— Patrz, bracie. Patrz, co tu mam.
Simon rzucił okiem ponad kontuarem i zobaczył ręczny karabin maszynowy.
— Za śmiesznie niską cenę — powiedział szef — dam ci wypróbować ten rozpylacz. Możesz skropić cały kram, zestrzelić tynki, rozpruć ściany. Pluje to dziesiątkami, bracie, i kopie jak muł. Kiedy walisz z tego rozpylacza, to czujesz, że strzelasz.
— Nie interesuje mnie to — powiedział Simon oschle.
— Mam parę granatów — powiedział szef. — Oczywiście rozpryskowe. Mógłbyś zupełnie…
— Nie!
— Za odpowiednią cenę możesz też zastrzelić mnie samego, jeśli takie są twoje gusta, choć nie sądzę. Co ty na to?
— Nie! Nigdy! To okropne!
Właściciel spojrzał na niego; twarz miał bez wyrazu.
— Nie jesteś w nastroju? W porządku. Budę mam otwartą całą dobę. Do zobaczenia, chłopie.
— Nigdy! — powiedział Simon odchodząc.
— Czekamy na ciebie, kochasiu! — zawołała za nim jedna z kobiet.
Simon podszedł do barku i zamówił małą szklaneczkę coca–coli. Spostrzegł, że drżą mu ręce. Opanował je z wysiłkiem i wysączył napój. Wmawiał sobie, że nie może osądzać Ziemi wedle swoich kryteriów. Jeśli ludzie na Ziemi lubią zabijać ludzi, a ofiarom nie szkodzi, że są zabijane, dlaczego ktoś miałby oponować?
A może jednak ktoś powinien?
Dumał nad tym, gdy usłyszał jakiś głos z boku.
— Hej, chłopcze.
Simon odwrócił się i ujrzał obok siebie pomarszczonego człowieczka w obszernym płaszczu przeciwdeszczowym.
— Przybysz? — zapytał człowieczek, rzucając na boki ukradkowe spojrzenia.
— Tak — odrzekł Simon. — Skąd pan wie?
— Buty. Zawsze patrzę na buty. Jak ci się podoba nasza planetka?
— Trudno się tu połapać — powiedział Simon ostrożnie. — To znaczy nie spodziewałem się… no…
— Oczywiście — powiedział człowieczek. — Jesteś idealistą. Mówi mi to jeden rzut oka na twoją szczerą twarz, przyjacielu. Przybyłeś na Ziemię w pewnym określonym celu. Mam rację?
Simon skinął głową. Człowieczek mówił dalej:
— Znam twój cel, przyjacielu. Szukasz wojny, która uchroni świat przed groźbą czegoś—tam. Przybyłeś we właściwe miejsce. Mamy sześć stale się toczących wojen i wcale się nie czeka na odegranie historycznej roli w dowolnej z nich.
— Pan wybaczy, ale…
— Właśnie w tym momencie uciskani robotnicy peruwiańscy prowadzą rozpaczliwą walkę przeciw skorumpowanej i dekadenckiej monarchii — powiedział człowieczek przejmująco. — Jeden człowiek może zdecydować o wyniku tej walki. Właśnie ty, przyjacielu, mógłbyś być tym człowiekiem! Ty mógłbyś zapewnić zwycięstwo socjalistów.
Obserwując twarz Simona, człowieczek powiedział pośpiesznie:
— Ale wiele też przemawia za światłą arystokracją. Mądry, stary król Peru (król–filozof w najgłębszym, platońskim sensie tego słowa) ogromnie potrzebuje twojej pomocy. Maleńka grupka uczonych, humanistów, gwardia szwajcarska, rycerze królestwa i królewscy kmiecie są mocno naciskani przez socjalistyczne podziemie inspirowane przez obcych. Jeden, jedyny człowiek…
— Nie interesuje mnie to — rzekł Simon.
— Anarchiści w Chinach…
— Nie.
— Może wolałbyś komunistów w Walii? Albo kapitalistów w Japonii? Albo jeśli pociągają cię takie grupy odłamowe jak feminiści, sylweryści, prohibicjoniści czy tym podobne, można by chyba zorganizować…
— Nie chcę wojny — rzekł Simon.
— Któż mógłby cię potępić? — powiedział człowieczek szybko kiwając głową. Wojna to piekło. A więc przybyłeś na Ziemię w poszukiwaniu miłości.
— Skąd pan wie? — spytał Simon.
— Miłość i wojna to podstawowe ziemskie artykuły — powiedział. — Zbieraliśmy ich obfite żniwo od zarania dziejów.
— Czy trudno jest znaleźć miłość? — spytał Simon.
— Idź dwie przecznice dalej — rzekł dziarsko człowieczek. — Zobaczysz to od razu. Powiedz im, że Joe ciebie przysłał.
— Ależ to niemożliwe! Nie można po prostu pójść i…
— Co ty wiesz o miłości? — zapytał Joe.
— Nic.
— Cóż, my jesteśmy specjalistami w tych sprawach.
— Wiem, co mówią książki — rzekł Simon. — Namiętność pod upojnym księżycem…
— Jasne, i ciała na tajemniczej plaży, zaciekłe w miłości i ogłuszone łoskotem przyboju…
— Czytał pan tę książkę?
— To standardowa broszura reklamowa. Muszę iść. Dwie przecznice dalej. Zobaczysz to na pewno.
Z uprzejmym skinieniem Joe ruszył w tłum.
Simon skończył pić colę–colę i poszedł wolno Broadwayem. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, postanowił jednak nie formułować przedwczesnych sądów.
Gdy dotarł do Czterdziestej Czwartej Ulicy, ujrzał jasno rozbłyskujący ogromny neon. Napis głosił: MIŁOŚĆ, Sp. Akc.
Mniejszymi literami: „Otwarte całą dobę”.
Poniżej zaś: „Pierwsze piętro”.
Simon skrzywił się, gdyż okropne podejrzenie przyszło mu do głowy. Wszedł jednak po schodach i znalazł się w małym, gustownie umeblowanym saloniku recepcyjnym. Stamtąd skierowano go do jednego z pokoi w długim korytarzu.
W pokoju siedział przystojny, szpakowaty mężczyzna, który wstał zza okazałego biurka i uścisnął mu rękę mówiąc:
— Cóż tam słychać na Kazandze?
— Skąd pan wie, że przyjechałem z Kazangi?
— Ta koszula. Zawsze patrzę na koszule. Nazywam się Tate i jestem tu, aby służyć panu najlepiej, jak umiem. Pan…
— Simon. Alfred Simon.
— Proszę usiąść, panie Simon. Papierosa? Coś do picia? Nie pożałuje pan, że do nas przyszedł. Jesteśmy najstarszymi dystrybutorami miłości w branży, znacznie większymi niż nasi najbliżsi konkurenci, „Namiętność Bez Granic”. Ponadto nasze stawki są o wiele przystępniejsze i dajemy panu produkt wyższej jakości. Czy mógłbym spytać, w jaki sposób usłyszał pan o nas? Może zobaczył pan nasze całostronicowe ogłoszenie w Timesie? Czy…
— Joe mnie przysłał — powiedział Simon.
— Ach, on to jest dopiero aktywny — powiedział pan Tate potrząsając głową z rozbawieniem. — A więc, proszę pana, nie warto zwlekać. Dla miłości przebył pan długą drogę i będzie pan miał miłość.
Sięgnął do przycisku na swoim biurku, ale Simon go zatrzymał.
— Nie chciałbym się wydać niegrzeczny, czy coś, ale…
— Tak? — Tate uśmiechnął się zachęcająco.
— Nie rozumiem tego — wypalił Simon czerwieniąc się mocno. Krople potu wystąpiły mu na czole. — Myślę, że źle trafiłem. Nie przebyłem tej całej drogi na Ziemię, tylko po to, żeby… To znaczy, nie może pan naprawdę sprzedawać miłości, no nie? Nie miłość! To znaczy, wówczas to nie jest naprawdę miłość, no nie?
— Ależ naturalnie — powiedział pan Tate unosząc się z krzesła, zdumiony. — W tym cała rzecz! Każdy może kupić seks. Mój Boże, to najtańsza rzecz na świecie, na równi z ludzkim życiem. Ale miłość jest rzadkością, miłość jest czymś wyjątkowym, miłość można znaleźć wyłącznie na Ziemi. Czytał pan naszą broszurę?
— Ciała na tajemniczej plaży? — spytał Simon.
— Tak, tę. Ja ją napisałem. Oddaje wrażenie, prawda? Nie uzyska pan tego wrażenia od byle kogo, panie Simon. Może pan je otrzymać tylko od kogoś, kto pana kocha.