— Pan Knox został zabity mniej więcej podczas drugiej godziny lotu lub na początku trzeciej… — przerwał mu Alex. — Co prawda nie jestem lekarzem, ale kiedy zbudziłem się po czterech godzinach od startu, pan Knox nie żył już z pewnością od mniej więcej dwóch godzin. Wskazywały na to pewne symptomy.
Urwał. Nie chciał mówić przy kobietach o stężeniu i barwie plamy krwi na koszuli i o temperaturze martwego ciała.
— Jeśli jest pan tego absolutnie pewien — uśmiechnął się Grant — zdejmuje mi to kamień z serca, ponieważ przez pierwsze trzy godziny lotu żaden z nas nie mógł ani na chwilę opuścić swego miejsca. Zresztą, szczerze mówiąc, żaden z nas nie usnął i nikt z nas trzech nie położył się do chwili, gdy Barbara… to znaczy panna Slope, zawiadomiła nas o wypadku. A później trudno było nawet myśleć o śnie. Jeśli chodzi o stewardesę, to śpi ona w pomieszczeniu w tyle samolotu, obok bufetu, lodówki i innych gospodarczych urządzeń. Nad jej posłaniem znajduje się dzwonek i słuchawka telefoniczna, dzięki której może w każdej chwili połączyć się z nami, a my z nią, bez konieczności wędrówki przez całą długość samolotu.
— Tak, rozumiem — Joe zwrócił się do panny Slope. — A czy zaglądała pani nocą do kabiny pasażerskiej?
— Nie. To znaczy uchyliłam drzwi mniej więcej w godzinę po zgaszeniu świateł. Nadsłuchiwałam przez chwilę, ale żadna z lampek przy fotelach nie paliła się i było zupełnie cicho. Doszłam do wniosku, że wszystko jest w porządku i pasażerowie śpią. Było to nawet do przewidzenia po tak długo przeciągającym się oczekiwaniu na dworcu lotniczym i tak gorącym dniu. Wróciłam do siebie, zdjęłam pantofle i nastawiwszy budzik, położyłam się i nakryłam kocem. Byłam bardzo zadowolona, mogąc złapać trochę snu. Sama nie wiem, kiedy usnęłam, ale chyba niemal od razu. Obudziłam się, kiedy budzik zadzwonił. Samolot wystartował niemal pusty, a to oczywiście oznaczało, że będę miała znacznie mniej pracy związanej z przygotowaniem śniadania. Bywają przecież przeloty, gdy nie mogę nawet zmrużyć oka na całej trasie z Londynu do Johannesburga.
— Dziękuję pani… — Joe minął ją i kapitana, kierując się ku środkowi kabiny.
— I co teraz? — zapytał Fighter Jack. — Bardzo to było ciekawe! Wie pan już tyle o nas, ile chcieliśmy o sobie powiedzieć. Ale czy taka rozmowa może pomóc w śledztwie? Przecież nikt się nie przyznał do wyprawienia tego Knoxa na tamten świat. Trudno zresztą wymagać, żeby się nam zwierzył z tego. A jak pan sam stwierdził, morderca musi tu być. Więc ktoś kłamał.
— Ależ tak! — Joe uśmiechnął się pogodnie i skinął głową, lecz spojrzawszy w kierunku ogona maszyny i zauważywszy podłużny, zakryty kocem kształt, spoważniał natychmiast. — Na szczęście wszyscy niewinni pomogli mi niezmiernie! Wydaje mi się, że w tej chwili chyba wszystko jest zupełnie jasne, prawda?
— Jasne?… — powiedział Fighter Jack. — Jak to jasne? Czy chce pan przez to powiedzieć, że pan wie ?! Że pan wie, kto zabił tego biedaka?
Joe przez chwile nie odpowiadał. Stał wpatrzony w ogromną, bezchmurną przestrzeń za oknami maszyny. Słońce przeszło już kawałek nieba i znajdowało się nieco poniżej lśniącego krańca skrzydła. Wreszcie Alex oderwał wzrok od równo zarysowanej, czystej linii widnokręgu i spojrzał na profesora. Jeszcze przez ułamek sekundy w oczach jego zdawał się kryć wyraz niepewności, ale zniknął, ustępując natychmiast miejsca ponuremu błyskowi.
— Tak… — powiedział cicho. — Myślę, że nie będziemy zbyt długo zatrzymywali się w Nairobi. Pan Samuel Hollow miał słuszność: ten klimat jest zabójczy dla Europejczyków.
— To znaczy, że pan nie ma żadnych wątpliwości! — zawołał Fighter Jack. — Słyszysz, Samuelu? On wie!
— On mówi, że wie… — odpowiedział spokojnie mały człowieczek. Ale jego bystre oczka ani na chwilę nie oderwały się od twarzy stojącego.
— Tak powiedziałem? — Joe kiwnął głową. — Tak, chyba tak można byłoby to określić. Wszyscy przecież wiedzieliśmy, że morderca znajduje się wśród nas. Jedynym problemem stojącym przede mną było oddzielenie go od pozostałych pasażerów.
— Boże, kto?… — powiedziała zdławionym głosem Isabella Linton. Zamilkła przesłaniając wargi dłonią. W słońcu zabłysnął krwistoczerwony lakier jej paznokci.
Alex rozłożył ręce.
— Zaraz postaramy się dojść do tego, ale najpierw spróbujemy się zastanowić, co będzie dla nas podstawą do oddzielenia czarnej owieczki od niewinnego, białego stada. Jak zwykle, gdy rozważana jest sprawa zabójstwa, istnieją dwie zasadnicze ewentualności: albo mogło być ono zaplanowane z góry i przygotowane przez mordercę, albo też dokonano go pod wpływem nagłego impulsu. Oczywiście, gdy bierzemy pod uwagę obie te ewentualności, najistotniejszym z tak zwanych ogólnych, nie związanych bezpośrednio z zabójstwem faktów jest to, że samoloty z Londynu do Johannesburga i z Johannesburga do Londynu odlatują codziennie, a w niektóre dni nawet kilkakrotnie. To chyba jasne, prawda?
Zawiesił głos.
— Być może dla pana, ale nie dla mnie — Grant potrząsnął głową. — Dlaczego miałoby to mieć nie tylko decydujące, ale w ogóle jakiekolwiek znaczenie?
— Zaraz dojdziemy i do tego. Ale najpierw, żeby nie było już żadnych luk w naszym rozumowaniu, musimy ustalić jeszcze jedno, choć, jak sądzę, będzie to tylko prosta formalność. Panie kapitanie, czy mógłby pan poprosić tu jeszcze, tylko na krótką chwilę, waszego radiotelegrafistę?
Grant bez słowa wstał, podszedł do drzwi, uchylił je i zawołał:
— Ned, przyjdź tu na chwileczkę, jeżeli możesz! Cofnął się i czekał, póki przysadzista sylwetka radiotelegrafisty nie pojawiła się w kabinie.
— Miejsce, w którym pan pracuje, znajduje się pomiędzy stanowiskiem sterowniczym obu pilotów, a kabiną pasażerską, prawda?
— Tak.
— Z miejsca tego widzi pan nieustannie plecy obu pilotów, jeśli siedzą za sterami?
— Tak, oczywiście.
— A każdy z nich może, odwróciwszy głowę, dostrzec pana, prawda? Miejsce, w którym pan pracuje, jest dobrze oświetlone?
— Oświetlony jest mój stół i aparaty, przy których pracuję. Kabina nie może być zbyt jasna, bo przeszkadzałoby to pilotom, rzucając refleks na przednią szybę ich pomieszczenia. W związku z tym musieliby trzymać drzwi prowadzące do mnie zamknięte. Dlatego nie zapalam nigdy górnego światła.
— Ale, mimo to, obaj panowie widzicie swego kolegę?
— Tak, widzimy. — Grant potwierdził zdecydowanym skinięciem głowy. — Nie jest tam przecież nigdy ciemno, bo na radiotelegrafistę pada nieustannie odbicie świateł skierowanych na znajdujące się tuż przed nim instrumenty. Jeśli rozumiem dobrze cel pańskich pytań, chce się pan dowiedzieć, czy może zaistnieć sytuacja, w której radiotelegrafista jest dla nas niewidzialny? Nie. Widzimy go stale, jeśli nie zamkniemy dzielących nas drzwi. A drzwi tych nie zamykaliśmy w ogóle tej nocy.
— Dziękuję. O to mi właśnie chodziło… — Joe zwrócił się do radiotelegrafisty:
— Czy po starcie pierwszy lub drugi pilot przechodzili obok pańskiego stanowiska?
— Nie.
— Czy jest pan tego absolutnie pewien?
— Tak.
— Nie spał pan ani nie zdrzemnął się pan choćby przez chwilę?
— Nie. Pracowałem przez cały czas i niemal przez cały czas rozmawialiśmy. Odbierałem bez przerwy meldunki z ziemi o zaburzeniach w atmosferze na trasie lotu. Później zbaczaliśmy dwukrotnie z trasy i robiłem moc pomiarów nawigacyjnych. Była to dość niespokojna noc dla nas wszystkich.