Выбрать главу

— To straszne… — Roberts opuścił głowę, a kiedy podniósł ją, oczy jego były niemal bez wyrazu. — Pyta pan, czy dokonanie przeze mnie zabójstwa Knoxa było rzeczą możliwą? Chociaż nie zabiłem tego człowieka, rozumiem pana. W świetle tego, co pan nam przedstawił, było ono rzeczą możliwą i prawdopodobną…

Joe potrząsnął głową.

— Myli się pan. Popełnienie przez pana tego morderstwa było zarówno niemożliwe, jak i w konsekwencji, nieprawdopodobne.

— Jak to? — Fighter Jack podniósł się z miejsca wsparty o grzbiet znajdującego się przed nim fotela i pochylił się ku Alexowi. — Panie, czy pan to mówi serio?

— Nie jest to pora ani okoliczności najbardziej stosowne do żartów, jak już panu była uprzejma wytknąć pani Knox — powiedział Joe tłumiąc uśmiech, choć wcale nie był rozbawiony. — Wracając zaś do mojego oświadczenia, proszę sobie przypomnieć, że pierwszą moją czynnością było wysłanie depeszy do urzędu celnego w Johannesburgu. Wiedziałem, że jeśli pan Roberts nie będzie miał wyjątkowego szczęścia w tej sprawie, może znów ponieść karę za cudze grzechy. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem jeszcze wówczas, kto zabił, chociaż od pierwszej chwili podejrzenia moje były skierowane raczej w słusznym kierunku. Ale pan Roberts naprawdę mógł zabić. Miał potężny motyw i okazję do spełnienia tego czynu. Była jednak szansa stwierdzenia jego alibi, bądź upewnienia się, że to on jest mordercą. Na szczęście w depeszy, którą przesłano mi z Johannesburga, znajdowało się żelazne i absolutnie nie do obalenia alibi pana Robertsa. Alibi tak potężne, że on jeden z nas wszystkich na pewno nie mógł być mordercą i należało go wykluczyć już w chwili rozpoczęcia dochodzenia. A jeśli pozwoliłem sobie dręczyć go przez pewien czas pytaniami i pozostawić w niepewności, zrobiłem tak jedynie dla dobra sprawy, aby uzyskać jak najwięcej informacji o życiu i charakterze zamordowanego, o którym pan Roberts powiedział nam przecież bardzo wiele niezwykle interesujących rzeczy.

Otóż sprawa jest niesłychanie prosta: Richard Knox zamordowany został ciosem długiego sztyletu, który morderca ze zrozumiałych względów musiał podrzucić przy zwłokach. Musiał, gdyż było dla niego sprawą jasną, że cały samolot i wszystkie obecne na pokładzie osoby zostaną poddane ścisłej osobistej rewizji, jeśli broń się nie znajdzie. A tego nie pragnął w żadnym wypadku. Zresztą, było dla mordercy sprawą pierwszorzędnej wagi, aby nie poruszać się po ciemku z zakrwawionym sztyletem w ręce. Narzędzie mordu mogło pozostawić przypadkowy ślad na jego ubraniu czy też stać się wskazówką innego rodzaju. Poruszanie się z tym sztyletem było niezwykle ryzykowne, a ponieważ niemal każde dziecko w naszych czasach czyta powieści kryminalne, wszyscy prawie wiedzą, że analizy chemiczne wykonywane w laboratoriach policyjnych czynią cuda. Jakkolwiek zresztą rozumował morderca, wsunął on po zabójstwie sztylet pod koc, którym okryty był Knox. W ten sposób, działając w rękawiczkach, gdyż pewien jestem, że nie był na tyle nierozsądny, aby pozostawić na rękojeści sztyletu odciski palców, o których wiedza jest teraz przedmiotem dyskusji w niższych klasach szkół średnich, natychmiast po zabójstwie pozbył się morderczego narzędzia. Najprostsze i najbezpieczniejsze było pozostawienie go przy zwłokach. Morderca był przekonany, że od tej chwili wszelkie ślady zostały zatarte i nikt w żaden sposób nie będzie mógł mu udowodnić tej zbrodni, cokolwiek później nastąpi. Pozornie rozumowanie to było słuszne. Ale w ten sposób morderca wykluczył spośród grona podejrzanych osobę najbardziej podejrzaną: pana Robertsa! Albowiem pan Roberts nie miał sztyletu, którym zamordowano Richarda Knoxa. Poznaliście państwo wszyscy treść depeszy z urzędu celnego. Wyliczono w niej wszystkie bez wyjątku przedmioty, które pan Roberts miał przy sobie, Z pedanterią godną prawdziwych celników urzędnicy z Johannesburga poinformowali mnie nawet o zapalniczce, którą znaleziono w jego ubraniu. Wyobrażam sobie, z jaką gorliwością donieśliby nam o tym sztylecie! I oto na każde żądanie obrońcy pana Robertsa celnicy z Johannesburga musieliby zeznać pod przysięgą, że wsiadając na pokład samolotu nie miał on przy sobie sztyletu, którym zamordowano Knoxa! A skoro nie miał, to gdzie miał go zdobyć po zgaszeniu świateł? A więc pan Roberts nie mógł zamordować, gdyż w żaden sposób nie mógł dysponować narzędziem zbrodni, którym dokonano mordu! Wykluczone było także, aby mógł przeszmuglować długi nóż o szerokiej, solidnej rękojeści podczas rewizji osobistej. Nie można było też przypuścić, że po zapadnięciu ciemności zaczął poszukiwać narzędzia zbrodni w cudzych torbach i neseserach, błądząc po omacku po całej kabinie. Jest to oczywisty nonsens z wielu powodów, z których pierwszym jest ten, że skąd Roberts, który wszedł ostatni i usiadł w pierwszym rzędzie, mógł w ogóle orientować się, kto i gdzie złożył swoje rzeczy. I czy mógł w ogóle liczyć na to, że znajdzie tak wielkie, konieczne do zadania ciosu narzędzie? Nonsens i jeszcze raz nonsens! Żaden sąd na świecie nie zgodziłby się rozpatrywać sprawy opartej na tak absurdalnych i niemożliwych w rzeczywistości przesłankach. I miałby słuszność. Tak więc pan Roberts może sobie pogratulować, że mimo pozornie niesprzyjającego zbiegu okoliczności jest poza wszelkim podejrzeniem.

— Doskonale zrozumiałem, czym się pan kierował budując moje alibi — Roberts wyprostował się, dotykając niemal głową sufitu kabiny — ale obawiam się, że jeśli nie udowodni pan w równie sugestywny sposób, że mordercą jest kto inny, policja będzie chciała przykleić to do mnie!

— Proszę nie mieć najmniejszych obaw — Alex zdecydowanie potrząsnął głową. — Chciałbym teraz przejść do pani Agnes Knox, drugiej osoby, którą pan Knox skrzywdził ongi poważnie. Tu rozumowanie moje biegło po nieco innym torze. Los nie był tak łaskawy dla pani Knox, jak dla pana Robertsa. Celnicy nie przetrząsnęli jej bagażu i nie dokonali osobistej rewizji, która w prosty sposób mogłaby świadczyć, że pani Knox także nie dysponowała narzędziem zbrodni, którym został zabity jej były mąż. Wiedziałem jednak, że pani Knox zakupiła swój bilet w Anglii i zarezerwowała miejsce w tym właśnie samolocie już przed kilku tygodniami, nie mając najmniejszego pojęcia, że jej były mąż znajdzie się wraz z nią na pokładzie. Można było przypuścić, że choć pani Knox zaprzecza temu, ale jednak spotkała się ze swym mężem w Johannesburgu i dowiedziała od niego, że będą odbywali podróż wspólnie. Ale zaprzeczało temu zdecydowanie i kategorycznie świadectwo moich własnych oczu. Byłem wraz z panem Knoxem w poczekalni dworca lotniczego, gdy dostrzegł on i rozpoznał swą żonę. Zaniemówił wówczas ze zdumienia i nie mógł odzyskać równowagi przez dłuższą chwilę. Jej obecność w tym mieście była dla niego prawdziwym zaskoczeniem. A ponieważ wiem z jej książeczki biletowej, że i pani Knox nie zmieniła dnia odlotu, aby znaleźć się w jego towarzystwie, mogłem więc z góry odrzucić ewentualność zaplanowanego morderstwa i ukrycia przez panią Knox sztyletu, którym miała zamiar je wykonać. A jak powiedziałem, nie jest to mały sztylecik–cacko, który można ukryć w torebce damskiej, lecz solidny, długi obosieczny nóż, jeden z tych, które sprzedaje się turystom jako broń używaną przez myśliwych podczas safari w buszu. Nie mogłem sobie wyobrazić, aby pani Knox mogła nosić tego rodzaju rzecz przy sobie bez powodu! A gdyby nawet wiozła ją dla kogoś jako pamiątkę, nie znajdowałaby się ona przecież ukryta w zupełnie niejasny dla mnie sposób, na jej osobie, ale na dnie walizki. Poza tym jak mogła pani Knox, zobaczywszy po latach swego męża w poczekalni dworca lotniczego, wiedzieć, że a) będą lecieli jednym samolotem, b) że samolot ten będzie niemal pusty, c) że uda jej się jednym uderzeniem zabić śpiącego człowieka tak, aby nawet nie krzyknął czy nie wydał z siebie głośnego jęku? Mógłbym mnożyć tego rodzaju znaki zapytania. W sumie myśl o tym, że pani Knox, choć nie mogła zaplanować tego mordu i leciała dokładnie w tym samym czasie, w jakim postanowiła lecieć niemal miesiąc wcześniej, mogła zaopatrzyć się w magiczny sposób w narzędzie zbrodni tych rozmiarów, przewidzieć okoliczności, w jakich dokona zbrodni, i dokonać jej wreszcie z tak zadziwiającą sprawnością, wydała mi się absurdalna. Wystarczyło przecież, aby Knox krzyknął, a wówczas na pewno ktoś z nas obudziłby się, a może nawet zerwalibyśmy się wszyscy. Morderca zostałby natychmiast rozpoznany, bo gdzie mógłby ukryć się w samolocie? Nie, pani Knox w zbyt wielu punktach nie pasowała do tej zbrodni. Jakkolwiek próbowałbym szeregować jej możliwości i postępki, nie pasowały one do siebie i nie układały się w logiczny łańcuch. Z jednej strony wiedziałem, że nie mogła zaplanować z góry tego morderstwa, a z drugiej miałem pewność, że jeśliby go nie zaplanowała, nie mogła go dokonać i nie miałaby czym go dokonać. Postanowiłem więc skoncentrować się na osobie, która miałaby o wiele większe szanse zabicia Knoxa, miałaby silny motyw zabójstwa i przeciwko której dowody gromadziłyby się nieustannie, piętrząc niemal w miarę, jak z konieczności musiałem eliminować kolejno obecne tu osoby jedną po drugiej… Ale, jak powiedziałem już, w pierwszej chwili nie mogłem mieć absolutnej pewności, kto jest mordercą, choć wszystko wskazywało na to, że jest to zbrodnia dokładnie obmyślona i precyzyjnie zaplanowana…