Выбрать главу

Knox zamilkł z otwartymi ustami.

— Dla pana herbata i rum, a dla pana tylko herbata, prawda? — powiedziała. Szybko postawiła tacę na wolnym fotelu i wysunęła przed miejscem Alexa stolik–tacę. Joe skorzystał z tego i wstał.

— Zaraz wrócę do pana — powiedział do pana Knoxa i przesiadł się szybko na swoje miejsce.

— Czy wlać panu rum do herbaty? — zapytała panna Slope.

— Tak, jeśli pani taka uprzejma…

Szybko odmierzyła kieliszek, napełniając go niemal po brzegi, nachyliła ostrożnie nad filiżanką i wlała do niej zawartość. Później wyprostowała się, uśmiechnęła i zwróciła w kierunku pana Knoxa, przed którym postawiła herbatę. Wziąwszy z wolnego fotela swą wielką tacę, ruszyła ku przodowi kabiny.

Alex postanowił wykorzystać tę chwilę i wyśliznąć się do umywalni. Teraz tylko umyć się błyskawicznie, a kiedy wróci, herbata będzie jeszcze gorąca. Ale Knox nie był łatwym przeciwnikiem. Chwycił swoją filiżankę wraz z tacką i po chwili siedział już obok niego.

— Ja… zdaję sobie sprawę, że jestem natrętny, ale niech pan posłucha! — szept jego był dramatyczny. — Czy wie pan, że ten… ten młody człowiek, który wsiadł ostatni, to przestępca!? Chciałem od razu panu to powiedzieć, ale ona chodziła od fotela do fotela i nie chciałem ściągać na siebie uwagi. On mógłby zauważyć!

Ręce, którymi ujął filiżankę, drżały tak wyraźnie, że zadzwoniła ona cicho o talerzyk, kiedy usiłował ją podnieść.

— Tak… — powiedział Joe spokojnie, również nie podnosząc głosu. — Domyśliłem się tego, kiedy tylko wszedł tutaj. Ale nie rozumiem, dlaczego musi nas to obchodzić, i to właśnie od tej porze, kiedy gotujemy się do snu? — Chrząknął przy tym lekko.

— Jak to? — Knox był tak zdumiony, że mimowolnie wypowiedział ostatnie słowa na głos, ale natychmiast powrócił do szeptu. — Więc jego pobyt na pokładzie tego samolotu nie obchodzi pana?

— Dokumenty musi mieć w porządku… — powiedział Joe, wypiwszy łyk herbaty. — Zapewne odbył już karę. Inaczej trudno sobie wyobrazić, aby mógł legalnie wsiąść na pokład samolotu. A jeśli policja tego kraju nie ma zastrzeżeń, aby mógł podróżować razem ze mną, dlaczego ja miałbym je mieć? Albo pan? W końcu to ich sprawa i ich odpowiedzialność… A teraz, jeśli pan pozwoli… — znowu wypił łyk herbaty — chciałbym się umyć przed snem i… — chrząknął znowu. — Miałem dziś bardzo męczący dzień… — Uniósł się i opadł znowu na fotel, gdyż pan Knox zagradzał mu przejście.

Knox zdawał się absolutnie nie pojmować aluzji w słowach Alexa. Może po prostu nie usłyszał.

— Błagam pana, on może być niebezpieczny! Bardzo niebezpieczny!

— Drogi panie… — Joe westchnął, tym razem niemal ostentacyjnie. — Wie pan chyba, że przestępcy nie są dla mnie najbardziej egzotycznym zjawiskiem, a szczerze mówiąc, mam z nimi do czynienia niemal tak wiele, jak z uczciwymi ludźmi, jeśli nie więcej. Ten człowiek ma cerę kogoś, kto długo nie był na świeżym powietrzu i długo tkwił za murami. Nawet jeśli wychodził na półgodzinny spacer, owe pozostałe dwadzieścia trzy i pół godziny zamknięcia w celi zapewniły mu ten rzadki koloryt skóry, który w gwarze przestępców nazywa się „Opalenizną Pana Boga”. Ale fakt, że ja o tym wiem, nie jest dla mnie ani niezwykły, ani interesujący. Pozostaje tu tylko jedno jeszcze pytanie: skąd pan o tym wie i dlaczego jego obecność tutaj wzbudziła w panu taki niepokój? A jest to niepokój prawdziwy, bo nie wrzucił pan cukru do herbaty i pije pan gorzką. Zresztą, zdaje się, że ta miła panienka zapomniała go panu dać. Mam jeszcze dwie kostki, czy chce pan jedną?

Podał mu mały prostokącik, opakowany w białą bibułkę, na której widać było literki BOAC, a pod nimi samolocik.

— Nigdy nie pijam z cukrem. — Pan Knox przesunął ręką po czole. — Pan mnie nie rozumie, mister Alex, on pracował u nas!

— W kopalni?

— Tak.

— Czy popełnił jakieś przestępstwo na terenie miejsca pracy?

— Tak. I chyba właśnie dziś go wypuścili po odsiedzeniu kary. Gdyby wyszedł wcześniej, słyszałbym zapewne o tym. Prawdopodobnie wysiedlili go od razu i wraca do swoich prosto z więzienia. Oni często tak postępują: po odbyciu kary każą cudzoziemcowi natychmiast opuścić Unię Południowej Afryki. Ale on jest niebezpieczny! — znowu głos jego przeszedł w ledwie dosłyszalny szept. — Nie zna go pan jeszcze!

— Dla kogo niebezpieczny?

Joe wypił herbatę i wyprostował się, biorąc do ręki ręcznik, który przedtem przerzucił przez oparcie fotela w przedzie.

— Dla kogo?! Dla społeczeństwa! Dla mnie! Przede wszystkim dla mnie! Proszę pana… Mister Alex, pan jest przecież ekspertem Scotland Yardu, jest pan niemal urzędową osobą… właściwie niemal urzędową, bo to angielski samolot… Niech go pan ma na oku! Błagam pana! — Znowu głos jego urósł na chwilę i opadł szybko. — On może być zdolny do najgorszych czynów, nawet teraz, dziś jeszcze, jeśli dowie się, że tu jestem!… A może już wie?… Nie spojrzał na mnie… ale… przecież jutro rano musi mnie zobaczyć, prawda? A wtedy może rzucić się na mnie!

— Zdolny do najgorszych czynów wobec pana? — Alex uniósł brwi. Pan Knox wychylił ostatnie krople herbaty i odstawił filiżankę. — Nie odpowiedział mi pan jeszcze, dlaczego właśnie panu mógłby chcieć wyrządzić krzywdę.

W półmroku wpatrywał się w Knoxa. Ten człowiek był naprawdę przestraszony, co do tego nie mogło być żadnych wątpliwości.

Grubas spojrzał na niego i otworzył usta, ale nadal nie odpowiadał. Joe pomyślał o zdumieniu, z jakim pan Knox zaczął wpatrywać się w poczekalni dworca lotniczego w ową wyzwoloną teozofkę, która zajmowała teraz miejsce gdzieś daleko w przodzie kabiny. Wówczas także sprawiał wrażenie przestraszonego. Może więc był po prostu nieszkodliwym wariatem, którego mózg odbierał sobie tylko znane halucynacje, tak jak umysły innych ludzi odbierają obiektywną prawdę otaczającego świata? Ale przeczył temu jego zawód i zachowanie celników. Przedstawiciel handlowy kopalni drogich kamieni musiał mieć wszystko aż nazbyt dokładnie poukładane w głowie, inaczej nie trzymano by go nawet przez tydzień na tak odpowiedzialnej posadzie. Handel drogimi kamieniami nie mógł spoczywać w rękach maniaka. Istniała jeszcze jedna możliwość: być może, przeczytawszy w gazecie ową nieszczęsną notatkę i rozpoznawszy Joe Alexa, pan Knox wpadł na pomysł żartu, którym później mógłby się pochwalić kolegom przy szklance piwa. Mógł go chcieć wywieść w pole w jakiś bliżej jeszcze nie znany sposób… Ale i to chyba nie mogło być prawdą. Knox musiałby być niemal genialnym aktorem, aby zagrać przestrach w ten sposób. W jego zachowaniu nie było ani jednej fałszywej nutki. Lecz genialnego aktora i genialnego improwizatora tłusty przedstawiciel kopalni drogich kamieni nie przypominał na pewno. A więc bał się naprawdę. Dlaczego? Odpowiedź na to dał wreszcie sam Knox, zanim Joe zdążył zadać pytanie.

— On… on może sądzić, że to ja przyczyniłem się do jego uwięzienia. Okoliczności były tego rodzaju, że on chyba musi tak myśleć.

Odstawił tackę i otarł chustką czoło.

— Dlaczego musi tak myśleć? — zapytał Alex i mimowolnie uniósł się nieco na siedzeniu. Ale w przedniej części kabiny był półmrok rozświetlony jedynie małym światełkiem żarówki awaryjnego wyjścia i gdzieniegdzie nikłym odblaskiem lampek przy fotelach. Młodego człowieka, który wywołał tyle obaw pana Knoxa, nie było w ogóle widać. Może usnął już, nie zdejmując swego zbyt ciepłego płaszcza i nie opuszczając fotela?