— A jaka jest pani rola w tym wszystkim? — zapytał Alex, choć przewidywał jej odpowiedź.
— Ponieważ pan Roberts–senior w żadnym wypadku nie chciał dać za wygraną, a stwierdzono, że Knox trudnił się sprzedażą diamentów w Londynie na własną rękę, postanowiono pomnożyć środki dochodzeniowe i spróbować dotrzeć do pana Knoxa wszelkimi dostępnymi sposobami. Jak zauważyła tu już pani Knox, miał on jedną wielką słabość: kobiety. Czysto zawierał przygodne znajomości. Postanowiono więc, że pracownice agencji spróbują dotrzeć do niego w ten sposób. Oczywiście mógł przewidywać, że ktokolwiek ma go pod obserwacją, użyje tego środka. Dlatego dziewczyna, która miała zawrzeć znajomość z panem Knoxem, nie powinna była być wyzywająca i prowokująca, lecz raczej nieco zagubiona. I w żadnym wypadku nie powinna była próbować zawrzeć z nim znajomości, ale raczej stworzyć sytuację, w której jemu, przy jej wielkich oporach i wahaniach, uda się zawrzeć z nią znajomość.
— I to pani jest tą dziewczyną?
— Tak, Mr. Alex, ja. Dlatego właśnie, choć wiedziałam, że Knox wszedł do poczekalni, nie poszłam tam, gdyż nie chodziło o szybkie zawarcie znajomości. Ponieważ spacerując po dworcu i zaglądając od czasu do czasu przez szybę dostrzegłam, że rozmawia on z innym mężczyzną, a później zauważyłam, że usiadł pan w tym samym rzędzie co on, choć po przeciwnej stronie, przysiadłam się bliżej was, żeby móc słyszeć, o czym mówicie. Miałam nawiązać znajomość z Knoxem podczas postoju w Nairobi, ot, taką zwykłą znajomość ludzi lecących razem jednym samolotem przez długi czas. Miałam nadzieję, że jeśli będę postępowała inteligentnie i z umiarem, pan Knox zechce mnie zaprosić w Londynie na lunch, a ja ulegnę po dłuższym przekonywaniu go o niestosowności jadania posiłków z obcymi panami w miejscach publicznych. Oczywiście, w tej chwili nie ma to już najmniejszego znaczenia, a jeśli wspominam panu o tym, czynię to jedynie dlatego, że popełniono tu morderstwo i nie mogę zatajać prawdy bezpośrednio dotyczącej zamordowanego.
— Tak. Dziękuję pani… koleżanko… — Joe uśmiechnął się. — Jeszcze tylko jedno: czy ma pani przy sobie licencję zawodową?
— Oczywiście! — sięgnęła do torebki, wyjęła z niej mały portfelik z czarnej skóry, a z niego wąską, zieloną kartę, zaopatrzoną w fotografię. Podała kartę Alexowi, który przesunął po niej oczyma. Było to zaświadczenie agencji GLOBE o zatrudnieniu panny Elizabeth Crowe jako samodzielnego pracownika uprawnionego do działania w imieniu i z polecenia agencji. Zaświadczenie było potwierdzone podpisem i pieczątką prezydenta policji miasta Johannesburga.
Joe oddał pannie Crowe legitymację, wsunął ostatnią z książeczek biletowych do kieszeni marynarki i stał nadal z wyrazem tak głębokiego zamyślenia na twarzy, jak gdyby zapomniał, gdzie się znajduje. Nagle odwrócił się i spojrzał na pierwszego pilota zapalającego właśnie papierosa.
— Jedno pytanie do pana, panie kapitanie…
— Słucham? — Grant przysunął zapalniczkę do papierosa, zaciągnął się i zgasił ją.
— Czy pan nie zetknął się nigdy przedtem ze zmarłym panem Knoxem?
— Chyba nie… — pilot z powątpiewaniem potrząsnął głową. — Nie sądzę, żebym widział go kiedykolwiek przedtem. A jeżeli nawet leciał kiedyś ze mną, twarz jego nie utkwiła mi w pamięci. Na ziemi nie spotkałem go nigdy, a w czasie lotu rzadko zaglądam do pomieszczeń dla pasażerów. Podczas postojów na tranzytowych lotniskach też mam zwykle masę roboty. W każdym razie mogę ręczyć, że Knoxa nie przypominam sobie w ogóle. Ani twarz jego, ani nazwisko nic zupełnie mi nie powiedziały… choć od dziś będę je zapewne pamiętał do końca życia! — Uśmiechnął się niewesołym, zmęczonym uśmiechem.
— Od jak dawna lata pan na tej linii?
— Stosunkowo niedawno, od dwu miesięcy. Jestem w tej chwili po raz ósmy na tej trasie.
— A mieszka pan w…
— W Anglii. Liverpool. To znaczy, tam mieszka moja żona i dzieci, bo ja sam jestem w domu, niestety, tylko gościem, jeśli nie liczyć okresu urlopu.
— Tak, dziękuję panu. A pani? — zwrócił się do stewardesy. — Czy pani także nie przypomina sobie zmarłego? Pełniąc swoje funkcje ma pani znacznie większe szansę poznawania ludzi niż reszta załogi.
Zastanawiała się przez chwilę, a później rozłożyła ręce.
— Nie. Nie mogłabym co prawda przysiąc, że nigdy go nie widziałam. Mam nawet niejasne wrażenie, że twarz ta jest mi znajoma. On… on był dość charakterystyczny. Ale nie jestem pewna… Nie, nie mogłabym także przysiąc, że go już z pewnością widziałam. Przecież w ciągu jednego tylko miesiąca przewijają się przede mną setki osób, a tłumy ludzi wsiadają i wysiadają na różnych lotniskach po drodze. W samolocie, wbrew pozorom i wbrew temu, co myślą dziewczęta pragnące zostać stewardesami w przeświadczeniu, że jest to praca, gdzie nie ma prawie żadnej roboty, a za to wiele się podróżuje w zgrabnym mundurku — jest bardzo wiele najrozmaitszych zajęć, pochłaniających niemal cały czas, gdyż muszą być one wykonane bezbłędnie i co do minuty. Prócz tego, jak pan wie, stewardesy mają ścisłe instrukcje dotyczące kontaktów z pasażerami mężczyznami. Mamy być, oczywiście, uprzejme dla wszystkich, ale nie wolno nam zawierać znajomości z pasażerami, nie mówiąc już o prywatnych rozmowach z nimi w jakiejkolwiek formie i pod jakimkolwiek pretekstem. Gdyby stwierdzono coś podobnego, mogłoby to grozić utratą posady.
Umilkła.
— Rozumiem doskonale… — powiedział Joe. — Chciałbym jeszcze wiedzieć, żeby skompletować sobie obraz tego, co działo się na pokładzie samolotu dziś w nocy, gdzie była załoga i jak przebiegała służba?
Pilot skinął głową ze zrozumieniem.
— Przyznaję, że czekałem na to pytanie. Zwykle to wygląda tak, że jeden z pilotów prowadzi, a drugi drzemie na ceratowej kanapce, stojącej naprzeciw stanowiska radiotelegrafisty. Ale dziś w nocy było nieco inaczej. Choć pasażerowie nie zostali o tym dokładnie poinformowani, przelatywaliśmy przez obszar gwałtownych burz tropikalnych, które staraliśmy się wymijać w miarę możności. Są to burze przechodzące zwykle nad niewielkim obszarem, ale dość ruchliwe. Byliśmy w nieustannym kontakcie z ziemią, biorąc namiary i notując lokalizację zaburzeń atmosferycznych. W tej sytuacji obaj piloci i radiotelegrafista musieli być bez przerwy na stanowiskach, przynamniej w ciągu trzech pierwszych godzin lotu. Później…