— Myślałem, że to ona — powiedział. — Mieszka teraz na Naszym Dziale, gdzie poznałem Doherego. Kiedy was zobaczyłem, pomyślałem, że Ted i Paula przylecieli tym samym statkiem.
Dopiero z bliska zauważyłem różnice. Masz lepsze nogi, ale Paula potrafiła ładniej się poruszać. Jej twarz była…chyba zimniejsza. A może tylko mi się zdaje. .
Za drzwiami kaskadą dźwięków wybuchła komputerowa muzyka, dzika, czysta i dziwnie niekompletna bez świateł, tworzących z nią całość. Teela poruszyła się niespokojnie.
— O czym myślisz? — zapytał Louis. — Pamiętaj, że lalecznik może wybierać spośród tysięcy kandydatów. Może znaleźć czwartego członka załogi lada dzień, lada chwila. No, co? Idziemy?
— Idziemy.
— Zostaniesz ze mną, dopóki nie wyruszymy?
Teela skinęła swoją ognistą głową.
Lalecznik pojawił się w dwa dni później.
Louis i Teela siedzieli na trawniku, zajęci wchłanianiem promieni słońca i śmiertelnie poważną rozgrywką w magiczne szachy. Louis zbił jej właśnie skoczka i zaczynał już tego żałować. Teela bardziej niż intelektem posługiwała się intuicją i nie sposób było przewidzieć jej następnego ruchu. W dodatku walczyła na śmierć i życie.
Zastanawiała się właśnie nad posunięciem, kiedy podjechał do nich robot, zwracając na siebie uwagę głośnym popiskiwaniem. Louis spojrzał na jego ekran i ujrzał na nim dwa jednookie pytony.
— Dawać go tutaj — powiedział leniwie.
Teela wstała z wdziękiem.
— Pewnie bodziecie mówić o jakichś sekretach.
— Może. Co bodziesz robić?
— Mam trochę zaległości w czytaniu. — Pogroziła mu palcem. — Nie dotykaj szachownicy!
W drzwiach minęła się z lalecznikiem. Machnęła mu lekko dłonią, a on dał sześciostopowego susa w bok.
— Przepraszam — zagruchał swoim zmysłowym głosem. — Przestraszyłaś mnie.
Teela uniosła w górę brwi i nic nie mówiąc zniknęła we wnętrzu domu.
Lalecznik spoczął koło Louisa, podkulając pod siebie swoje trzy nogi. Spojrzenie jednego oka utkwił w Louisie, podczas gdy druga głowa poruszała się nerwowo, rozglądając się we wszystkie strony.
— Czy ta kobieta może nas śledzić?
— Oczywiście — odparł ze zdziwieniem Louis. — Wiesz przecież, że na otwartej przestrzeni nie ma ochrony przed promieniami podsłuchowymi.
— Każdy może nas szpiegować. Louis, chodźmy do twojego gabinetu.
— Nieżas! — Louisowi było doskonale wygodnie tam, gdzie akurat był. — Mógłbyś przestać machać tą głową? Zachowujesz się, jakbyś był śmiertelnie przerażony.
— Boję się, aczkolwiek wiem, że moja śmierć niewiele by znaczyła. Ile meteorytów spada rocznie na Ziemię? '
— Nie mam pojęcia.
— Znajdujemy się niebezpiecznie blisko pasa asteroidów. Ale to i tak nie ma znaczenia, bowiem nie byliśmy w stanie znaleźć czwartego uczestnika naszej wyprawy.
— To niedobrze — powiedział Louis. Zachowanie lalecznika mocno go zdziwiło. Gdyby Nessus był człowiekiem…Ale nie był. — Mam nadzieję, że jednak nie zrezygnowałeś?
— Nie, chociaż spotykają nas same niepowodzenia. Przez ostatnie dni poszukiwaliśmy niejakiego Normana Haywooda KJMMCWTAD, znakomitego kandydata na członka załogi.
— I…?
— Jest absolutnie zdrowy, ma dwadzieścia cztery i jedną trzecią roku ziemskiego, jego przodkowie od sześciu pokoleń rodzili się dzięki wygranym na Loterii. Co najważniejsze, lubi podróżować. Jest w nim niepokój, którego poszukujemy.
Oczywiście spróbowaliśmy się z nim skontaktować. Przez trzy dni moi agenci deptali mu po piętach, zawsze będąc o jeden transfer z tyłu, podczas gdy Norman Haywood jeździł na nartach w Szwajcarii, uprawiał surfing na Cejlonie, robił zakupy w Nowym Jorku, odwiedzał przyjaciół w Górach Skalistych i malajach. Wczoraj wieczorem mój agent dopadł go w momencie, gdy wsiadał na statek lecący na Jinx. Statek odleciał, zanim agent pokonał naturalny strach przed zawodnymi wytworami waszej techniki.
— Rozumiem. Ja też miewam dni, kiedy nic mi się nie udaje. Nie mogliście wysłać mu wiadomości falą nadprzestrzenną.
— Louis, ta wyprawa ma pozostać w tajemnicy.
— No tak.
Osadzona na wężowej szyi głowa obracała się bezustannie w poszukiwaniu ukrytych niebezpieczeństw.
— W końcu musi się nam udać — powiedział Nessus. — Tysiące potencjalnych kandydatów nie mogą przecież ukrywać się w nieskończoność, prawda, Louis? Przecież nawet nie wiedzą, że ich szukamy!
— Jasne, na pewno kogoś znajdziesz. Musisz.
— Ile bym dał za to, żeby tak nie było! Louis, jak mam to zrobić? Jak mam polecieć w nieznane z trzema obcymi w eksperymentalnym statku przeznaczonym początkowo tylko dla pilota? Przecież to szaleństwo!
— Nessus, co cię właściwie gryzie? Przecież ta wyprawa to twój pomysł.
— Wcale nie. Otrzymałem rozkazy od Tych-Którzy-Rządzą, oddalonych ode mnie o dwieście lat świetlnych.
— Coś cię przeraziło. Musze wiedzieć, co. Czego się dowiedziałeś? Czy wiesz, dokąd i po co lecimy? Co się zmieniło? Przecież jeszcze niedawno miałeś dość odwagi, by publicznie znieważyć czterech dorosłych kzinów. Ej, spokojnie, spokojnie!
Lalecznik schował obydwie głowy miedzy przednie nogi i zwinął się w kule.
— Już dobrze, wyłaź — Louis pogładził lalecznika po widocznej części obydwu karków. Nessus zadrżał. Jego skóra była miękka jak aksamit i bardzo przyjemna w dotyku,
— Wyłaźże stamtąd. Nic ci się nie stanie. Jeszcze potrafię zapewnić bezpieczeństwo moim gościom.
— To było szaleństwo! Szaleństwo! — załkał gdzieś spod swojego brzucha lalecznik. — Czy ja naprawdę obraziłem czterech kzinów?
— No wychodź, wychodź. Nic ci nie grozi. O, widzisz? — Płaska głowa wysunęła się ze schronienia i rozejrzała trwożliwie dookoła. — Nie ma się czego bać
— Czterech kzinów? Nie trzech?
— Rzeczywiście, przepraszam. Było ich tylko trzech.
— Wybacz mi — pojawiła się także druga głowa. — Okres paniki minął. Jestem w depresyjnej fazie cyklu.
— Możesz jakoś temu zaradzić? — Louisowi stanęły przed oczami niewesołe konsekwencje, jakie mogły im wszystkim grozić, gdyby okazało się w jakimś krytycznym momencie, że lalecznik jest akurat nie w tej fazie cyklu, co trzeba.
— Mogę czekać, aż to minie. Mogę się chronić, ile to możliwe. Mogę się starać, by nie wpływało to na moją ocenę sytuacji.
— Biedny Nessus. Jesteś pewien, że nie dowiedziałeś się nic nowego?
— A czy nie wiem już wystarczająco dużo, by przerazić każdy rozsądny umysł? — Lalecznik stanął niepewnie na nogach. — Skąd wzięła się tutaj Teela Brown? Myślałem, że już jej dawno nie ma.
— Zostanie ze mną do czasu, uda ci się skompletować załogę.
— Po co?
Louis sam się nad tym zastanawiał.
Miało to niewiele wspólnego z Paulą Cherenkov. Louis zbyt się zmienił od tamtego czasu. A poza tym nie miał zwyczaju urabiania jednych kobiet na podobieństwo drugich.
To prawda, że sypialnie były przeznaczone dla dwóch osób, nie dla jednej…ale przecież na przyjęciu były także inne dziewczyny. Tyle tylko, że nie tak ładne, jak Teela. Czyżby stary, mądry Louis dał się złapać na samą urodę?
W tych płytkich, srebrnych oczach było coś więcej, niż uroda. Coś znacznie bardziej złożonego.
— W celu dokonania aktu cudzołóstwa — powiedział Louis Wu. Pamiętał o tym, że rozmawia z obcym, który i tak nie jest w stanie zrozumieć tego typu skomplikowanych, wybitnie ludzkich problemów. Teraz dopiero zauważył, że lalecznik ciągle jeszcze drży na całym ciele. — Chodźmy do gabinetu — dodał.