— Właśnie! — powiedział Joe swobodnie. — Widzę, że wszyscy państwo zgadliście. Otóż członkiem załogi, z którym najłatwiej jest zawrzeć znajomość, jest stewardesa.
— Czy pan naprawdę oskarża mnie o zabójstwo tego człowieka? — Barbara Slope potrząsnęła głową, jak gdyby chciała przebudzić się ze złego snu. — Pan jest chyba obłąkany… albo, albo… sama nie wiem, co powiedzieć…
— Ależ nie jestem obłąkany. To pani była nieco nieuważna.
— Nieuważna? — Uniosła cienkie, pięknie zarysowane brwi. — Przypuszczam, że nie tylko ja, ale wszyscy tu obecni chcieliby zrozumieć, co pan ma na myśli? Uprzedzam pana, że za kilka minut wylądujemy i będę zmuszona złożyć na pana zażalenie do policji w Nairobi. Nie mogę sobie pozwolić na to, aby być publicznym przedmiotem tak ohydnych oszczerstw. Jestem zresztą przekonana, że każdy sąd przyzna mi słuszność.
— Jeśli wykaże pani, że jestem oszczercą. Ale proszę pamiętać, że będę się bronił. Powiem wówczas, dlaczego byłem absolutnie przekonany, że to właśnie pani, a nie kto inny, popełniła to morderstwo. A byłem o tym przekonany nie tylko dlatego, że udało mi się drogą prostego, logicznego rozumowania uwolnić wszystkie pozostałe osoby od zarzutu morderstwa z premedytacją. Nie można nikogo skazać na podstawie przeprowadzenia dowodu, że wszystkie pozostałe obecne na miejscu zbrodni osoby nie mogły jej popełnić. Trzeba udowodnić, że morderca zamordował. Zacznę więc od drobnej omyłki, którą pani popełniła. Nikt z nas nie jest absolutnie doskonały, więc i pani, planując zbrodnię, którą miała pani zamiar popełnić już za kilkadziesiąt minut, nie mogła skoncentrować się na nic nie znaczących pozornie szczegółach. Dlatego tak bardzo nieuważnie zachowała się pani wczoraj wieczorem podając panu Knoxowi herbatę bez cukru. A jeśli już zrobiła pani tak, nie trzeba było dzisiaj twierdzić, że nie przypomina go sobie pani. Wczoraj wieczorem, kiedy podała nam pani herbatę, powiedziałem do niego odruchowo: „Zdaje się, że nie dostał pan cukru do herbaty”, a on równie odruchowo odparł: „Nigdy nie pijam z cukrem”. Na jego usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że był bardzo przejęty wejściem pana Robertsa. Inaczej zapewne i on nie chciałby się zdradzić z tym, że panią zna.
— Chyba nie chce mnie pan oskarżyć o morderstwo dlatego jedynie, że zapomniałam podać cukier jednemu z pasażerów?
— Oczywiście, że nie! Chociaż ludzie, którzy się nie znają, zwykle nie znają także swoich nawyków, jednak mógł to być zwykły przypadek. Ale było i drugie wydarzenie, bodaj ciekawsze. Kiedy zapowiedziano samolot i wstaliśmy wszyscy z miejsc w poczekalni, pan Knox zapomniał na stoliku jednej z dwu małych paczuszek, które przyniósł z sobą, mając je uwiązane do guzika marynarki. Pamiętam, że choć nic mnie to wówczas nie obchodziło, pomyślałem przelotnie, że powinien je włożyć do teczki zawierającej tylko trochę papierów. Ale byłem przekonany, że najprawdopodobniej kupił je tuż przed odjazdem na lotnisku lub może w sklepie z pamiątkami znajdującym się tuż obok głównego wejścia dworca. Zresztą nie miałem wówczas żadnego powodu, żeby się nad tym zastanawiać. Ale wstając pan Knox pozostawił jedną z paczuszek na stoliku. Był już przy drzwiach, gdy pani podeszła i oddała mu ją. Jednocześnie niemal podała pani parasolkę pannie Linton, która również była na tyle roztargniona, żeby ją pozostawić. Pozornie w tym wydarzeniu także trudno było dopatrzyć się czegoś nadzwyczajnego. Ale odruchowo zwróciłem uwagę na drobny, niemal nic nie znaczący szczegół. Wówczas zresztą w ogóle nie zdawałem sobie sprawy z jego ewentualnego znaczenia. Podczas kontroli celnej pan Knox, wskazując swoje malutkie paczuszki, powiedział, że znajdują się w nich zabawki dla dzieci jego przyjaciół w Londynie: malutka żyrafa i mały nosorożec. Po otwarciu pudełeczka okazało się, że nosorożec rzeczywiście jest w jednym z nich. Ale w drugim był hipopotam, który zajął miejsce żyrafy. Celnicy bawili się przez chwilę tymi zabawkami i potrząsali nimi, chcąc się upewnić, czy któraś z nich nie zawiera drogich kamieni. Oczywiście i do tego faktu nie przywiązywałem wówczas najmniejszego znaczenia, a zarejestrowałem go jedynie dlatego, że mam długoletni trening w notowaniu rozmaitych niezgodności. Dopiero dziś rano zacząłem się nad tymi drobiazgami zastanawiać, gdy przypomniałem sobie o nich. Oczywiście, to także mogło być zupełnie przypadkowe. Ekspedientka mogła zapakować inne zwierzątko, pan Knox mógł zapomnieć, co wybrał, mógł też po prostu przejęzyczyć się w obecności celników…
Ale dziś rano przypomniałem sobie, jak bardzo dokładnie rewidowany był pan Knox, w którego rękach było jeszcze na kilkanaście minut przed rewizją to pudełeczko, aby przejść do rąk innej osoby, pani właśnie, i znów do niego powrócić. A ponieważ udało mi się wyeliminować wszystkich pozostałych pasażerów, prócz pani, musiałem ułożyć następstwo okoliczności tak, aby zgadzały się one nie tylko z moją hipotezą o pani winie, ale aby pokrywały dokładnie wszelkie tego rodzaju drobne wydarzenia. W moim równaniu, jeśli była pani winna, wszystko musiało odbyć się w pewien ściśle określony sposób, dla ściśle określonych przyczyn, które musiały wywołać ściśle określone skutki, a z nimi i ściśle określone ślady, świadczące bezspornie o pani winie. Zaraz opowiem dokładnie, jak przebiegało moje rozumowanie. Wydaje mi się, że nie ma ono żadnej luki i że inaczej morderstwo to nie mogło zostać popełnione. Jestem przekonany, że się nie mylę. A jeśli się mylę, będzie pani miała podwójną satysfakcję, gdyż nie tylko będzie mogła mnie pani oskarżyć o oszczerstwo, ale prokurator w Nairobi będzie musiał rozpocząć przeciw mnie dochodzenie o zabójstwo Richarda Knoxa! Albowiem po stwierdzeniu, że żadna z pozostałych na pokładzie osób nie mogła tego dokonać, pozostajemy już tylko my dwoje, panno Slope. Proszę więc, aby dała mi pani szansę dokończenia mojego teoretycznego wywodu. Otóż, jeśli Knox szmuglował diamenty i brylanty, co było stwierdzone przez obie agencje detektywistyczne, a pani była jego kurierem, nie mógł z pewnością spotykać się z panią w Johannesburgu dla wręczenia towaru, który miała pani przewieźć. Po pierwsze, musiał obawiać się, że może być obserwowany, a gdyby policja nabrała wobec pani podejrzeń i poddawszy panią rewizji, odnalazła drogie kamienie, mogła pani przecież sypnąć Knoxa. Musiałaby pani przecież powiedzieć, skąd je pani ma. Ale nawet gdyby wykluczyć tego rodzaju ewentualność, jasne było, że nikt nigdy nie może zobaczyć Knoxa w pani towarzystwie. Nie wolno mu było dekonspirować swego wspólnika. Dlatego szybka zamiana pudełeczek na lotnisku wydała mi się sensowna. Mniej niebezpieczeństw groziło w Londynie, gdzie odbierał od pani powierzony towar. Łatwiej jest skrycie spotkać się w tym olbrzymim mieście, a poza tym zapewne miała tam pani więcej czasu. A może Knox wymyślił także podobny sposób przekazywania kamieni bez zwracania na siebie uwagi? Mogła pani po prostu siedzieć na przykład na ławce w Hyde Parku, a na jego widok wstać i odejść, pozostawiając malutką paczuszkę, którą on z kolei wziąłby nieznaczne, siadając na miejscu opuszczonym przez panią. Nie chcę zresztą wchodzić w te hipotetyczne szczegóły. Być może przekazywała mu je pani jeszcze na terenie lotniska w Londynie już po rewizji celnej? Nie wiem i zapewne nieprędko się dowiem. Zresztą nie miało to dla mnie znaczenia. Pomyślałem jedynie, że w tego rodzaju sprawach nikt nie okazuje drugiej stronie nadmiernego zaufania, i wydało mi się wątpliwe, aby Knox chciał nazbyt długo przechowywać u pani brylanty. Nie jestem tego w stu procentach pewien, ale mam mocne przekonanie, że Knox bardzo niechętnie widziałby te kamienie podróżujące wraz z panią jednym samolotem, podczas gdy on sam leciałby innym, powiedzmy, następnego dnia. Dlatego sądzę, że kontrola list pasażerów i załóg na tej trasie wykaże, że najczęściej, a może wyłącznie, Knox latał do Londynu samolotami, na pokładzie których właśnie pani była stewardesą.