na sam koniec świata, A ja nie czuję drogi.

Siadają u mych stóp i słuchają, jak śpiewam. Tańczą szaleńczo przy dźwiękach mojej harfy. Dziewczęta nachylają się ku mnie, mówią, jak bardzo je fascynuję, zapraszają do kopulacji. Odrzucam te propozycje. a gdy im mówię dlaczego, są zdziwione, może trochę przestraszone, ale często starają się zrozumieć.

Mój zdrowy rozsądek odnawia się we mnie wraz z rozkwitem kwiatów głogu. Kąpię się, daję sobie przystrzyc włosy i brodę, znajdując czysty ubiór i staram się jeść tyle, ile wymaga moje ciało. Coraz rzadziej i rzadziej wywrzaskuję się przed każdym, kto chce słuchać. Coraz częściej szukam samotności i spokoju pod ogromną czaszą gwiazd, i myślę.

Czym jest człowiek? Po co istnieje? Wyprawiliśmy tym pytaniom pogrzeby, przysięgaliśmy, że są martwe — że właściwie nigdy naprawdę nie istniały, gdyż nie niosą w sobie empirycznych znaczeń. I drżeliśmy ze strachu, że mogą zrzucić głazy, które na nie zwaliliśmy, mogą powstać i znów krążyć nocami po świecie. Ja, w samotności, wzywam je do siebie. Nie mogą skrzywdzić swych towarzyszy — innych zmarłych, a do ich szeregów teraz siebie zaliczam.

Śpiewam dla tej, która odeszła. Młodzi ludzie słuchają i zdumiewają się. Czasami płaczą.

Nie bój się więcej skwaru słońca, Ni srogiej zimy śnieżnych burz, Dobiegł twój ziemski trud do końca, Zapłatę wziąłeś z sobą już. Złota młódź, dziewcząt złotych tyle Sczeźnie — jak kominiarze — w pyle…

— Ale to nie jest tak! — protestują. — Umrzemy i będziemy spali przez chwilę, a potem wiecznie już żyć będziemy w SUM-ie. Odpowiadam najłagodniej jak to możliwe:

— Nie. Pamiętajcie, że ja tam poszedłem. Więc wiem, że się mylicie. A nawet jeśli mówicie prawdę, nie jest to prawdą, która prawdą być powinna.

— Co?

— Czy nie widzicie, że nie jest prawdą, iż maszyna powinna być panem człowieka. Nie jest prawdą, że powinniśmy wegetować przez całe nasze życie, czując strach, że je w końcu stracimy. Nie jesteście trybami i macie lepsze cele niż tylko pomaganie maszynie, by jej praca przebiegała gładko.

Odprawiam ich i odchodzę, znowu samotny, do doliny, w której dźwięczy rzeka, lub na jakiś posępny górski szczyt. Nie jest mi dane żadne objawienie. Wspinam się, dążę ku prawdzie.

A ona mówi, że SUM musi zostać zniszczony, nie z zemsty, nie z nienawiści, nie ze strachu, po prostu dlatego, że ludzki duch nie może istnieć w tej samej rzeczywistości co On.

Ale co, w takim razie, jest naszą właściwą rzeczywistością? I jak mamy do niej dotrzeć?

Wracam z moimi pieśniami na równiny. Wieści o mnie rozeszły się już szeroko. Wielki tłum ludzi podąża za mną drogą, odprowadza mnie, aż droga zmienia się w ulicę.

— Ciemna Królowa wkrótce przybędzie w te strony — mówią mi. — Zaczekaj tu do tego czasu. Niech Ona odpowie na te pytania, które nam podsuwasz, a które sprawiają, że tak źle sypiamy.

— Pozwólcie mi odejść, bym mógł się przygotować — mówię. Wchodzę na długie, wysokie schody. Ludzie, otępiali z lęku, patrzą za mną, aż znikam. Tych kilkoro, którzy byli w budynku, pospiesznie wychodzi. Spaceruję po sklepionych korytarzach, przez wyciszone, pełne stołów pokoje o wysokich sufitach, między półkami ciężkimi od rzędów książek. Promienie słoneczne przeświecają przez zakurzone okna.

Ostatnio prześladuje mnie niejasne przypomnienie: kiedyś, nie wiem kiedy, ten mój ostatni rok już się zdarzył. Może w tej bibliotece odnajdę opowieść, którą kiedyś przeczytałem — przypadkowo, jak przypuszczam, podczas mego nienormalnego dzieciństwa. Człowiek jest starszy od SUM-a: mądrzejszy, przysięgam — jego mity zawierają więcej prawd niż Jego matematyka. Spędzam na poszukiwaniach trzy dni i większą część trzech nocy. Niewiele jest tu dźwięków oprócz szelestu kartek między moimi palcami. Ludzie składają przed drzwiami ofiary z jedzenia i napojów. Powtarzają sobie, że robią to z litości albo z ciekawości, lub też aby uniknąć przykrych następstw, gdybym umarł w taki niecodzienny sposób. Lecz ja wiem lepiej.

Pod koniec tych trzech dni nie jestem dużo dalej niż na ich początku. Mam zbyt wiele materiału — ciągle schodzę na boczne ścieżki piękna i urzeczeń. (SUM maje zamiar wyeliminować). Moje wykształcenie było takie, jak wszystkich innych — nauki ścisłe, racjonalność, dobre, zdrowe wychowanie. (SUM układa programy szkolne, a maszyny nauczające mają z Nim bezpośrednie połączenia). No cóż, mogę teraz wykorzystać część z tego wypaczonego treningu. Moje lektury dostarczyły mi wystarczających odpowiedzi, bym mógł przygotować program szukający. Siadam przed konsolą odbioru informacji i tańczę palcami po jej klawiszach. Wydobywają z siebie klekoczącą muzykę.

Strumienie elektronów są szybkimi myśliwymi. Po kilku sekundach ekran rozświetla się słowami i czytam, kim jestem.

Na szczęście potrafię szybko czytać. Zanim mogę nacisnąć oczyszczający pamięć klawisz, przepływające przed mymi oczyma słowa zostają wymazane. Przez moment na ekranie migocze bezkształt, a potem pojawia się:

NIE UWZGLĘDNIŁEM WSPÓŁZALEŻNOŚCI TYCH DANYCH Z DOTYCZĄCYMI CIEBIE FAKTAMI. TO WPROWADZA DO OBLICZEŃ NOWĄ I NIEOKREŚLONĄ WIELKOŚĆ.

Nirwana, która na mnie spłynęła (tak. znalazłem to słowo między kartami starych ksiąg, i także to, jak jest ono złowieszcze), nie jest pasywnością, to strumień pełniejszy i silniejszy niż ten, który mnie unosił ku Ciemnej Królowej wieki temu na dzikich obszarach. Mówię tak zimno, jak to tylko możliwe: