— I jeździ pan tak, zupełnie sam, przewożąc z sobą te wszystkie kamienie do zaoferowania? — zapytał udając zaciekawienie, co niezupełnie mu się udało, gdyż ziewnął i zaledwie zdążył zasłonić ręką usta. Ale pan Knox nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Wzrok, który utkwił w swym rozmówcy, świadczył wyraźnie, że każde jego zachowanie gotów jest bez wahania uznać za słuszne i jedynie właściwe. W tej chwili był zresztą najwyraźniej przejęty nie tylko osobą rozmówcy, ale i tematem, który był mu najbliższy.
— Ach, nie! — odpowiedział z lekkim uśmiechem, jak gdyby chcąc dać do zrozumienia, że pojmuje doskonale tak ogromną nieznajomość spraw dostępnych jedynie wąskiemu kręgowi branżowych specjalistów. — Po pierwsze, nie byłoby to przecież bezpieczne, a raczej, powiedzmy sobie szczerze, byłoby to prowokowaniem opryszków z całego świata, którzy zapewne nie marzą o niczym innym, tylko o jak największej ilości samotnych ludzi, kręcących się z walizeczkami pełnymi surowych diamentów i brylantów po dworcach lotniczych i postojach taksówek. Nikt z nas nie podjąłby się takiego ryzyka. Po drugie, jestem w stanie, nie mając kamieni przy sobie, określić je jak najdokładniej ewentualnemu nabywcy. Między fachowcami nie jest to wcale takie trudne, wystarczy często kilka słów. A zresztą nie wolno bez wielkiego cła protekcyjnego wywozić kamieni wydobytych w naszym kraju: ani oszlifowanych, ani surowych. Mamy największe kopalnie na świecie i nic dziwnego, że rząd nasz pilnuje swoich interesów i także pragnie mieć udział w zyskach. Oczywiście, mam przy sobie dokładnie spisane dane o ciężarze, odcieniu, jakości i innych cechach oferowanych przez nas kamieni. W pewnych wypadkach dysponuję także odlewami gipsowymi i fotografiami. Nie dotyczy to oczywiście kamieni zupełnie wyjątkowych. Jeśli znajdzie się jakiś fenomenalny okaz, goście zjeżdżają tu sami, nie czekając, aż im się go zaoferuje. Wtedy urządzamy aukcję na miejscu. Ale jeśli chodzi o zwykłe wydobycie kopalni, to jest ono duże i stałe. Trzeba oferować je w hurcie firmom jubilerskim i handlarzom, którzy wiedzą, co komu w danej chwili jest potrzebne, a często sami skupują poważne rezerwy kamieni, jeśli przeczuwają hossę. Wszystko także zależy od...
Alex, który słuchał go z umiarkowanym zaciekawieniem, błądząc myślami po twarzy oczekującej w Londynie dziewczyny o imieniu Karolina, poznanej niedawno i pozostawionej tak niechętnie, przez chwilę nie pojmował zmiany, jaka nastąpiła nagle w zachowaniu pana Knoxa, który umilkł i znieruchomiał, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w przestrzeń. W oczach tych tyle było zdumienia i prawdziwego zaskoczenia, że Joe mimowolnie odwrócił głowę, żeby odnaleźć przyczynę tej nagłej zmiany.
Ale w poczekalni było cicho i spokojnie. Barmanka i kelnerka nadal rozmawiały przy barze. Kraniec sali, w który wpatrywał się pan Knox, był niemal pusty. Siedziała tam jedynie owa nieruchoma dama w średnim wieku, wyprostowana i nie zwracająca najmniejszej uwagi na otoczenie. Alex gotów był nawet przysiąc, że nie zmieniła pozycji od chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy przed pół godziną. Nadal patrzyła w przestrzeń kamiennym, nie widzącym spojrzeniem.
Knox jeszcze przez chwilę nie poruszał się, wreszcie potrząsnął głową i spróbował się uśmiechnąć. Ale próba ta nie wypadła najlepiej, mimo że ukazał znów pełen garnitur swych nieporównanych zębów.
— Coś podobnego — szepnął, jak gdyby zapominając o siedzącym przed nim człowieku. — Nie do wiary. — Dopiero teraz spojrzał na Alexa i uśmiechnął się raz jeszcze z rozpaczliwą i nadmierną swobodą. Najwyraźniej opanował się już. — Bardzo tu duszno. — Znów uśmiechnął się przepraszająco. — Mało spałem w ciągu ostatnich dwu dni... Moc pracy przed wyjazdem... I po prostu organizm odmawia posłuszeństwa. Wszystko nagle zatrzymuje się w człowieku i popada się w sny na jawie... Dobrze, że takie rzeczy nie zdarzają mi się za kierownicą na zatłoczonej jezdni... ha, ha! — I znów śmiech jego zabrzmiał nieszczerze, Joe przyglądał mu się z dyskretnym zaciekawieniem. Nadal nie mógł pojąć, co się stało. Ale może jego rozmówca przypomniał sobie o czymś, czego nie załatwił? W końcu mógł być rzeczywiście przemęczony.
— O czym to ja mówiłem? — Pan Knox przesunął dłonią po czole i rozpogodził się ostatecznie. — Ach tak! O diamentach oczywiście. Wiedziałem, że to pana zaciekawi. Mówiłem o skupie rezerw w przewidywaniu zwyżki... Zrozumiałe, że w takim wypadku nie tylko nasi odbiorcy powinni być przewidujący, ale i my także. Jeśli ma nadejść zwyżka, trzeba szybko reagować, inaczej traci się wiele. Ceny często podnoszą się albo spadają, to znaczy także ceny, które my im proponujemy. Dlatego trzeba trzymać rękę na pulsie...
Uniósł pulchną dłoń i zacisnął ją na niewidzialnym tętnie rynku sprzedaży i skupu drogich kamieni.
— Tak... na pulsie... — I znów, choć najwyraźniej chciał zwalczyć ten odruch, spojrzenie jego poszybowało ponad prawym ramieniem Alexa ku samotnej damie pod ścianą. Ale równie szybko powróciło. — A... a jak się panu podobał nasz kraj? Niektórym cudzoziemcom przypada on do serca natychmiast, innym nie. Czy jest pan u nas po raz pierwszy?
Joe milczał przez krótką chwilę, zanim nie uświadomił sobie, że zadano mu pytanie.
— Tak, jestem tu pierwszy raz — odpowiedział szybko. — Wydaje mi się, że to bardzo piękny kraj, ale jest tak rozległy i zróżnicowany, że w ciągu kilkunastu dni nie mogłem go oczywiście poznać, nawet powierzchownie. Byłem tylko w Johannesburgu i okolicy, a poza tym zajmowałem się tysiącem spraw nie związanych z Południową Afryką. Jak pan już wie z tej notatki, byłem tu gościem moich czytelników, więc to raczej oni dyktowali, chcąc nie chcąc, przebieg mojej wizyty. Ale wydaje mi się, że krajobrazy tu są niezwykle malownicze... — dodał, żeby zakończyć jak najuprzejmiej.
— Tak, to zupełnie niezwykła sprawa! — powiedział gorąco pan Knox, który zdawał się już nie pamiętać o swoim zachowaniu sprzed kilku minut. — Weźmy Johannesburg, człowiek czuje się tu zupełnie jak w każdym dużym europejskim mieście, a wystarczy przejechać kilkadziesiąt kilometrów i nagle znajduje się pan w Afryce takiej, o jakiej, będąc chłopcem, czytał pan w dawnych pełnych przygód powieściach o Czarnym Lądzie! Dla mnie to najpiękniejszy kraj na świecie i przysięgam, że nigdy nie mógłbym stąd na stałe wyjechać…
Urwał, bo megafon odezwał się melodyjnym, spokojnym głosem:
— Pasażerów samolotu odlatującego do Nairobi–Addis Abeby–Kairu–Zurychu i Londynu prosimy uprzejmie, aby udali się do wyjścia numer 3 dla dokonania odprawy celnej i paszportowej. Raz jeszcze przepraszamy za wynikłe z niesprzyjających warunków atmosferycznych opóźnienie i życzymy państwu spokojnego i miłego lotu!
Megafon umilkł i równocześnie w drzwiach prowadzących z głównego hallu dworca pojawiła się uśmiechnięta, wysoka, młoda dziewczyna w mundurze stewardesy. Była jasnowłosa, ładna i tak sympatyczna już na pierwszy rzut oka, że Alex mimowolnie oddał jej uśmiech, choć wiedział, że nie mogła tego zauważyć. Za dziewczyną wsunęli się tragarze z wózkami.
Dziewczyna zasalutowała, przykładając palce do swojej zgrabnej czapeczki, i powiedziała jasnym, dźwięcznym głosem:
— Dobry wieczór, panie i panowie! Jestem gospodynią na pokładzie samolotu, którym odlecicie państwo w kierunku Londynu. Ponieważ opóźnienie jest dość znaczne i mamy jeszcze kilka minut czasu, chciałam zapytać, czy już teraz nie mogę być komuś z państwa w czymś pomocna? Na liście pasażerów nie mamy małych dzieci, ale być może ktoś z dzieckiem przybył w ostatniej chwili?
Rozejrzała się z tym samym miłym, wzbudzającym zaufanie uśmiechem.