— I znowu chce pan powiedzieć, że fakt… że jakiś pasażer leciał ze mną kilka razy, a ja nie zapamiętałam dobrze jego rysów, może oznaczać… — Roześmiała się, ale Joe usłyszał po raz pierwszy w jej śmiechu ostrą, nerwową nutkę. — Pan w tej chwili po prostu wykorzystuje moje słowa o tym, że mgliście przypominam sobie jego twarz!
— Och nie! Sądzę, że powiedziała pani to, zdając sobie sprawę, że ktoś podczas śledztwa może zainteresować się podróżami pana Knoxa i napotkać pani nazwisko na liście załóg. Ale w rzeczywistości to, co powiedziałem dotąd, nie oskarża pani w pełnym tego słowa znaczeniu. Są to tylko drobne hipotezy wynikające z mojego założenia. Myślę, że teraz przejdziemy do samej zbrodni. Kiedy odrzuciłem ostatecznie wszystkich pozostałych i znalazłem motyw pani zbrodni w postaci owych przewożonych przez panią drogich kamieni, ułożyłem to sobie tak:
1) Motyw: zysk. Zapewne kamienie te warte są bardzo wiele, a nikt, prócz Knoxa, nie wiedział oczywiście, że znajdują się one w pani posiadaniu. Po śmierci Knoxa mogła więc pani dysponować nimi bez ograniczenia… po upływie pewnego czasu, oczywiście.
2) Miała pani doskonałe dojście do śpiącego Knoxa, gdyż leżał on w pobliżu drzwi prowadzących do pomieszczenia stewardesy, i nie musiała pani wymijać nikogo, aby się przy nim znaleźć. Jedynym człowiekiem, który mógłby coś zauważyć, byłem ja, lecz i ja spałem dość daleko pod przeciwległą ścianą kabiny, choć w tym samym rzędzie.
3) Mogła pani wybrać dowolny moment do uderzenia, gdyż jako stewardesa może pani swobodnie poruszać się po kabinie. Gdyby po wejściu i zatrzymaniu się przy drzwiach usłyszała pani jakikolwiek ruch albo dostrzegła, że ktoś zapalił lampkę nie mogąc usnąć, mogła pani po prostu wycofać się i zaniechać zamiaru. Najtrudniejszym problemem był dla mnie fakt pani niezwykłej, szaleńczej wprost odwagi przy samym dokonywaniu zbrodni. Przecież, jak powiedzieliśmy, najmniejsza omyłka spowodowałaby dla pani nieodwracalną katastrofę. I wówczas dopiero nabrałem pewności absolutnej, że to pani zabiła. Albowiem w rzeczywistości pani była jedynym człowiekiem, który mógł zapewnić sobie względnie małe ryzyko. Nie wiem nawet, czy właśnie ta możliwość nie pchnęła pani na drogę zbrodni… Ale nie wierzę, aby przy tak olbrzymim ryzyku, które pani podjęła, mogło być inaczej. Musiała pani zaasekurować się przed dwoma ewentualnościami: po pierwsze, Knox mógł się obudzić, gdy stanie pani nad nim. Po drugie, musiała pani jakoś ubezpieczyć się przed jego krzykiem, gdyby pierwszy cios nie był zupełnie skuteczny. Dlatego jestem absolutnie przekonany, że Richard Knox otrzymał od pani silny środek usypiający w herbacie. Prawdopodobnie liczyła pani na to, że policja skonfrontowana z tak ewidentną przyczyną śmierci, jaką było uderzenie sztyletem, nie uzna za potrzebne przeprowadzenie analizy zawartości żołądka zmarłego. Nie jest to zresztą jedynie hipoteza teoretyczna. Wczoraj wieczorem Knox zachował się w pewnej chwili jak człowiek, któremu dano silny narkotyk. Był bardzo przerażony, kiedy zobaczył pana Robertsa. Przysiadł się do mnie i zaczął mi gorączkowo opowiadać, popijając herbatę, jakim to brutalnym i mściwym przestępcą może okazać się pan Roberts. Lecz gdy wypił ją do końca w zachowaniu jego nastąpiła nagła, zbyt szybka zmiana, gdyż niemal w okamgnieniu stracił całe zainteresowanie wobec tak przejmującego przed chwilą problemu. Sam byłem wówczas bardzo zmęczony i nie byłem w stanie zastanowić się, dlaczego tak nagle zobojętniał wobec niebezpieczeństwa, które wcale nie wydawało mu się wyimaginowane? Ale dziś rano wróciłem myślą do tej sceny i nabrałem przekonania, że zmiana w jego zachowaniu nie była naturalna. Nastąpiła zbyt szybko. Oczywiście analiza wnętrzności zmarłego będzie przeprowadzona i jeśli wykaże, że otrzymał on wraz z herbatą silny środek usypiający lub ogłuszający psychicznie, sytuacja pani stanie się bardzo trudna.
Ale żeby stwierdzić z cała pewnością, że pani zabiła Knoxa, ważne jest naprawdę tylko jedno. W moim równaniu matematycznym sprawa ta jest bardzo prosta. Zakładam, że zabiła go pani dla zysku, konkretnie mówiąc, aby przywłaszczyć sobie diamenty, a najprawdopodobniej brylanty, które dał pani na przechowanie. Otóż, jeśli zaryzykowała pani aż tak wiele, żeby je uzyskać, zakładam, że nadal muszą one znajdować się teraz w pani posiadaniu. Policja przeszuka zapewne cały samolot. Ale nie sądzę, aby to było konieczne. Nie wierzę, aby ukryła pani te kamienie gdzieś w samolocie. Nie po to pani zabiła, aby narażać je na konfiskatę, a na pewno mogła pani przewidzieć, że policja będzie rewidowała wszystkie pomieszczenia, poszukując ewentualnych dodatkowych śladów pozostawionych przez zbrodniarza. Wychodząc z założenia, że jako członek załogi samolotu zejdzie pani bez przeszkód na ziemię, aby, być może, ukryć paczuszkę w jakimś miejscu, z którego będzie ją pani mogła, powiedzmy, po miesiącu zabrać, musi pani, jeśli rozumowanie moje jest słuszne, mieć te kamienie tu, przy sobie. Oczywiście istnieje niewielka szansa, że jednak przestraszyła się pani po zbrodni tak bardzo, że ukryła je pani w jakimś schowku. Ale widząc zimną krew, z jaką pani potraktowała moje oskarżenie, nie jestem skłonny do uważania pani za osobę tchórzliwą. Poza tym jesteśmy już niemal w Nairobi, a pani musiało zależeć na natychmiastowym usunięciu brylantów z samolotu. Wie pani dobrze, że w Nairobi czeka na nas policja, niemożliwe więc byłoby później wyjąć kamienie z jakiejś kryjówki…
— Pan kłamie!
— Być może. Ale nie pozwolę się pani ruszyć się stąd i nie pozwolę, aby wykonała pani choćby jeden niepotrzebny gest do chwili lądowania. Albowiem, jeśli nie kłamię, to jedynym pani pragnieniem musi być teraz, po zdemaskowaniu, pozbycie się za wszelką cenę tych brylantów. Jestem zresztą absolutnie przekonany, że analiza wykaże środek nasenny w żołądku Knoxa, a rewizja odkryje drogie, pochodzące z Południowej Afryki kamienie ukryte na pani osobie. Inaczej być nie może. Gdyby było inaczej, jedynym możliwym mordercą Knoxa byłbym ja. Ale obawiam się, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy i w tej chwili nie ma już pani żadnych szans, panno Slope.
Skończył i spojrzał na dziewczynę, która siedziała zupełnie nieruchomo, wpatrując się w niego oczyma pełnymi niedowierzania i rosnącego przerażenia.
— Ale pan przecież nie może wiedzieć, że je mam przy sobie! — powiedziała nagle z rozpaczą. — Nikt przecież nie może wiedzieć takich rzeczy o innym człowieku! A nawet jeżeli kupiłam… — Umilkła nagle, gdyż głos jej się załamał.