Spojrzał w okienko. Samolot zaczął toczyć się wolno, zakręcił i światła dworca ruszyły powoli, cofając się, z miejsca, ku tyłowi. Rytm silników opadł. Wzdłuż alejki błyskających w wysokiej trawie lampek, wyznaczających tory startowe, ciężka Superconstellation toczyła się niespiesznie w mroku. Trwało to dość długo, wreszcie samolot zakręcił z wolna i stanął. Nagle silniki zagrały głębokim, potężnym głosem. Maszyna ruszyła nabierając rozpędu.
Joe widział teraz kępę świateł dworca, odległą już i przesuwającą się coraz bardziej w lewo. Jeden lekki podskok na asfalcie, drugi, trzeci, i dygotanie kół ustało. Ziemia była w dole. Na zewnątrz pozostała już tylko zupełna ciemność i daleka, zawieszona w przestrzeni, wielka łuna świateł milionowego miasta na niewidzialnym widnokręgu.
Przez chwilę patrzył zmęczonymi oczyma w mrok. Gdzieś na krańcach nieba wybuchła krótka czerwona zorza i zniknęła. Maszyna szła ciągle w górę, ale powietrze było niespokojne, raz czy dwa razy przyszedł przechył, a później niewielka dziura powietrzna, w którą opadli i unieśli się znowu.
Chyba błyskawica?… — pomyślał Joe sennie. Jedna z owych burz, o których wspomniał megafon w poczekalni dworca lotniczego, musiała wędrować gdzieś w pobliżu. Ale samolot wznosił się ciągle, a tam wyżej na pewno będzie spokojniej…
Górne lampy przygasły. Joe nacisnął guzik na małej tablicy tuż obok wysuwanej tacy–stoliczka, którą miał przed sobą. Zapłonęła lampka do czytania. Ustawił ją tak, żeby nie świeciła w oczy, i otworzył rurkę wentylatora: wąski strumyk powietrza owiał mu twarz i przywrócił jasność myśli.
Napis na przedzie kabiny zgasł. A więc samolot był już na kursie. W tej samej chwili z ukrytego megafonu popłynął męski głos:
— Dobry wieczór państwu, nazywam się Howard Grant i jestem kapitanem tego statku powietrznego. Wraz z moimi kolegami będę miał zaszczyt pilotować was aż do Londynu, gdzie zakończymy lot. Życzę wszystkim, w imieniu naszego towarzystwa lotniczego i całej załogi, miłej i pogodnej podróży. Gdyby ktokolwiek z państwa miał jakieś życzenie albo dostrzegł jakieś niedopatrzenie, prosimy o zakomunikowanie swoich uwag pannie Barbarze Slope, która pełni obowiązki gospodyni na pokładzie i tak jak pozostali członkowie załogi będzie szczęśliwa, mogąc zrobić wszystko, co w jej mocy, aby zastosować się do waszych wskazówek. A teraz dziękuję państwu, raz jeszcze życzę miłego spędzenia czasu na pokładzie naszego samolotu i dobranoc państwu!
Joe ziewnął. Nad wyjściem awaryjnym czerwona lampka zamigotała i rozjaśniła się. Znowu ogarnęła go senność. Ta purpurowa żaróweczka przypomniała mu nagłe wnętrze jakiegoś kościoła, w którym był przed laty… Przez chwilę siedział zupełnie nieruchomo, starając się przypomnieć sobie, co to był za kościół… Wreszcie uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że jego na pół uśpiony i ukołysany cichym szumem silników umysł nie jest już w stanie przypomnieć sobie niczego, co nie leżało w bezpośrednim zasięgu pamięci i nie dotyczyło niedawno minionych dni. Zabawny był ten klub miłośników książki kryminalnej: niemal sami kupcy i przemysłowcy, jak gdyby wypełniali w ten sposób lukę w swoim solidnym, zrównoważonym istnieniu. A w ogóle, to dlaczego ludzie na całym świecie tak chętnie kupują książki, których jedyną wartością jest zręczne ukrycie przez autora jednej czarnej owieczki pośród kilku lub kilkunastu innych, białych jak śnieg?
Znowu ziewnął. Drzwi otworzyły się. Stewardesa, panna Barbara Slope, tak, zdaje się, nazwał ją niewidzialny pierwszy pilot?… Szła teraz od fotela do fotela z notesem w ręce. Była już niedaleko. Pochyliła się i zadała półgłosem pytanie. Do uszu Alexa dobiegł słyszany już dziś nienaganny akcent oxfordzki.
— Coś lekkiego, wie pani… Po prostu, jedna kanapka. A co można otrzymać?
— Kawa, herbata, soki owocowe, coca–cola. Mogą być parówki z musztardą, sałatka, szynka, dżem, sery… — mówiła teraz wyraźniej i znacznie głośniej, gdyż samolot zdawał się znowu nabierać wysokości i silniki zagrały głębiej.
— Będę wdzięczny za filiżankę mocnej herbaty, jeśli to nie sprawi pani kłopotu, i może poproszę o jakąś kanapkę? Z szynką, powiedzmy.
— Oczywiście, proszę pana, za chwilę.
Szybko zapisała w notesie i przesunęła się bliżej ku dziewczynie siedzącej przed panem Knoxem.
Wymieniły kilka słów, dziewczyna prosiła o szklankę zimnego mleka i nic więcej.
Stewardesa zatrzymała się przed Alexem.
— A czy panu będzie można podać coś przed snem? Ponad kręgiem lampki Joe zaledwie dostrzegał jej sylwetkę. Była naprawdę ładna i najprawdopodobniej prześlicznie zbudowana. Obcisły kostium z wyszytym nad lewą piersią emblematem linii lotniczych leżał na niej znakomicie. Światło żarówki padało na dłonie trzymające notes. Były doskonale utrzymane, ale lakier na paznokciach nie miał prawie połysku, był przeźroczysty i bezbarwny.
— Jeżeli można prosić, chciałbym po prostu filiżankę herbaty i kieliszek rumu. Nie będę nic jadł.
— Tak, proszę pana. — Pochyliła głowę notując. Włosy miała gładko zaczesane i upięte na tyle głowy. To także musiało wynikać z ogólnej instrukcji. Zapewne towarzystwo lotnicze chciało, żeby wyglądały jak najestetyczniej, ale nie prowokująco. W pamięci podróżnych powinno pozostać zachowanie stewardesy, nie jej wygląd.
— Umywalnie są z tyłu, prawda? — zapytał Joe, gdy wyprostowała się.
— Tak, proszę pana, po lewej i po prawej stronie. Tu także ma pan wtyczkę do maszynki do golenia — wskazała palcem miejsce na tablicy — jeżeli będzie się pan chciał rano golić nie wstając z fotela… to jest wygodniejsze, jeśli powietrze jest niespokojne i samolot kołysze. Oczywiście wtyczki są także w umywalniach: 110 wolt, proszę pana.
— Dziękuję bardzo.
— Mydełka i ręczniki podają automaty w umywalni. Proszę nacisnąć guzik obok lustra, a mydło wyskoczy.
Joe skinął głową i kiedy stewardesa odwróciła się do pana Knoxa, sięgnął jednak po swoją podręczną torbę z przyborami, gdyż lubił wycierać się włochatym ręcznikiem.
Zanim zdążyła zadać swoje sakramentalne pytanie, pan Knox odpowiedział szybko:
— Niech Bóg uchowa! Nie będę nic jadł. Proszę tylko o filiżankę herbaty, to wszystko.
Alexowi wydało się, że jego sąsiad wypowiedział to zbyt głośno, jak gdyby nadal był zdenerwowany.
— Tak, proszę pana. Za chwilę przyniosę.
Ponieważ za nimi były jeszcze tylko dwa rzędy pustych foteli, ruszyła ku drzwiom w tyle kabiny i zniknęła za nimi. Idąc zamknęła notes i wsunęła go do kieszeni. Alex wstał trzymając w ręce ręcznik i skórzany płaski neseserek z przyborami do mycia.
— Proszę pana!
Knox mówił szeptem, ale w głosie jego było wyraźne napięcie. Uniósł się nieco w fotelu i gwałtownymi ruchami ręki przyzywał Joe’ego, wskazując mu fotel obok siebie.
— Proszę pana, na chwilę tylko! — wypowiedziane to było niemal błagalnie.
Joe westchnął w duszy i osunął się na wskazany fotel. Chłodny strumień wody, radość dla ciała umęczonego upalnym, długim dniem, zdawał się odsuwać w nieskończoność.
— Proszę pana! Ja muszę, muszę powiedzieć panu coś… Właśnie panu!
Przysunął twarz niemal do twarzy Alexa, którego owionął jego gorący, szybki oddech.
— Coś, co może być dla mnie ważne… teraz właśnie… Ten człowiek…
Drzwi za nimi otworzyły się i weszła stewardesa niosąc wielką tacę, na której w przegródkach klekotały cicho naczynia. Obcasem pantofelka zręcznie zamknęła drzwi i po chwili zatrzymała się obok siedzących.