— Jak to? — powiedział profesor Barclay. — Przed paru minutami powiedział pan, że trzeba wykluczyć tę ewentualność wobec nas wszystkich, dla takich czy innych powodów. A członkowie załogi gotowi są zeznać pod przysięgą, że nie opuszczali w nocy swego pomieszczenia i nie tracili się nawzajem z oczu.
— Tak, przypominam sobie dokładnie, że właśnie to powiedziałem. Ale w tym, co pan powiedział, tak jak i w moim rozumowaniu, nie mieszczą się dwie osoby…
— Co? — powiedział mały człowieczek. — Więc pan myśli, że na pokładzie jest jeszcze ktoś ukryty?!
— Ależ nie — Alex uśmiechnął się lekko. — Co prawda jestem autorem powieści sensacyjnych, ale nie oznacza to, że mam umiejętności wyciągania z rękawa dodatkowych dramatis personae, które, beż najmniejszego wysiłku z naszej strony, wypełzną spod foteli i przyznają się do winy, pozwalając nam kontynuować podróż z uczuciem, że choć przez godzinę czy dwie podejrzewaliśmy wszystkich naszych towarzyszy podróży, to jednak okazali się oni lepsi, niż przypuszczaliśmy. Niestety, prawda nie jest ani tak prosta, ani tak miła, jeśli wolno mi użyć tego określenia. Ale proszę już nie przerywać. Zaraz spróbujemy rozstrzygnąć całą sprawę.
Otóż, jak powiedziałem, doszedłem do wniosku, że mord ten nie mógł być wynikiem spontanicznego działania. Świadczyło o tym narzędzie zbrodni: przedmiot, którego nikt normalny i rozsądny nie wozi z sobą w podręcznej torbie czy neseserze, nie przewidując z góry, do czego będzie potrzebny. Ale ważniejsze było co innego:
to, że zbrodnia się udała.
A przecież jeśli którykolwiek z pasażerów znajdujących się w kabinie zapragnąłby dokonać tego morderstwa, byłby już od pierwszej sekundy narażony na olbrzymie trudności mogące w każdej chwili przemienić jego czyn w katastrofę, śmiercionośną w równym stopniu dla mordercy, jak dla zamordowanego. Człowiek, który chciałby zamordować Knoxa, musiałby wstać, podejść do niego, rozpoznać w ciemności położenie ciała i zadać cios z absolutną pewnością, że zabije od razu, tak szybko, by ofiara nie mogła wydobyć głosu. Gdyby Knox został tylko zraniony lub gdyby żył nawet kilkanaście sekund, zbrodnia dokonana w tak małym pomieszczeniu, wobec tylu świadków, zakończyłaby się tragicznie dla mordercy. Przecież morderca ów nie mógł mieć nawet pewności, że wszyscy śpią! Fakt, że nie paliły się lampki, nie dawał przecież przeświadczenia, że tak jest. A jeśli choćby jeden z pasażerów nie mógł usnąć! Ten pasażer mógł rano przypomnieć sobie, ba, musiałby sobie przypomnieć, który z towarzyszy podróży wstał w nocy, by skradając się ruszyć wzdłuż przejścia. A jak mógł morderca sprawdzić, czy wszyscy śpią? Nie mógł przecież przejść całej kabiny, zatrzymując się nad każdym z nas i nasłuchując, aby później spokojnie podejść do Knoxa i zabić go precyzyjnie, jednym uderzeniem! A jednak tak się stało i nikt z nas nie wiedział rano o niczym, nawet ja, który byłem tak blisko, bliżej niż ktokolwiek inny.
A więc kto mógł być tym mordercą? Morderstwo wykonane w tak trudnych warunkach musi być wynikiem potężnego odruchu woli. W końcu każdy, kto zabija, wie, co go czeka, jeśli zostanie schwytany. Jednym z hipotetycznych morderców, który miał uproszczone zadanie, gdyż nie musiał spacerować po kabinie i miał śpiącego Knoxa na odległość ręki, byłem ja sam. Ale ja wiedziałem, że nie popełniłem tej zbrodni. Była jeszcze druga osoba, która po dopełnieniu pewnych warunków mogła zmniejszyć do koniecznego minimum niebezpieczeństwo odkrycia jej czynu. Osobą tą była panna Barbara Slope, stewardesa na pokładzie tego samolotu.
Joe wypowiedział te słowa spokojnie, zwracając oczy ku siedzącej tuż za nim dziewczynie. Ale wzruszyła ona tylko ramionami i spojrzała nie na niego, lecz na Granta.
— Ten pan posunął się, jak sądzę, nieco za daleko… — powiedziała bez zdenerwowania. — Przykro mi, że moja osoba zajmuje w tej chwili główne miejsce w jego krzyżówce. Byłoby to nawet interesujące, gdyby nie… gdyby nie absurdalne w samym założeniu. Mój Boże, jakiż mogłabym osiągnąć cel zabijając tego biedaka? — Spojrzała mimowolnie w kierunku leżącego nieruchomo ciała i wzdrygnęła się. Później jej wielkie, piękne oczy zwróciły się ku Alexowi. — Bez względu na to, czy jako autor powieści sensacyjnych bawi się pan dobrze układając tego rodzaju rebusy, prosiłabym jednak, aby nawet żartem, jeśli jest to stosowne słowo w tych okolicznościach, zechciał pan nie wprowadzać mojej osoby do tej tragedii! Sprawia mi to przykrość.
— Dobrze — odparł Joe. — Zrobię to, na razie. Powróćmy do zmarłego Knoxa. Otóż zarówno opinia urzędu celnego, jak i to, co powiedział nam pan Roberts i co dość autorytatywnie, na mocy dochodzenia dwóch wielkich agencji detektywistycznych, oświadczyła nam panna Crowe, świadczą o tym, że pan Knox był bardzo zainteresowany przerzucaniem nieoszlifowanych diamentów, bądź brylantów, z Południowej Afryki do Anglii. W świetle praw jego kraju było to grubym przestępstwem, ale, jak wiemy, ani jedna z osób, które dziś opowiadały nam o życiu pana Knoxa, nie nazwała go uczciwym człowiekiem. Wręcz przeciwnie. Wiemy zresztą, że dwie agencje detektywistyczne znajdujące się na dwóch krańcach ziemi wychodziły ostatnio ze skóry, aby dowiedzieć się, jaką drogą pan Knox przewozi drogie kamienie do Anglii. Bo było z jednej strony absolutnie pewne, że nie miał tych kamieni przy sobie udając się w podróż, z drugiej strony zaś, oferował je do sprzedaży po przybyciu do Londynu! Ponieważ kamienie nie mogły podróżować same, więc nasuwał się jeden, bardzo prosty wniosek. Pan Knox musiał mieć wspólnika. Dopiero mając go, mógł zainscenizować próbę przeszmuglowania bezwartościowych kamieni, aby uzyskać powtarzające się alibi. Tak więc, musiało to już trwać od kilku miesięcy. Wspólnikiem tym musiała być osoba stojąca poza podejrzeniami, mająca swobodę poruszania się na lotnisku i w urzędach celnych, godna zaufania i zadowalająca się stosunkowo niewysoką opłatą za swe usługi tak, aby szmugiel drogich kamieni był nadal dla Knoxa opłacalny. Oczywiście, idealnym wspólnikiem dla pana Knoxa byłaby osoba należąca do jednej z załóg samolotów kursujących stale pomiędzy Londynem a Johannesburgiem. Jak wiemy, pan Knox miał dar wymowy i łatwość zawierania znajomości, której sam doświadczyłem na sobie. A teraz proszę mi powiedzieć, z jakim członkiem załogi pasażerowie mają najwięcej do czynienia? — Umilkł na sekundę. Nikt nie odpowiedział, ale wszystkie oczy skierowały się ponownie ku Barbarze Slope.