— Tak. W niektóre dni jest nawet więcej lotów niż jeden, gdyż linię tę obsługuje kilka towarzystw lotniczych, których samoloty poruszają się po nieco innych trasach.
— To wspaniale — powiedział Joe, zdając sobie równocześnie sprawę, że jego wybuch entuzjazmu nie może być zrozumiany przez słuchaczy. — Nigdy nie przypuszczałem, że istnieje tak znakomita komunikacja lotnicza pomiędzy Wyspami Brytyjskimi a Południową Afryką. To nam, być może, pozwoli wiele zrozumieć…
Zamyślił się na chwilę, obracając w palcach drugą książeczkę biletową. Wreszcie zajrzał do niej.
— Pan profesor John Barclay. Wyruszył pan z Londynu i znajduje się pan teraz w podróży powrotnej do Anglii. A bilet wykupił pan przed dwoma tygodniami w Londynie. Czy wszystko się zgadza?
— Najzupełniej, z wyjątkiem pewnego drobiazgu. Bilet kupiłem szesnaście dni temu, o ile dobrze sobie przypominam.
Joe raz jeszcze zerknął do książeczki.
— Tak, ma pan słuszność, panie profesorze. Zaokrągliłem to po prostu, nie wdając się w zbyt precyzyjne obliczenia. Maj ma trzydzieści jeden dni, a w tej chwili jest ranek trzeciego czerwca. Przepraszam bardzo i dziękuję. Jeszcze jedno tylko pytanie: co prawda słyszałem pana rozmowę z celnikiem na lotnisku, ale może byłby pan łaskaw powiedzieć mi, w jakim dokładnie celu odwiedził pan Unię Południowej Afryki?
John Barclay przetarł szkła i nałożył je ponownie. W chwili gdy nie spoglądał na świat spoza nich, oczy jego straciły gigantyczny wymiar i wydały się Alexowi podobne do oczu królika. Ale nie był to zbytnio przestraszony królik.
— Jestem antropologiem i odbywam tę podróż na zlecenie Królewskiego Towarzystwa Archeologicznego, a także, oczywiście, na zaproszenie moich południowoafrykańskich kolegów, prowadzących od wielu lat niezwykle owocne wykopaliska w Transvalu. Jak wiadomo, Południowa Afryka uważana jest przez olbrzymią większość badaczy za kolebkę naszego gatunku. Ostatnio uczeni tego kraju wykopali cały szereg zupełnie zdumiewających szczątków praludzi. Odkrycia te najprawdopodobniej przesuną wstecz okres początków człowieka afrykańskiego o mniej więcej sto tysięcy lat, sądząc z pokładów, z których je wydobyto, i pewnych cech, stanowiących nie znane dotąd wczesne ogniwo w rozwoju kości czaszki. Chodzi tu głównie o zęby i sklepienie. Ale ostatnio prasa, nawet niespecjalistyczna, wiele o tym pisała i zapewne jest to ogólnie wiadome. Chciałbym tylko dodać, że w Cambridge istnieje najdoskonalsze w świecie laboratorium wyspecjalizowane w badaniu tego rodzaju znalezisk, a czaszka, którą mam z sobą, jest naprawdę bezcenna dla nauki ze względu na stosunkowo dobrze zachowane zębodoły lewej strony górnej szczęki i dwa tkwiące w nich zęby trzonowe o wyjątkowym wprost znaczeniu.
— Dziękuję bardzo — Joe otworzył następną książeczkę. W tej samej chwili usłyszał głos Fighter Jacka, który pochylił się do małego człowieczka i powiedział półgłosem, lecz tak wyraźnie, że w absolutnej ciszy, jaka zaległa po wypowiedzi profesora, wszyscy go usłyszeli:
— Czy słyszałeś, Samuelu? Sto tysięcy lat?… Jak to możliwe?
Mały człowieczek szybko zakrył mu ręką usta. — To profesor! Wie, co mówi! W każdym razie wie, co mówi, bardziej niż ty! Siedź cicho i pomyśl o stu tysiącach funtów, które mogą nam przelecieć koło nosa, a nie o stu tysiącach lat, które nic nas nie obchodzą!
Młody olbrzym otworzył usta, żeby odpowiedzieć. Joe odczytał głośno:
— Panna Isabella Linton… — uniósł głowę.
— To ja — powiedziała właścicielka czerwonej parasolki.
— Pani także kupiła bilet powrotny w Londynie mniej więcej przed dwoma tygodniami i od razu zarezerwowała pani samolot odlatujący wczoraj wieczorem z Johannesburga, czy tak?
— Tak.
Była już opanowana i, co wydało się Alexowi zupełnie zdumiewające, umalowana i upudrowana. Włosy miała upięte w szeroki węzeł na tyle głowy. Po kremie nie pozostało ani śladu. Kiedy ona zdążyła to zrobić? — pomyślał zadając jej następne pytanie:
— Była pani tu na występach artystycznych, prawda?
— Tak. Przed miesiącem mój agent podpisał dla mnie kontrakt na trzy występy w Capetown i trzy w Johannesburgu. Kiedy już znalazłam się w Afryce, chciano ze mną po pierwszym występie podpisać dodatkowy kontrakt na przedłużenie pobytu w Unii Południowoafrykańskiej, ale miałam inne zobowiązania i wcześniej zawartą umowę z dyrekcją londyńskiej „Alhambry”, więc nie mogłam się zgodzić.
— Tak… — Joe zawahał się. — Dziękuję pani, na razie.
Wziął do ręki następną książeczkę, ale studiował ją nieco dłużej, nim odczytał:
— Pan Horace Roberts… To pan spóźnił się wczoraj, prawda? I podwieziono pana samochodem, kiedy mieliśmy wystartować?
— Tak, ja. — Młody człowiek nadal stał oparty plecami o przednią ścianę kabiny. Nie poruszył się. — Ale cóż ten fakt może mieć wspólnego z przesłuchaniem, które pan tu prowadzi? — W głosie jego nie było zdenerwowania ani gniewu, a jedynie umiarkowana ciekawość.
— Wcale nie twierdzę, że te dwie sprawy mają z sobą coś wspólnego, jeśli ma pan na myśli swoje spóźnienie i popełnione tu w nocy morderstwo. Zapytałem pana po prostu, czy to pan jest tym pasażerem, który wczoraj nieomal spóźnił się. Interesuje mnie to, bo gdyby przybył pan na lotnisko o dwie minuty później, odlecielibyśmy bez pana i nasza obecna rozmowa nie miałaby miejsca.
Młody człowiek skinął głową.
— Tak, to byłem ja. Ale chyba i pan, i pozostali tu obecni widzieliście mnie wsiadającego, gdyż pojawiłem się, gdy samolot byt gotów do odlotu, i skupiłem na sobie waszą uwagę. Dlatego wydaje mi się, że pytanie to było nieco bezprzedmiotowe.
Alex nie odpowiedział. Ponownie zerknął do książeczki.
— Bilet dla pana zamówiono i opłacono w Londynie przed tygodniem, z określeniem startu na dzień wczorajszy, czy tak?
— Tak.
— Czy pan sam opłacił koszt przelotu?
Młody człowiek wzruszył ramionami.
— A cóż to ma do rzeczy? Nie widzę najmniejszego powodu do odpowiadania na pańskie pytanie. Nie może to mieć nic wspólnego z tą sprawą i, szczerze mówiąc, jest to wtrącanie się do prywatnego życia pasażerów tego samolotu, przekraczające, jak mi się wydaje, pańskie uprawnienia.
— Niestety, tam gdzie zostaje popełnione morderstwo, zwykle następuje po nim to, co nazywa pan wtrącaniem się do prywatnego życia osób mających nieszczęście znajdowania się w pobliżu miejsca wypadku. Obawiam się, że i teraz nie da się tego uniknąć. Zresztą, jeśli zechce pan odpowiedzieć na moje pytanie, dowie się pan, że nie było ono spowodowane zbyteczną ciekawością. A jeśli nie zechce pan odpowiedzieć, nie będę mógł oczywiście pana zmusić.
Umilkł i czekał przez chwilę. Młody człowiek ponownie wzruszył ramionami.
— Jeśli aż tak bardzo panu na tym zależy… — powiedział z ostentacyjną obojętnością — mogę panu odpowiedzieć. Nie ma w tym zresztą żadnej tajemnicy. Policja dowiedziałaby się w Londynie tych szczegółów w ciągu pięciu minut. Bilet ten zakupił dla mnie mój ojciec. Czy i ten fakt może zawierać coś podejrzanego?
Alex westchnął. Denerwowała go zaczepna nutka w głosie rozmówcy.
— W samym fakcie nie ma absolutnie niczego podejrzanego. I jeszcze jedno małe pytanie. Wczoraj byłem świadkiem pańskiego dialogu z tą tu obecną stewardesą, panną Slope. Staliście tuż obok mnie i trudno było nie słyszeć treści waszej rozmowy. Panna Slope zapytała, czy cały pański bagaż został przekazany do pomieszczenia bagażowego. Z pana odpowiedzi wynikało wyraźnie, że nie ma pan żadnego bagażu. Jeśli odpowie mi pan, że i ten fakt nie może być przedmiotem zainteresowania policji, chciałbym dodać w formie wyjaśnienia, łatwo zrozumiałego dla każdego przeciętnie inteligentnego człowieka, że w tych okolicznościach musi budzić zaciekawienie każdy, najdrobniejszy nawet, fakt odbiegający od przyjętych ogólnie norm i codziennej praktyki. Oczywiście wystarczy tu każde pańskie sensowne wyjaśnienie, a ciekawość moja zostanie natychmiast zaspokojona.