Выбрать главу

— W moim przekonaniu nic innego nie mogło zajść na pokładzie tego samolotu — powiedział Joe zmęczonym głosem. — Po prostu, inaczej to się nie mogło odbyć. Wszystkie inne ewentualności odpadły. Została jedynie pani, a mogła pani postąpić jedynie tak, jak powiedziałem. Oczywiście, jeśli nie ma pani tych brylantów przy sobie lub w jakimś schowku, choć jestem niemal pewien, że ma je pani przy sobie, i jeśli w żołądku Knoxa nie znajdą śladów środka usypiającego, podanego wraz z herbatą, będzie to oznaczało, że się mylę. Ale wówczas staniemy przed bardziej może nawet przerażającą alternatywą. Będziemy mieli ofiarę, a nie będzie mordercy… żadnego mordercy. A przecież morderca musi istnieć, jeśli istnieją zwłoki jego ofiary. To było nieuchronne panno Slope.

Patrzyła na niego przez chwilę i pojął, że zrozumiała wreszcie pełne znaczenie jego słów.

Ukryła nagle twarz w dłoniach.

— Może lepiej będzie, jeśli odda mi pani teraz te kamienie… — powiedział Joe cicho. — Oszczędzi to pani wielu przykrości… Będzie pani mogła nie odpowiadać od tej chwili na żadne pytanie aż do momentu spotkania ze swoim obrońcą.

Uniosła głowę. Spojrzenia ich spotkały się. Wstała, jak gdyby chciała skierować się ku drzwiom prowadzącym do pomieszczeń gospodarczych.

Alex zrobił krok ku przodowi i ostrzegawczo uniósł rękę.

— Bardzo proszę… — powiedział. Ale nie dokończył.

Zanurkowała pod jego ręką, jednym skokiem znalazła się przy tylnych drzwiach kabiny, otworzyła je i zatrzasnęła za sobą opuszczając zasuwę bezpieczeństwa, zanim Joe zdążył ich dopaść, gdyż zrywający się z miejsca Grant mimowolnie zatarasował mu drogę. Przez chwilę mocowali się z nimi.

— Uwaga! — powiedział Fighter Jack, który pojawił się tuż przy nich. — Odsuńcie się!

Podparł drzwi ramieniem i wyskoczyły z trzaskiem, padając w głąb małego korytarzyka, po lewej stronie którego były drzwi do umywalni i pomieszczenia stewardesy, a po prawej drugie, prowadzące na zewnątrz.

— Stać! — krzyknął Joe i chwycił młodego olbrzyma za ramię, widząc, że drzwi te powiewają szarpane wichrem. Zatrzasnęły się z hukiem. Grant skoczył ku nim zabezpieczył je ryglem.

Wszystko to działo się w ułamkach sekundy. Alex przylepił nos do szyby.

Na niebie nie było ani jednej chmurki. W dole, pośród ciemnej zieleni, migotało w słońcu niewielkie jezioro.

— Tam… — zawołał Grant. — Tam!

Joe zdążył jeszcze zobaczyć maleńką, koziołkującą postać, zanim zniknęła na tle lasów w dole.

— Czy… czy to była ona? — zapytał Fighter Jack ochrypłym głosem.

— Tak…

Alex odwrócił się i ze zwieszoną nisko głową wszedł do kabiny. Za oknami, pod skrzydła samolotu zaczęły wbiegać maleńkie, białe domki. Po chwili było ich więcej… Jeszcze chwila i ułożyły się wzdłuż ulic…

— Boże… — powiedział cicho Grant. — Nairobi… I ruszył ku kabinie pilotów.

Joe minął nieruchomą, nakrytą kocem postać i osunął się w głąb wolnego fotela. Przymknął oczy. Jak przez mgłę słyszał łkanie jednej z kobiet. Potarł podbródek, na którym zdążyły już wyrosnąć małe kiełki zarostu. Z wysiłkiem otworzył oczy.

Na przedniej ścianie kabiny zapalił się świetlny napis:

PROSZĘ ZAPIĄĆ PASY

I ZGASIĆ PAPIEROSY!

SAMOLOT LĄDUJE!