— Tak — powiedział celnik. — To już niemal wszystko. Jeśli nie ma pan nic przeciw temu, panie Knox, może będzie pan łaskaw zajrzeć wraz z walizką na chwilę tam… — Uniósł fragment lady i usunął się, robiąc miejsce i wskazując równocześnie niewielkie drzwi w ścianie komory celnej, opatrzone napisem: „Osobom nie upoważnionym wstęp wzbroniony”.
— Frank, weź walizkę pana… — zwrócił się do drugiego celnika.
Pan Knox spojrzał na Alexa i uniósł oczy ku niebu, jednak bez słowa sprzeciwu ruszył za młodym celnikiem niosącym jego walizkę. Po chwili obaj zniknęli za drzwiami. Tymczasem odprawa dobiegała już końca.
— Poznaję pana, Mr. Alex — urzędnik rozpogodził się. — Przed chwilą widziałem pana fotografię w gazecie. Wydawało mi się, że człowiek tak zapracowany jak pan nie odpłynie statkiem, a skoro miał pan dziś opuścić Johannesburg, pomyślałem, że najprawdopodobniej tu pana zobaczę.
Zrobił szybki znak kredą na walizce.
— Dziękuję bardzo i szczęśliwej podróży!
Sam zdjął walizkę z lady i złożył ją na taśmie transportera.
Joe skinął mu ręką i obejrzał się. Prócz niego pozostał w komorze tylko młody olbrzym nazwany Fighter Jackiem i dziewczyna, której nie widział uprzednio w poczekalni.
— To nasz wspólny bagaż — powiedział mały człowieczek wskazując dwie walizy. — Sprzęt treningowy nadaliśmy wcześniej. Nie ma tu nic, co mogłoby was zaciekawić. Jedziemy walczyć i nie interesuje nas nic innego.
— Wiemy o tym. Nazwisko i twarz Fighter Jacka znane są każdemu dziecku w tym kraju! — powiedział celnik. Zrobił znak kredą na obu walizkach i próbował dźwignąć jedną z nich z wyraźnym wysiłkiem, gdy młody bokser powiedział:
— Może pomóc?
I lekko, jak gdyby nie odczuwał w ogóle swojej niezwykłej wagi, przeskoczył przez ladę, a później, chwyciwszy obie walizy, uniósł je i złożył na transporterze, jak gdyby były wypełnione powietrzem. Drugi lekki skok i oto stał dokładnie w tym samym miejscu, z którego wystartował.
— Kondycja dopisuje, jak widać! Życzymy szczęśliwego powrotu!
Mały człowieczek bez słowa uniósł dwa palce rozchylone na znak spodziewanej wiktorii.
Joe ruszył za nimi. W tej samej chwili małe drzwi w ścianie komory celnej otworzyły się i ukazał się w nich pan Knox zapinając marynarkę.
— I po cóż to wszystko? — mruknął. — Czy naprawdę sądzicie, że jestem dzieckiem?
— Nigdy nie sądziliśmy, że jest pan dzieckiem, Mr. Knox. — Urzędnik zasalutował przyjaźnie. — Nie ja wydaję tego rodzaju dyspozycje. Jesteśmy jedynie wykonawcami zarządzeń naszych przełożonych. Jeśli chce pan zaprotestować przeciwko formie kontroli, którą przeprowadziliśmy w stosunku do pana, musi pan to zrobić wyżej. — Uniósł palec wskazując sufit.
Ale pan Knox wzruszył tylko ramionami i nie słuchając już ruszył za Alexem w kierunku wyjścia, wyminął go i popędził dalej mamrocząc do siebie ze złością.
Wchodząc po stopniach samolotu osrebrzonego smugami silnych reflektorów umieszczonych na dachu dworca i wieży kontrolnej, Joe dostrzegł, że od podbrzusza maszyny odrywa się żółty, pękaty samochód–cysterna i odjeżdża w półmrok migający różnobarwnymi lampkami, uciekającymi daleko w zupełną ciemność na widnokręgu. Nie opodal samolotu przechadzał się człowiek w kombinezonie trzymający dwie opuszczone ku ziemi chorągiewki. Obok stało kilku mechaników.
Alex wchodził powoli, patrząc na dalekie, wydobyte blaskiem reflektorów zmroku hangary. Jak zwykle wspomnienia urosły natychmiast: wspomnienia wszystkich nocy, kiedy dostrzegał w mroku kształt swojej maszyny, zbliżał się ku niej i siadał za sterami. Wstąpił do lotnictwa mając siedemnaście lat, w dwa miesiące po ukończeniu szkoły. Była wojna, minął rok szkolenia, a później nadeszły cztery nieskończenie długie lata, gdy prowadził ciężką maszynę z ładunkiem ośmiu ton bomb nad Niemcy. Ale to było bardzo dawno. Co prawda nie tak dawno, żeby nie przenikała go nadal dziwna, niczym przecież nie uzasadniona tęsknota, ilekroć znajdował się na lotnisku albo leżąc nocą w łóżku słyszał silniki samolotu sunącego w górze, pośród ogromnej napowietrznej ciemności.
Stewardesa stała na pomoście przed drzwiami i uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego: „Dobry wieczór!” — Była to ta sama dziewczyna, którą widział już w poczekalni. Chciał ją minąć, kiedy zatrzymała go zapytaniem:
— Czy ma pan bilet pierwszej klasy?
— Tak.
— Szalenie mi przykro… — rozłożyła ręce. — Fatalny dzień dzisiaj: najpierw opóźnienie, a teraz ta historia. Otóż ze względu na fatalne warunki kilka samolotów w ogóle nie doleciało. Ta Superconstellation należy do charterowej rezerwy naszej linii i nie ma pierwszej klasy, gdyż służy w lecie zbiorowym wycieczkom do Europy. Oczywiście na lotnisku w Londynie wszystkim państwu natychmiast zostanie zwrócona różnica ceny biletu, a ja postaram się, żeby warunki były jak najlepsze. Wszystkie fotele są przystosowane do spania, a zresztą mamy dziś bardzo niewielu pasażerów, więc będzie niemal komfortowo i nie ma mowy o wspólnym siedzeniu. Miejsca będzie aż nazbyt wiele.
— Nic nie szkodzi — powiedział Joe. — Doskonale obejdziemy się bez pierwszej klasy. Byłem przez cztery lata pilotem i sypiam w samolocie lepiej niż w domu.
Uśmiechnął się raz jeszcze i wszedł do wnętrza maszyny. Kabinę wypełniały dwa podwójne rzędy foteli convertibli, z których żaden nie był jeszcze opuszczony, więc Joe nie mógł dostrzec pasażerów siedzących w przodzie, gdyż wysokie oparcia zasłaniały ich przed jego wzrokiem. Zajął miejsce niemal na końcu kabiny i dopiero wtedy zauważył, zerknąwszy w lewo, że po drugiej stronie, w tym samym rzędzie, usiadł już pan Knox, oddzielony od niego jedynie przejściem. Alex stłumił nagłe pragnienie ucieczki i usiadł. Wyjął z podróżnego neseseru nocne pantofle, które, zdjąwszy buty, wsunął szybko na nogi. Oparł głowę o miękką poduszkę oparcia i przymknął oczy. Miał pragnienie i marzył o tym, żeby puścić sobie na plecy strumień zimnej wody, ale na to przyjdzie czas, kiedy samolot oderwie się od ziemi. Start musiał wkrótce nastąpić. A później spać! Wiedział, że wyśpi się doskonale w czasie lotu. Przez maszynę przebiegło lekkie drżenie i przygasło. Próba zapłonu któregoś z silników.
Joe pomyślał o tym, co w tej chwili robią piloci. Zaczął odtwarzać sobie w myśli ich krótkie uwagi, jakiś rzucony mimochodem żart i uważne spojrzenia przesuwające się po oświetlonych zegarach na tablicy. Przed startem zawsze chce się jeszcze raz wszystko sprawdzić, chociaż pozornie nikogo nic specjalnie nie obchodzi, bo wszystko zostało już wielokrotnie sprawdzone. No i oczywiście nocny start… Ale przecież teraz nocny start niczym nie różni się od dziennego. Wtedy, przed laty, reflektory na pasie startowym zapalały się tylko na chwilę, a hangary i pozostałe budynki były tak zaciemnione, że personel lotniska często błądził wśród nich po omacku, nie mogąc znaleźć drzwi do własnego baraku albo kantyny.
Pan Knox, nadal pomrukując cicho jak rozjuszony niedźwiedź, zdjął z podręcznej półki swoją teczkę i zaczął wyjmować z niej papiery, które wkrótce wsunął z powrotem. W przodzie zabrzmiał basowy głos Fighter Jacka i odpowiedź jego maleńkiego impresaria. Wnętrze kabiny było ciche i senne. Najwyraźniej długie oczekiwanie odebrało pasażerom samolotu do Londynu całą niemal energię.