— Niszczy listy od martwych ludzi do martwych ludzi — stwierdził Moist takim samym spokojnym tonem.
— Tego nie wiemy, sir. To znaczy, nie mamy żadnego dowodu.
— Faktycznie. W końcu niektóre z tych kopert mają ledwo sto lat — burknął Moist. Głowa go bolała od kurzu, drapało w gardle, a staruszek działał mu na nerwy. — To dla niektórych tylko moment. Założę się, że tutejsze zombi i wampiry codziennie czekają nerwowo przy skrzynkach na listy, co?
— Nie ma potrzeby, żeby tak się zachowywać — rzekł Groat. — Naprawdę nie ma potrzeby. Nie wolno niszczyć listów. Tego nie można robić, sir. To Manipulowanie Pocztą, sir. To nie tylko przestępstwo, to… to…
— Grzech? — podpowiedział Moist.
— Och, gorzej niż grzech — rzucił Groat niemal pogardliwie. — Za grzechy człowiek ma tylko kłopoty z bogiem. Ale za moich czasów kto utrudniał obieg poczty, stawał przed głównym inspektorem pocztowym Rumbelowem! Ha! To wielka różnica, sir. Bogowie wybaczają.
Moist szukał normalności w pomarszczonej twarzy przed sobą. Splątana broda miała pasemka różnych kolorów, od herbaty, brudu albo przypadkowego naturalnego pigmentu. Jak u jakiegoś pustelnika, pomyślał. Tylko pustelnik może nosić taką perukę.
— Przepraszam? — spytał z niedowierzaniem. — Chce pan powiedzieć, że wpychanie czyjegoś listu pod podłogę na sto lat nie jest utrudnianiem jego obiegu?
Groat nagle zaczął wyglądać na załamanego. Broda mu zadrżała. A potem zaniósł się suchym, spazmatycznym, ciężkim kaszlem, od którego dygotały słoiczki i żółty opar unosił się z siedzenia spodni.
— Przepraszam na moment, sir — wykrztusił między jednym a drugim atakiem, pogmerał w kieszeni i wyjął podrapane, pogięte pudełko. — Ssie pan, sir? — zapytał. Łzy ciekły mu po policzkach. Podsunął pudełko Moistowi. — To numer trzy, sir. Bardzo łagodne. Sam je robię, sir. Naturalne leki z naturalnych ingrediencji, to moja zasada, sir. Trzeba regularnie czyścić armaturę, bo zwróci się przeciwko panu, sir.
Moist wziął dużą fioletową pastylkę i powąchał ostrożnie. Pachniała lekko anyżkiem.
— Dziękuję, panie Groat — powiedział. Ale na wypadek gdyby ktoś uznał to za próbę przekupstwa, dodał surowo: — Listy, panie Groat… Wtykanie niedoręczonych listów w każde wolne miejsce to nie jest manipulowanie nimi?
— To raczej, tak jakby… opóźnianie doręczenia, sir. Takie no… spowalnianie obiegu. Trochę. Nigdy przecież nie pojawił się zamiar niedoręczenia ich…
Moist patrzył na zatroskaną minę Groata. Miał uczucie, że grunt usuwa mu się spod nóg. Zdał sobie sprawę, że rozmawia z kimś, kogo świat styka się z jego światem tylko samymi czubami palców. Nie pustelnik, uznał, raczej rozbitek żyjący na tej suchej bezludnej wyspie, w tym budynku. Zewnętrzny świat idzie naprzód, a tu ulatnia się wszelka normalność.
— Panie Groat, nie chciałbym, no wie pan… zirytować pana czy coś… Ale tam są tysiące listów pokrytych grubą warstwą guana…
— Właściwie pod tym względem, sir, sytuacja nie wygląda tak źle, jak się wydaje, sir — zapewnił Groat i przerwał, by głośno possać swoją naturalną pigułkę od kaszlu. — Gołębie odchody to bardzo sucha substancja i tworzą dość twardą skorupę ochronną na kopertach…
— Dlaczego one tu są, panie Groat? — zapytał Moist.
Zdolności interpersonalne, przypomniał sobie. Nie wolno nim potrząsnąć.
Młodszy listonosz unikał jego wzroku.
— Wie pan, jak to jest…
— Nie, panie Groat. Chyba jednak nie wiem.
— No… Może człowiek ma masę roboty, wraca z obchodu, może jest akurat Strzeżenie Wiedźm, mnóstwo kartek, rozumie pan, sir, a inspektor się go czepia o spóźnienia, no więc może on wciska gdzieś w bezpieczne miejsce pół worka listów… Ale przecież doręczy je, to jasne. Przecież to nie jego wina, że ciągle go cisną, ciągle gonią… A potem przychodzi jutro i ma jeszcze większą torbę, bo stale poganiają, więc sobie myśli: Dzisiaj może też parę zostawię, w czwartek mam wolne i wtedy wszystko załatwię… Tyle że, sir, do czwartku ma już więcej niż dzień pracy zaległości, bo oni ciągle gonią, a on i tak jest zmęczony, zmęczony jak pies, więc sobie mówi: niedługo mam przecież trochę urlopu, ale dostaje ten urlop i… No więc pod koniec sytuacja zrobiła się paskudna. Nastąpiły… nieprzyjemności. Posunęliśmy się za daleko, sir, za bardzo się staraliśmy. Czasami wszystko rozpada się tak, że lepiej zostawić to w spokoju, zamiast próbować zbierać odłamki. Znaczy, od czego niby zacząć?
— Chyba rozumiem… — rzekł Moist.
Kłamie pan, panie Groat. Kłamie pan przez przemilczenie. Nie mówi mi pan wszystkiego. A to, czego mi pan nie mówi, jest bardzo ważne, prawda? Zmieniłem kłamstwo w dziedzinę sztuki, panie Groat. Pan jest tylko uzdolnionym amatorem.
Twarz Groata, nieświadomego wewnętrznego monologu poczmistrza, wykrzywiła się w niepewnym uśmiechu.
— Ale kłopot polega na tym… — odezwał się Moist — a właściwie jak pan ma na imię, panie Groat?
— Tolliver, sir.
— Ładne imię… Chodzi o to, Tolliverze, że obraz, jaki wynika z twojego opisu, jest tym, co dla celów niniejszej analogii można określić jako miniatura, podczas gdy to… — Moist machnął ręką, by wskazać cały budynek i wszystko, co w sobie mieścił — …to pełnowymiarowy tryptyk ukazujący sceny historyczne, stworzenie świata i postacie bogów, z dopasowanym sklepieniem kaplicy, na którym uwieczniono wspaniały firmament, oraz szkic damy z tajemniczym uśmiechem, dorzucony dla zaokrąglenia rachunku! Tolliverze, sądzę, że nie jesteś ze mną szczery.
— Bardzo mi przykro, sir — odparł Groat, spoglądając na niego nerwowo, ale i wyzywająco.
— Mógłbym cię zwolnić z pracy, zdajesz sobie z tego sprawę — rzekł Moist, wiedząc, że to głupia groźba.
— Może pan spróbować, sir, może pan spróbować — odparł Groat cicho i powoli. — Ale jestem wszystkim, co pan ma, nie licząc chłopaka. A nic pan nie wie o Urzędzie Pocztowym, sir. I nic pan nie wie o Regulaminie. Ja jedyny mam pojęcie, co trzeba tu robić. Beze mnie pan nie przetrwa nawet pięciu minut, sir. Nawet pan nie przypilnuje, żeby codziennie napełniać kałamarze!
— Kałamarze? Napełniać kałamarze? To przecież tylko stary gmach pełen… pełen… martwego papieru! Nie mamy żadnych klientów!
— Musimy pilnować, żeby kałamarze były pełne, sir. Regulamin Urzędu Pocztowego — oznajmił Groat głosem niczym stal. — Napełniać kałamarze, polerować mosiądz…
— Nie sprzątacie gołębiego gówna!
— To dziwne, ale nie ma tego w regulaminie, sir. Szczerze mówiąc, nikt nas już nie chce. Teraz liczą się tylko sekary, te przeklęte sekary, tik, tak, tok. Każdy ma teraz wieżę sekarową, sir. Taka moda. Szybkie jak prędkość światła, tak mówią. Ha! One nie mają serca, sir, nie mają duszy! Nie cierpię ich! Ale zachowujemy gotowość, sir. Gdyby pojawiły się jakieś listy, tobyśmy sobie z nimi poradzili, sir. Rzucilibyśmy się do działania, sir, jak demony. Ale nie ma.
— Oczywiście, że nie ma! Najwyraźniej już dawno dotarło do wszystkich w tym mieście, że równie dobrze można wyrzucać listy przez okno, co oddawać je na pocztę!
— Nie, sir, nie ma pan racji! Wszystkie są przechowywane, sir. Tym się zajmujemy, sir. Utrzymujemy wszystko tak, jak jest. Staramy się nie zakłócać stanu spraw, sir! — oświadczył Groat cicho. — Staramy się niczego nie zakłócać.
Jego ton sprawił, że Moist się zawahał.
— Jakiego niczego?
— Och, niczego, sir. Po prostu… uważamy, jak chodzimy.
Moist rozejrzał się po pokoju. Czy rzeczywiście wydawał się mniejszy? Czy cienie wydłużyły się i pogłębiły? Czy pojawiło się nagłe wrażenie chłodu w powietrzu?