— Jak to? — zawołał Grant. — Więc pan jest Joe Alex! I w pańskiej obecności, tuż obok pana, popełniono zbrodnię, a pan… pan…
— No właśnie. Wbrew temu, co mogą myśleć czytelnicy moich książeczek, nie obudziłem się tknięty przemożnym przeczuciem, ale spałem. Cóż mogę dodać na swoje usprawiedliwienie prócz tego, że byłem bardzo zmęczony i nie mogłem nawet przypuszczać, że coś podobnego może zdarzyć się właśnie dziś i na pokładzie tego samolotu.
— To prawda… — kapitan skinął głową. Twarz miał posępną. — Nigdy nie słyszałem o czymś podobnym. Straszne, że musiało to trafić właśnie na naszą załogę… — spojrzał na Alexa. — Oczywiście słyszałem o panu. I jeśli jest pan ekspertem Scotland Yardu czy też ma pan inne związki z policją, może spróbuje mi pan pomóc?… Sam nie wiem, co mam robić w podobnej sytuacji?… Mniej więcej za godzinę wylądujemy w Nairobi. Nie wydałem jeszcze radiotelegrafiście polecenia, aby skomunikował się z policją na lotnisku, ponieważ chciałem najpierw sam sprawdzić, co tu się stało.
— Niech pan wyda to polecenie. — Joe wydawał się zupełnie spokojny. — A ja, za pańskim pozwoleniem, postaram się przeprowadzić wstępne dochodzenie, zanim wylądujemy. Później wiele, pozornie błahych, faktów może się zatrzeć w pamięci pasażerów, a często takie drobnostki bywają decydujące i stanowią ważne wskazówki dla śledztwa. Dlatego sądzę, że nie będzie źle, jeśli spróbuję pomóc policji w Nairobi, zanim tam wylądujemy. W najgorszym razie nie posuniemy sprawy naprzód, a zawsze jest szansa, że uda się nam coś odkryć. Zresztą rozumie pan chyba, że sam mam powody, aby przyczynić się do wyjaśnienia tej koszmarnej zagadki. Oczywiście, zgodnie z prawem międzynarodowym, to właśnie pan musi udzielić mi zezwolenia na najmniejsze nawet działanie w tej sprawie.
Pilot spojrzał na niego niepewnie, ale po chwili skinął głową.
— Proszę… — powiedział. — Znam pana przecież dobrze ze słyszenia, a skoro policja londyńska ma do pana zaufanie, dlaczego ja miałbym go nie mieć? Co pan chce zrobić?
Joe zerknął na zegarek i zwrócił się do stewardesy:
— Proszę obudzić wszystkich pasażerów, ale nie gwałtownie i nie mówiąc oczywiście ani słowa o tym, co się stało. Na szczęście jest nas na pokładzie tylko garstka. Proszę powiedzieć, że pan kapitan ma im coś ważnego do zakomunikowania.
Panna Slope spojrzała na pilota, który bez słowa skinął głową. Ruszyła więc od fotela do fotela, pochylając się nad leżącymi i przemawiając półgłosem. Kolejno zaczęły unosić się nad siedzeniami foteli zaspane głowy. Joe dostrzegł, że młody człowiek siedzący w pierwszym rzędzie wstał, zanim stewardesa podeszła do niego, i odwróciwszy się ku tyłowi kabiny, zaczął wpatrywać się w niego i pilota stojącego obok fotela pana Knoxa.
— Proszę państwa… — Grant odetchnął głęboko i przez chwilę najwyraźniej szukał stosownych słów. Widać było, że z trudem radzi sobie z powstałą sytuacją. Był wyraźnie zdenerwowany. — Mam do zakomunikowania bardzo nieprzyjemną wiadomość. Na pokładzie samolotu zdarzył się tragiczny wypadek. A ponieważ sprawa ta musi dojść do wiadomości wszystkich uczestników tego lotu, więc już przed wylądowaniem w Nairobi chcielibyśmy państwu zadać kilka pytań, co może skrócić nasz przymusowy postój na tym lotnisku. Otóż istnieje uzasadnione podejrzenie, że jeden z pasażerów padł ofiarą… — zawahał się — … że, być może, na pokładzie popełniono morderstwo…
Urwał. Ale nikt z pasażerów nie poruszył się i nikt nie powiedział słowa.
Joe przesunął po nich wzrokiem: młody człowiek, który opuścił więzienie… mały trener… jego podopieczny… profesor z czaszką i jedna, dwie… trzy kobiety. Siedziało ich przed nim siedmioro. Kobiety zachowały się spokojnie. Jedna tylko zareagowała: piosenkarka w czerwonym kostiumie. Uniosła wolno ręce do policzków i zamarła w tej pozie. Długie rozpuszczone włosy okalały twarz lekko lśniącą od kremu, którego nie starła, nie zdążyła zetrzeć. Zapewne zapomniała w tej chwili o tym, jak wygląda.
— Ponieważ chcemy dokonać pewnych wstępnych ustaleń — dokończył Grant — obecny tu pan Joe Alex, współpracownik Scotland Yardu, zada państwu kilka pytań w moim imieniu, gdyż… — znowu urwał. — Proszę, oddaję panu głos — powiedział z wyraźną ulgą.
Joe wyciągnął z kieszeni notes i długopis.
— Czy byłaby pani uprzejma poprosić tu na chwilę radiotelegrafistę? — Spojrzał pytająco na Granta.
— Tak, na razie nic nie stoi na przeszkodzie. Na minutę lub dwie zawsze może zejść ze stanowiska. Poproś tu Neda, Barbaro…
Stewardesa ruszyła ku przodowi kabiny, ale w tej samej chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich niski krępy człowiek w białej koszuli o zawiniętych wysoko rękawach.
— To jest właśnie nasz radiotelegrafista — powiedział kapitan. — Chodź tu, Ned…
Krępy człowiek przeszedł kabinę powolnym, kołyszącym się krokiem i zatrzymał przed nim. Spojrzał na nakryte kocem zwłoki, ale zdawał się nie zdradzać większych emocji.
— Więc jednak… — powiedział. — Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że pogoda znowu zacznie się psuć. Mamy burzę na trasie, jeszcze jedną. Ale Jim prosił, żeby ci powiedzieć, że sam da sobie radę, dopóki nie załatwisz tu wszystkiego. Paskudna sprawa, co?
Znowu spojrzał na zwłoki, a później przeniósł pytające spojrzenie na Alexa, który stał obok jego kolegi.
— To jest pan Alex ze Scotland Yardu — powiedział Grant. — Chce, żebyś nadał depeszę do Johannesburga…
— Z prośbą o natychmiastową odpowiedź — dokończył Alex.
— Są zakłócenia przez te przeklęte burze, ale spróbuję w najgorszym razie przez Nairobi, bo już dobrze ich słyszę, a oni chwycą Johannesburg radiotelefonem i przekażą mi odpowiedź. Czy zawiadomić Nairobi o wypadku?
— Oczywiście — Grant skinął głową. — Pan Alex jest pewien, że to morderstwo. Przekaż im to.
— Paskudnie — mruknął radiotelegrafista. — Będą czekali na lotnisku i mogą nas trzymać Bóg wie jak długo… — Mówiąc to zniżył głos, aby pozostali pasażerowie nie usłyszeli go.
Grant wymownie wzruszył ramionami. Radiotelegrafista zawrócił i zniknął w drzwiach pomieszczenia załogi, zamykając je cicho za sobą. Joe zauważył, że wszystkie głowy z wolna odwracały się za nim, gdy przechodził.
Wszystkie, prócz jednej, gdyż owa zdumiewająca dama, która powracała z Kongresu Teozofów, odwróciła się tyłem do pilota i stojącego przy nim Alexa. Nieruchoma, wyprostowana, patrzyła w okno, za którym zaczęły wyrastać gęste czarne chmury, sięgające niemal skrzydeł.
Joe zwrócił się do stewardesy.
— Ma pani kopie biletów, prawda?
— Tak.
— Proszę mi je łaskawie przynieść.
Bez słowa wyszła. Była wciąż jeszcze bardzo blada, ale zdawała się odzyskiwać równowagę. Joe zwrócił się do pasażerów:
— Będziemy, proszę państwa, próbowali od razu, tutaj, dowiedzieć się tego wszystkiego, czego uda nam się dowiedzieć w tak krótkim czasie. Myślę, że tak będzie najlepiej, gdyż nie biorąc nawet pod uwagę najbardziej tragicznego aspektu tego ponurego wydarzenia, zdajecie sobie państwo na pewno sprawę z tego, że śledztwo w sprawie zabójstwa jest rzeczą nadrzędną i muszą się ugiąć przed nim wszelkie obligacje linii lotniczej wobec przewożonych przez nią pasażerów. Nie będą także brane pod uwagę problemy osobiste tych, którym bardzo się spieszy i muszą znaleźć się w Londynie, bądź w którymś z krajów tranzytowych, w jak najkrótszym czasie. Najprawdopodobniej samolot nasz zostanie zatrzymany w Nairobi wraz z całą załogą i wszystkimi pasażerami. Nikomu nie pozwolą odlecieć dalej, póki nie zostanie ukończone wstępne śledztwo. Dlatego wydaje mi się, że zrobimy wszyscy najrozsądniej, jeśli będziemy się starali skrócić te nieprzyjemne formalności. Ponieważ pan kapitan Grant udzielił mi zezwolenia, abym na pokładzie tego samolotu mógł zadać państwu kilka…