Выбрать главу

— Zobaczyła go pani wczoraj po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat, czy tak?

— Tak. Od dwudziestu czterech, jeśli mamy być ściśli.

— Ciekawe, czy poznała go pani na pierwszy rzut oka?

— Tak… — po raz pierwszy zawahała się lekko. — Zastanawiałam się nawet nad tym dzisiaj… przed chwilą. Zmienił się bardzo, ale pod pewnym względem pozostał taki sam. Głos był ten sam i sposób bycia. Ale utył bardzo. Oczy też pozostały nie zmienione…

— I, oczywiście, nie zabiła go pani? — zapytał Joe niemal swobodnie, bez żadnego nacisku na słowo „zabiła”.

— A po cóż miałabym go zabijać? Dla mnie umarł już przed dwudziestu pięciu laty. Od tamtego dnia nie istnieje w moim życiu do tego stopnia, że nie będę nawet próbowała skontaktować się z jego duchem, gorzko pokutującym w krainie sprawiedliwości, i nie zamienię z nim ani jednego słowa. Nie zasługiwał na to za życia i bardzo wątpię, czy śmierć mogła go radykalnie przemienić. Zbyt wiele było w nim nikczemności i ciężkich, zbrukanych pierwiastków przyziemnych.

— Jestem przekonany, że postąpi pani co najmniej konsekwentnie, nie próbując już nigdy nawiązać kontaktu ze swoim byłym mężem… — Joe wsunął bilet pani Knox do kieszeni, zerknął do następnego, odczytał swoje nazwisko, więc ujął ostatnią książeczkę.

Spojrzał na młodą dziewczynę, która skinęła głową, rozumiejąc, że do niej zwrócone będzie następne pytanie.

— Pani Elizabeth Crowe, prawda?

— Tak… — odpowiedziała cicho. Najwyraźniej ona właśnie najgorzej zniosła gwałtowne kołysanie samolotu podczas burzy.

— Mieszka pani w Johannesburgu i zakupiła pani bilet pierwszego czerwca, to znaczy tego samego dnia, kiedy zakupił go zmarły pan Knox… — Wyjął z kieszeni plik książeczek, odszukał w nich bilet Knoxa i porównał je szybko z sobą. — Na datowniku biletowym są zaznaczone nie tylko dnie, ale i godziny sprzedaży. Pan Knox kupił bilet i dokonał rezerwacji miejsca w dniu pierwszego czerwca o godzinie dziesiątej rano… to znaczy najprawdopodobniej pomiędzy godziną dziesiątą a jedenastą, gdyż datownik zapewne przesuwa się automatycznie po upływie każdej pełnej godziny. Ze stempla na pani bilecie wynika, że dokonała pani zakupu o godzinie trzeciej po południu, to znaczy w kilka godzin później. Jest pani jedyną z tu obecnych osób, która dokonała rezerwacji po nabyciu biletu przez pana Knoxa. Czy może pani powiedzieć, jaki jest cel pani podróży do Anglii?

Dziewczyna milczała przez chwilę. Kiedy odpowiedziała wreszcie, Joe pomyślał, że, być może, Fighter Jack ma słuszność i cała ta upiorna podróż z trupem leżącym na jednym z foteli najbardziej przypomina film sensacyjny, o scenariuszu zupełnie odbiegającym od wszelkiej możliwej rzeczywistości. Bowiem dziewczyna powiedziała:

— Wybrałam się do Anglii jedynie dlatego, że wybrał się tam pan Knox. Kiedy ustaliłam, że wyjeżdża, natychmiast wykupiłam bilet na ten samolot, a datowniki, które trzyma pan w ręku, po prostu potwierdzają ten fakt…

Alex otworzył usta. Dziewczyna uśmiechnęła się.

— Oczywiście chce mnie pan teraz zapewne zapytać, dlaczego chciałam towarzyszyć panu Knoxowi. Jeżeli milczałam przez chwilę, kiedy zadał mi pan pierwsze pytanie, zrobiłam tak dlatego, gdyż pańskie publiczne dochodzenie na pokładzie samolotu wprowadziło mnie w rozterkę wewnętrzną. Otóż nie powinnam rozgłaszać celu mojej podróży, gdyż jestem z racji mojego zawodu zobowiązana do ścisłej dyskrecji. Wydaje mi się jednak, że z chwilą śmierci pana Knoxa nie tylko że nie mogę już wykonać mojego zadania, ale cała sprawa musi zostać odłożona na zawsze do akt po prostu dlatego, że mogłyby ją wyświetlić jedynie działania pana Knoxa. A pan Knox nie podejmie już nigdy żadnych działań.

Zamilkła. Joe czekał w milczeniu.

— Opowiadanie moje ułatwione jest odpowiedziami pana Robertsa na zadane przez pana pytania — podjęła dziewczyna. — Otóż ojciec po widzeniu się z nim w więzieniu doszedł do wniosku, że syn jego mówi prawdę, i postanowił, nie szczędząc żadnych kosztów i największego wysiłku, zdemaskować Knoxa. Ponieważ syn jego został skazany legalnie i nie wniósł apelacji, ojcu trudno było zwracać się do policji angielskiej lub południowoafrykańskiej. Udał się więc do jednej z największych prywatnych agencji detektywistycznych w Wielkiej Brytanii, która rozpoczęła drobiazgową obserwację życia i poczynań pana Knoxa. Było to kilka miesięcy temu. Po pewnym czasie agencja doniosła panu Robertsowi–seniorowi, że Knox rzeczywiście kilkakrotnie sam sprzedał zaufanym jubilerom diamenty pochodzące z Południowej Afryki, a nawet już oszlifowane brylanty. Poufność tych transakcji, jak również dość podejrzana opinia, jaką cieszyli się nabywcy, zdawała się świadczyć o tym, że Knox przemyca na własną rękę drogie kamienie z Południowej Afryki do Anglii. Wówczas operująca w imieniu pana Robertsa–seniora agencja londyńska zwróciła się do najpoważniejszej agencji detektywistycznej w Johannesburgu, aby wspólnie z nią przeprowadzić rzecz do końca. Od tej chwili każdy krok pana Knoxa był notowany także na terenie jego ojczyzny. Ale czy popełniono jakiś błąd, czy też Knox przewidywał, że może znajdować się pod obserwacją, a może po prostu doszedł do wniosku, że tak będzie najwygodniej działać, sam zainscenizował, bo tak to można nazwać, maleńką aferę przemytniczą w komorze celnej lotniska w Johannesburgu. Było to bardzo inteligentne posunięcie, ponieważ w walizce swej położył, niemal na wierzchu, kilka prawie zupełnie bezwartościowych kamieni, które celnicy natychmiast znaleźli bez najmniejszego trudu. Z jednej strony nie można było wyciągnąć żadnych konsekwencji w stosunku do kogoś, kto znając się doskonale na diamentach chciał przewieźć ich niewielką ilość, i to takich, których zapewne nie mógłby w ogóle sprzedać, a jeśliby to uczynił, to otrzymałby za nie sumę niewystarczającą nawet na opłacenie kilkudniowego pobytu w przyzwoitym hotelu. Z drugiej strony natomiast fakt ten obudził czujność władz celnych, które od tej chwili, jak Knox przewidział, poddawały go ścisłej rewizji osobistej wraz z prześwietlaniem bagażu. Po trzech jego następnych podróżach pracownicy obu agencji analizujący sprawę doszli do wniosku, że panu Knoxowi chodziło o to, aby jego bagaż i osoba były poddawane jak najdokładniejszej kontroli, gdyż w tak prosty sposób uzyskiwał przy każdej podróży nie dające się niczym obalić alibi! To nie on, ale urzędnicy celni musieliby przysięgać przed sądem, że pan Knox z całą pewnością żadnych drogich kamieni nie wywozi z terytorium Unii Południowej Afryki. Było to posunięcie na swój sposób genialne… — Umilkła na chwilę, a później dodała: — A jednak pan Knox w dalszym ciągu oferował do sprzedaży drogie kamienie nieznanego pochodzenia i uzyskiwał za nie bardzo poważne sumy, które lokował systematycznie w jednym z banków londyńskich. Ponieważ każdemu człowiekowi w Anglii wolno posiadać diamenty, wolno je sprzedawać i, oczywiście, wolno odkładać uzyskane za nie pieniądze do banku, więc nie można było liczyć na współpracę policji brytyjskiej, która nie miała żadnych podstaw do rozpoczynania jakiegokolwiek śledztwa. Zresztą nie była to ich sprawa. Policja południowoafrykańska byłaby bardziej zainteresowana, ale, po pierwsze, nie miała żadnego dowodu na to, że pan Knox wywiózł kiedykolwiek chociażby jeden diament z kraju, a po drugie, nie można było liczyć na to, że osoby lub firmy, które zakupiły od niego te kamienie, zdradzą bez nakazu sądowego choćby najmniejszy szczegół tych transakcji, nie mówiąc już o nazwisku sprzedawcy. Tak więc pan Knox mógł działać zupełnie bezkarnie, a wszelkie nieoficjalne informacje, zdobyte przez pracowników obu agencji detektywistycznych, nadal nie były do niczego przydatne panu Robertsowi–seniorowi, który był ich klientem. Oczywiście udowodnienie, że pan Knox jest przestępcą w oczach prawa południowoafrykańskiego, nielojalnym pracownikiem kopalni, która go zatrudniała, dawałoby podstawę do ponownego otwarcia sprawy pana Robertsa–juniora. Gdyż zupełnie czym innym jest oskarżenie przedstawione przez uczciwego człowieka, a czym innym zeznania przestępcy, który chce pogrążyć niewinnego człowieka i uczynić go kozłem ofiarnym swych knowań. Ale do tego niezbędna była jedna decydująca informacja, dla zdobycia której obie agencje połączyły swe siły. Chodziło o wytropienie sposobu, w jaki Knox przewozi diamenty do Anglii. Z drobiazgowego dochodzenia i przetrząśnięcia życiorysów kilku jego znajomych można było przypuszczać, że skupuje on od czasu do czasu kamienie bądź ukradzione przez robotników w kopalniach, bądź też znalezione przez amatorów. W Johannesburgu istnieje podziemie diamentowe i można było stwierdzić, że pan Knox odbył kilka niewinnych spotkań w barach i restauracjach z ludźmi podejrzanymi o tego typu machinacje. Oczywiście musiał to robić z największą ostrożnością, gdyż będąc przedstawicielem poważnej kopalni wiedział, że żaden cień nie może paść na jego reputację… I rzeczywiście, jeśli mam być zupełnie szczera, ani agencja londyńska, ani południowoafrykańska nie ustaliły nawet hipotetycznie, w jaki sposób diamenty, które pan Knox sprzedaje w Londynie, opuszczają Południową Afrykę.