Выбрать главу

— Proszę usiąść, panie Lipwig. — Vetinari wyprostował się nad stolikiem i ze zmęczeniem wskazał krzesło. — Przy okazji, to nie jest „to”, ale „on”. Tytuł oczywiście czysto grzecznościowy, ale wiążę wielkie nadzieje z panem Pompą.

Moist zobaczył czerwony poblask na ścianach, gdy golem za jego plecami się uśmiechnął.

Vetinari znów popatrzył na stolik i na chwilę jakby stracił zainteresowanie Moistem. Większą część blatu zajmowała kamienna płyta zastawiona figurkami trolli i krasnoludów. Wyglądało to na jakąś odmianę gry.

— Pan Pompa? — powtórzył Moist.

— Hmm? — wymruczał Vetinari.

Przesunął trochę głowę, by spojrzeć na planszę z innego punktu widzenia.

Moist pochylił się do Patrycjusza i wskazał kciukiem golema.

— To coś — spytał cicho — jest panem Pompą?

— Nie. — Vetinari także się pochylił i nagle, całkowicie i niepokojąco, skoncentrował uwagę na rozmówcy. — On… to pan Pompa. Pan Pompa jest urzędnikiem państwowym. Pan Pompa nie śpi. Pan Pompa nie je. I pan Pompa, panie naczelny poczmistrzu, nie da się zatrzymać.

— Co to znaczy, tak dokładnie?

— To znaczy, że jeśli myśli pan, powiedzmy, o znalezieniu statku, który płynie do Czteriksów, bo przecież pan Pompa jest wielki, ciężki i porusza się tylko powolnym krokiem, to pan Pompa ruszy za panem. Pan musi spać, on nie. Ani oddychać. Głębokie otchłanie oceanów nie są dla niego przeszkodą. Cztery mile na godzinę to sześćset siedemdziesiąt dwie mile tygodniowo. Wszystko się sumuje. A kiedy pan Pompa pana schwyta…

— Jedną chwilę. — Moist wystawił palec do góry. — Pozwoli pan, że w tym miejscu przerwę. Wiem, że golemom nie wolno krzywdzić ludzi.

Vetinari uniósł brwi.

— Wielkie nieba, gdzie pan coś takiego usłyszał?

— Mają to zapisane na… na tym czymś w głowach. Zwoju czy coś… Prawda? — Moist czuł się coraz bardziej niepewnie.

— Ojej… — Patrycjusz westchnął. — Panie Pompa, niech pan złamie panu Lipwigowi jeden palec. Czysto, jeśli można.

— Tak, wasza lordowska mość.

Golem ruszył naprzód.

— Zaraz! Nie! Co? — Moist zamachał gwałtownie rękami i strącił z planszy kilka figur. — Czekajcie! Czekajcie! Przecież jest taka reguła! Golem nie może skrzywdzić człowieka ani pozwolić, by człowiekowi stała się krzywda!

Lord Vetinari uniósł palec.

— Proszę chwilę zaczekać, panie Pompa. Bardzo dobrze, panie Lipwig. A pamięta pan następny fragment?

— Następny fragment? Jaki następny fragment? Przecież potem już nic nie ma!

Vetinari uniósł brew.

— Panie Pompa…

— „…Chyba Że Na Polecenie Prawowicie Ustanowionej Władzy” — dokończył golem.

— Nigdy tego wcześniej nie słyszałem! — zawołał Moist.

— Nie? — spytał pozornie zdziwiony Vetinari. — Trudno sobie wyobrazić, kto mógłby zapomnieć o dołączeniu tego warunku. Nie pozwalamy przecież młotkowi na odmowę uderzenia gwoździa w główkę czy pile na dokonywanie ocen moralnych dotyczących natury drewna. Zresztą gdyby nawet, to zatrudniam przecież pana Troopera, kata, którego pan już poznał, naturalnie, Straż Miejską, regimenty, a niekiedy także… innych specjalistów, którzy są w pełni uprawnieni, by zabijać w obronie własnej oraz miasta i jego interesów. — Vetinari zaczął podnosić figury i starannie ustawiać je z powrotem na kamiennej płycie. — Czemuż pan Pompa miałby być inny tylko dlatego, że zbudowany jest z gliny? W ostatecznym rachunku my wszyscy jesteśmy z tej samej gliny. Pan Pompa będzie panu towarzyszył do miejsca pracy. Oficjalnie jest pana ochroną, należną urzędnikowi państwowemu wysokiej rangi. Tylko my będziemy wiedzieli, że odebrał również… dodatkowe instrukcje. Golemy są istotami z natury wysoce moralnymi, panie Lipwig, jednak może pan uznać ich moralność za odrobinę… staroświecką?

— Dodatkowe instrukcje? — spytał Moist. — A czy nie mógłby mi pan dokładniej wyjaśnić, czego te dodatkowe instrukcje dotyczą?

— Tak.

Patrycjusz zdmuchnął drobinkę kurzu z małego kamiennego trolla i postawił go w odpowiednim kwadracie.

— I…? — odezwał się Moist po chwili milczenia.

— Tak, rzeczywiście nie mógłbym dokładniej wyjaśnić, czego te dodatkowe instrukcje dotyczą. W tej kwestii nie ma pan żadnych praw. Przy okazji, skonfiskowaliśmy pańskiego konia, ponieważ był używany jako narzędzie przestępstwa.

— To okrutna i niezwykła kara!

— Doprawdy? — zdziwił się Vetinari. — Proponuję panu lekką pracę za biurkiem, stosunkową swobodę ruchów, świeże powietrze… Owszem, moja oferta jest być może niezwykła, ale okrutna? Nie wydaje mi się. Jednakże, o ile pamiętam, mamy w piwnicach pewne dawne środki wymierzania kar, niezwykle wręcz okrutnych i w wielu przypadkach dość niezwykłych… Gdyby miał pan ochotę, może je pan wypróbować dla porównania. Oczywiście, zawsze pozostaje jeszcze możliwość zatańczenia sizalowej polki.

— Czego? — Moist nie zrozumiał.

Drumknott pochylił się i szepnął coś do ucha pracodawcy.

— Och, najmocniej przepraszam — powiedział Vetinari. — Chodziło mi o konopne fandango, oczywiście. Wybór należy do pana, panie Lipwig. Zawsze ma się jakiś wybór, panie Lipwig. Aha, przy okazji… Wie pan, jaki jest drugi interesujący fakt dotyczący aniołów?

— Jakich aniołów? — burknął Moist, zirytowany i oszołomiony.

— Coś takiego… Ludzie zwyczajnie nie słuchają — westchnął Vetinari. — Pamięta pan? Pierwszy interesujący fakt dotyczący aniołów? Mówiłem o nim wczoraj. Zapewne myślał pan wtedy o czymś innym. Otóż drugi interesujący fakt dotyczący aniołów, panie Lipwig, jest taki, że zjawiają się tylko raz.

Rozdział drugi

Urząd Pocztowy

W którym spotykamy Personel — Ni ś ie, ni mrok — Dysertacja na temat slangu rymowego — „Szkoda, że tam pana nie było!” — Martwe listy — Życie golema — Regulamin

Zawsze jest jakieś wyjście. Zawsze jest jakaś cena. Zawsze jest jakiś sposób. Można spojrzeć na to tak, że pewna śmierć została zmieniona na niepewną śmierć, myślał Moist. A to o wiele lepsze, prawda? Mogę chodzić, dokąd zechcę… no, na razie tylko kuśtykać. I było przecież możliwe, że gdzieś w tym wszystkim kryje się zysk. To przecież niewykluczone. Moist potrafił dostrzec możliwości tam, gdzie inni widzieli tylko nagą ziemię. A więc na pewno nie zaszkodzi, jeśli przez parę dni będzie grał czysto, prawda? Da swojej kostce czas na wydobrzenie, rozejrzy się w sytuacji, ułoży jakieś plany. Może nawet się przekonać, jak bardzo niezniszczalne są golemy. W końcu są przecież zrobione z gliny. Mogą się rozbić — zapewne.

Moist von Lipwig uniósł głowę i przyjrzał się swojej przyszłości.

Centralny Urząd Pocztowy w Ankh-Morpork miał dość skromny fronton. Budynek został zaprojektowany do konkretnego celu. Był zatem, mniej więcej, wielkim klockiem, w którym mogli pracować ludzie, z dwoma skrzydłami na tyłach, okrążającymi wielki dziedziniec, stajnie i wozownie. Kilka tanich kolumn zostało rozciętych na połowy i przyklejonych do muru, wydłubano kilka nisz dla rozmaitych kamiennych nimf, kilka kamiennych urn rozstawiono wzdłuż krawędzi dachu — i w ten sposób została stworzona Architektura.

Oddając hołd idei, która temu przyświecała, dobrzy obywatele, czy też raczej ich dzieci, do wysokości sześciu stóp pokryli ściany graffiti w wielu ekscytujących kolorach.

Na wstędze biegnącej wzdłuż całego frontonu, urozmaicającej szarość kamieni brunatną i zieloną barwą, umieszczono słowa wypisane odlanymi z brązu literami.