Выбрать главу

Powiedział to bez wyraźnej ironii, obojętnym, rzeczowym tonem.

— Bardzo wysoko cenię sonety Shakespeare’a, dlatego trudno mi polemizować z pana propozycją wobec celników, mister Roberts. Chciałbym jedynie zapytać jeszcze, za co dokładnie został pan skazany na karę więzienia przez sąd południowoafrykański, skoro nie znaleziono u pana większości przedmiotów, o których kradzież pana oskarżono? Jest pan Anglikiem, prawda?

— Tak, jestem Anglikiem…

Roberts umilkł i zastanawiał się przez chwilę. Kiedy ponownie zaczął mówić, głos jego stracił ów nieco arogancki, uprzejmie prowokujący ton, który do tej pory tak drażnił Alexa.

— Czy pierwsze pytanie także należy do śledztwa? Mogę pana upewnić, że nie zostałem skazany za morderstwo ani nawet za usiłowanie pobicia kogokolwiek. Skazano mnie, jak pan już wie, za zwykłą kradzież i wypuszczono przedterminowo na skutek mego dobrego zachowania i najprawdopodobniej, starań mej rodziny, która pokryła poszkodowanym wszelkie straty wynikłe z mego uczynku i złożyła gwarancje mogące spowodować wiarę sądu w to, że nie wrócę już nigdy na drogę przestępstwa.

Roberts pokiwał głową.

— Muszę się panu przyznać, że wychodząc z więzienia miałem jeszcze odrobinę dziecinnego przeświadczenia mówiącego mi, że potrafię zataić tę sprawę przed światem i wrócić bez większych przeszkód do normalnej egzystencji. Teraz widzę, że już pierwszego dnia po wyjściu z więzienia zostałem zmuszony do publicznej spowiedzi, a rzecz ta będzie mnie zapewne ścigała do końca życia.

Sięgnął do kieszeni i zapalił papierosa.

— Nie — Alex potrząsnął przecząco głową. — Myli się pan. Nie zdążyli mi tego zadepeszować. Zdążył mi to natomiast powiedzieć Richard Knox na godzinę lub dwie przed śmiercią z ręki mordercy. O ile dobrze pamiętam, słowa dotyczące pana były ostatnimi słowami, jakie wypowiedział w życiu. Gdy zobaczył pana wchodzącego do kabiny, przestraszył się tak bardzo, że zaczął prosić mnie, abym zwrócił na pana szczególną uwagę. Wiedział, że jestem ekspertem Scotland Yardu, i liczył na to, że ochronię go przed panem. Bał się, że może mu pan wyrządzić jakąś krzywdę. A jeśli mam być zupełnie szczery, bał się, że może pan zaatakować go nawet na pokładzie tego samolotu.

Roberts nie poruszył się. Ku zdziwieniu Alexa przez rysy jego przemknął grymas bardzo podobny do lekkiego uśmiechu, ale rozpłynął się tak szybko, że trudno było sądzić, czy słowa Joe’ego rozbawiły go rzeczywiście.

Natomiast komentarz do słów Alexa nadszedł z zupełnie innej strony.

Fighter Jack gwizdnął cicho przez zęby, a później z dobrodusznym zdumieniem zapytał:

— I na co ci to było, przyjacielu? Trzeba mieć pecha, żeby zadźgać faceta właśnie wtedy, kiedy na sąsiednim fotelu śpi ekspert ze Scotland Yardu.

Roberts spojrzał na niego i nie odpowiedział, ale tym razem uśmiechnął się wyraźnie, choć nie był to wesoły uśmiech.

— Fighter Jacku — powiedział Alex, starając się mówić równie pogodnie. — Jestem przekonany, że jako bokser wywiązuje się pan ze swoich obowiązków doskonale i zdobędzie pan wielką i zasłużoną sławę. Ale pozwoli pan jednak, że to śledztwo, jeśli można tak nazwać naszą rozmowę, będę prowadził ja, i to bez przeszkód ze strony innych pasażerów.

Bokser spojrzał na niego i wzruszył szerokimi barami.

— A któż chce panu przeszkadzać? Niechże je pan sobie prowadzi. I niech się to już skończy. Nawet śniadania nie dostaliśmy jeszcze, chociaż ta panienka obiecała mi je jeszcze wczoraj dokładnie takie, jakie przepisał mi lekarz.

— Za chwilę wylądujemy w Nairobi, prawda, kapitanie? I tam wszyscy będziemy mieli dość czasu, żeby coś zjeść.

Grant zerknął na zegarek.

— Burza zmusiła nas do zboczenia z kursu, ale za mniej więcej dwadzieścia do trzydziestu minut powinniśmy być na miejscu.

— Doskonale — powiedział Joe. — Wróćmy więc do naszej sprawy. Dlaczego Knox obawiał się pana, panie Roberts? Jeśli liczył się z tym, że może pan napaść go w samolocie, musiał chyba znać jakiś ważny powód, który mógł skłonić pana do tego?

Roberts zaciągnął się głęboko i zgasił papierosa w popielniczce przytwierdzonej do poręczy fotela. Robił to przez dłuższą chwilę, niezwykle dokładnie, najwyraźniej zwlekając z odpowiedzią. Kiedy wyprostował się, był nadal bardzo spokojny. Mimo to jego pierwsze słowa wprawiły słuchających w osłupienie.

— Sadzę, że Knox wiedział, co mówi do pana, twierdząc, że boi się mnie. Na jego miejscu lękałbym się nawet o życie przy spotkaniu ze mną. Pojmował aż za dobrze, że mogę go zamordować gołymi rękami, jeśli zobaczę go niespodziewanie i nie opanuję się na czas…

Zamilkł i zastanawiał się przez chwilę. Alex czekał, nie przerywając mu nawet gestem. Był bardzo skupiony. Z wolna wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Należało tylko jeszcze wyjaśnić parę drobiazgów, dotąd niezrozumiałych.

— Ojciec przysłał mnie przed dwoma laty do Unii Południowej Afryki na praktykę — rozpoczął Roberts. — Jestem, jak powiedziałem, Anglikiem i urodziłem się w Londynie, gdzie mieszkam. Ojciec mój, a przed nim mój dziadek, pracowali przy obróbce drogich kamieni. Dlatego właśnie ojciec życzył sobie, żebym spędził rok w sortowni diamentów którejś z południowoafrykańskich kopalni. „Flora” była kopalnią, z którą utrzymywał najbliższe stosunki od wielu lat. Jeszcze w czasach, kiedy mój dziadek założył szlifiernię była ona jego głównym dostawcą. Dlatego zacząłem pracę właśnie tam, gdy uzyskałem ich zgodę, oczywiście. Po przyjeździe wszystko szło przez kilka miesięcy zwykłym trybem. Ale po upływie tego czasu pewnego dnia straż ochronna kopalni zatrzymała mnie w bramie, gdy wychodziłem po pracy. Zarządzono rewizje i znaleziono kilka dość cennych kamieni w kieszeni mojego płaszcza, który niosłem przerzucony przez ramię, bo dzień był bardzo ciepły, chociaż rano padał deszcz. Na rozprawie nie przyznałem się do winy i zaprzeczyłem, jakobym włożył tam te kamienie. Mimo to skazano mnie. Otrzymałem stosunkowo niski wyrok: trzy lata więzienia. Myślę, że zawdzięczam to memu ojcu, który od lat pozostawał w zażyłych stosunkach z kopalnią. To wszystko, jeśli chodzi o mój pobyt w więzieniu. Bo przecież o to mnie pan pytał.

— Tak… — Joe wyciągnął odruchowo z kieszeni plik książeczek biletowych i zaczął uderzać nimi lekko o grzbiet dłoni. — Wiem już, za co pana skazano. Ale nadal nie wiem, jaki to ma związek z panem Knoxem, jego lękiem na pana widok i pańskim oświadczeniem, że mógłby go pan zamordować gołymi rękami. A to przecież jest, przynajmniej dla nas, najważniejsze.

— Ma to o tyle związek z panem Knoxem… — odparł Roberts bez żadnych oznak wzruszenia — że on najlepiej wiedział o mojej niewinności. A wiedział o tym dlatego, że to nie ja ukradłem te diamenty, lecz on.

Po tym zdumiewającym oświadczeniu zapadła zupełna cisza. Alex spoglądał na daleki świat w dole za oknem. Musieli jednak bardzo zmienić kurs w czasie burzy, gdyż samolot leciał teraz ku wschodowi. W dole widać było ogromne, lśniące w słońcu jezioro o powyginanej linii brzegów. Na prawo przed samolotem wznosił się na krańcu widnokręgu olbrzymi, samotny szczyt górski.

— Kilimandżaro… — powiedział półgłosem Grant. — Jesteśmy nieco dalej od Nairobi, niż myślałem. Ale będziemy tam za pół godziny.

Joe spojrzał na zegarek, a później uniósł głowę.