Poza tym ci ludzie mieli grube kije. Dlatego dodał bardzo ostrożnie:
— Niektórzy mogliby uznać, że to okrucieństwo, panie Wilkinson.
— Owszem, drogi panie, spytaliśmy go o to, a on powiedział, że nie, wcale nie. Powiedział, że dostarcza… ter-rapii zajęciowej, zdrowych ćwiczeń fizycznych, chroni od przygnębienia, a także oferuje najwspanialszy ze wszystkich skarbów, jakim jest Nadzieja.
— Nadzieja — mruknął ponuro Moist.
— Nie złości się pan, prawda?
— Czemu miałbym się złościć, panie Wilkinson?
— Ostatni gość, którego mieliśmy w tej celi, zdołał wcisnąć się do tego ścieku, wie pan. Bardzo szczupły mężczyzna. Bardzo zwinny.
Moist spojrzał na niewielką kratkę w podłodze. Zrezygnował z niej od razu.
— Prowadzi do rzeki? — spytał.
Dozorca wyszczerzył zęby.
— Tak można by pomyśleć, prawda? Bardzo był zdenerwowany, kiedy go wyciągnęliśmy. Miło się przekonać, że wyczuwa pan ducha tej rozgrywki, drogi panie. Był pan przykładem dla nas wszystkich, kiedy pan nie rezygnował. Wciskał pan cały pył do materaca? Bardzo sprytnie, bardzo porządnie. Elegancko. To była prawdziwa radość, mieć pana tutaj z nami. A przy okazji, pani Wilkinson bardzo dziękuje za kosz owoców. Wytworny, nie ma co. Nawet kumkwaty w nim były!
— Nie ma o czym mówić, panie Wilkinson.
— Szef trochę się wkurzył o te kumkwaty, bo on w swoim miał tylko daktyle, ale wytłumaczyłem mu, że kosze z owocami są jak życie: dopóki nie zdejmie się z czubka ananasa, nigdy nie wiadomo, co się trafi. On też dziękuje.
— Cieszę się, że mu smakowały, panie Wilkinson — zapewnił odruchowo Moist.
Kilka jego byłych gospodyń przyniosło prezenty dla „tego biednego, zagubionego chłopca”, a Moist zawsze inwestował w szczodrość. W takiej karierze jak jego styl był najważniejszy.
— A trzymając się tego tematu, drogi panie… — ciągnął Wilkinson. — Zastanawialiśmy się z chłopcami, czy nie miałby pan ochoty, aby w tym momencie swego życia pozbyć się brzemienia wiedzy co do położenia miejsca, gdzie zlokalizowany jest punkt, w którym, żeby nie owijać w bawełnę, ukrył pan wszystkie te pieniądze, które pan ukradł…?
Więzienie zamilkło. Nawet karaluchy nasłuchiwały pilnie.
— Nie, nie mógłbym tego zrobić, panie Wilkinson — oznajmił głośno Moist po chwili niezbędnej dla efektu dramatycznego. Poklepał się po kieszeni kurtki, wystawił palec w górę i mrugnął.
Dozorcy się uśmiechnęli.
— Całkowicie zrozumiałem, drogi panie — zapewnił Wilkinson. — A teraz niech pan trochę odpocznie, bo wieszamy pana za pół godziny.
— Zaraz… Nie dostanę śniadania?
— Śniadanie podajemy dopiero o siódmej, drogi panie — z wyrzutem przypomniał dozorca. — Ale wie pan co? Przygotuję sandwicza z bekonem. Robię to tylko dla pana, panie Spangler.
Pozostały już tylko minuty do świtu, a on był prowadzony krótkim korytarzem do niewielkiego pokoiku pod rusztowaniem. Uświadomił sobie, że patrzy na siebie z zewnątrz, jak gdyby część niego unosiła się obok ciała niczym dziecięcy balonik, gotów — tak trzeba to nazwać — zerwać się ze sznurka.
Pokoik rozjaśniało światło wpadające przez szczeliny w rusztowaniu nad głową, oraz — znacząco — wokół krawędzi dużej klapy w podłodze. Zawiasy tej klapy oliwił właśnie człowiek w kapturze. Przerwał pracę, kiedy zjawiła się grupa ze skazańcem.
— Dzień dobry, panie Spangler — powiedział. I grzecznie uniósł kaptur. — To ja, proszę pana, Daniel „Raz Spad” Trooper. Dzisiaj to ja będę pańskim katem. Proszę się niczym nie martwić, wieszałem już dziesiątki ludzi. Wyprawimy pana stąd raz-dwa.
— Czy to prawda, Dan, że kiedy człowieka trzy razy nie uda się powiesić, to zostaje ułaskawiony? — spytał Moist, gdy kat starannie wytarł ręce szmatą.
— Tak słyszałem, proszę pana, rzeczywiście tak słyszałem. Ale nie na darmo nazywają mnie Raz Spadem, wie pan… Czy życzy pan sobie czarny worek?
— A to pomaga?
— Niektórzy uważają, że wyglądają w nim bardziej stylowo. I wie pan, maskuje wytrzeszcz oczu. Właściwie to raczej taki rekwizyt dla widzów. A trzeba przyznać, że zebrał się dziś spory tłumek. W „Pulsie” puścili ładny kawałek o panu. Wielu ludzi opowiada, jakim pan był miłym młodym człowiekiem, i w ogóle. Ehm… Czy zechciałby pan z góry podpisać dla mnie powróz? Znaczy, potem już nie będę miał okazji, żeby pana poprosić, prawda?
— Podpisać powróz? — zdziwił się Moist.
— No tak — potwierdził kat. — Taka jakby tradycja. Wielu jest takich, którzy chętnie kupią używany powróz. Specyficzni kolekcjonerzy, można powiedzieć. Trochę to dziwaczne, ale każdy żyje po swojemu. Podpisany jest oczywiście wart o wiele więcej. — Szerokim gestem podsunął Moistowi zwój sztywnego powroza. — Mam specjalne pióro, które pisze po konopiach. Jeden podpis co parę cali, dobrze? Zwykły podpis, żadnych dedykacji. Dla mnie to sporo warte, wie pan… Bardzo będę wdzięczny.
— Czy aż tak wdzięczny, żeby mnie nie powiesić? — spytał Moist, sięgając po pióro.
Zyskał tym uprzejme śmieszki. Pan Trooper przyglądał się, jak stawia kolejne podpisy, i z zachwytem kiwał głową.
— Bardzo dobrze, proszę pana. Podpisuje pan mój program emerytalny. A teraz… wszyscy gotowi?
— Ja nie! — wykrzyknął pospiesznie Moist ku powszechnemu rozbawieniu.
— Prawdziwy z pana żartowniś, panie Spangler — stwierdził pan Wilkinson. — Bez pana nie będzie tu już tak samo, nie ma co.
— W każdym razie dla mnie na pewno nie — odparł Moist, co po raz kolejny uznano za znakomity żart. — Naprawdę sądzi pan, że to przeciwdziała przestępczości, panie Trooper?
— W ogólności… trudno powiedzieć, jako że trudno znaleźć dowody przestępstw niepopełnionych. — Kat jeszcze raz potrząsnął klapą. — Ale w konkretach jest bardzo skuteczne.
— To znaczy?
— To znaczy, proszę pana, że jeszcze nikogo tu nie widziałem więcej niż raz. Pójdziemy już?
Kiedy wyszli na chłód poranka, nastąpiło niejakie poruszenie, rozległo się kilka „buu”, a nawet oklaski. Ludzie naprawdę dziwnie do tego podchodzili. Człowiek ukradł pięć dolarów i stawał się drobnym złodziejaszkiem. Ale kiedy ukradł tysiące dolarów, był albo rządem, albo bohaterem.
Moist patrzył przed siebie, słuchając odczytywanego spisu swoich występków. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że to straszna niesprawiedliwość. Nigdy przecież nawet nie puknął nikogo w głowę. Nawet drzwi nie wyłamał. Zdarzało się, że wytrychem otwierał zamki, ale zawsze je za sobą zamykał. A poza tym, że doprowadził do tych przejęć, bankructw i niewypłacalności, co tak naprawdę zrobił złego? Przesuwał tylko liczby…
— Niezły tłumek się zebrał — zauważył pan Trooper. Przerzucił powróz przez belkę i zajął się węzłami. — I sporo prasy. „Jaki Szafot?” oczywiście pisze o wszystkich egzekucjach, a tam jest „Puls” i „Herold Pseudopolis”, pewnie z powodu tego banku, co u nich upadł, a słyszałem też, że zjawił się ktoś z „Rynków Równin Sto”. Mają bardzo dobry dział finansowy, zawsze śledzę u nich ceny używanego powroza. Wygląda na to, proszę pana, że wielu ludzi chce pana zobaczyć martwego.
Moist zwrócił uwagę na czarny powóz, który zatrzymał się za grupą gapiów. Na drzwiach nie było herbu — chyba że ktoś znał pewien sekret lorda Vetinariego, ten mianowicie, że jego herbem była czarna tarcza. Czerń na czerni. Trzeba przyznać, że drań ma styl…