Выбрать главу

A teraz wszyscy stali za plecami Louisa, patrząc na rozciągający się pod nim krajobraz.

— Wyląduję przy statku Zewnętrznych — powiedział Louis.

— Nie. Leć jeszcze na wschód. „Szczęśliwy Traf” stoi w odosobnionym miejscu.

— Dlaczego? Obawiacie się, że Zewnętrzni mogą was szpiegować?

— Nie. Mogłaby im zaszkodzić temperatura podmuchu silników plazmowych.

— Dlaczego „Szczęśliwy Traf'?

— Nazwał go tak Beowulf Schaeffer, jedyna istota, która kiedykolwiek nim leciała. Odbył na nim podróż do jądra galaktyki.

Czy „Szczęśliwy Traf” nie ma czegoś wspólnego z hazardem?

— Ma. Zapewne ten Schaeffer nie oczekiwał, że uda mu się wrócić.

Chyba bodzie lepiej, jeśli ci od razu o tym powiem: nigdy nie pilotowałem statku z silnikami plazmowymi. Mój ma zwyczajne, takie jak ten.

— Będziesz musiał się nauczyć — powiedział Nessus.

— Chwileczkę — wtrącił się Mówiący-do-Zwierząt. — Ja już latałem statkiem z silnikami plazmowymi.

Więc to ja polecę „Szczęśliwym Trafem”.

— To niemożliwe. Fotel pilota, wszystkie wskaźniki i urządzenia sterujące dostosowane są do wymagań człowieka.

Z gardła kzina wydobył się złowrogi pomruk.

— Tam, Louis. Prosto przed nami.

„Szczęśliwy Traf” okazał się przezroczystą bańką około trzystumetrowej średnicy. Louis, zataczając kręgi wokół olbrzyma, nie mógł znaleźć nawet skrawka miejsca nie zapchanego zielono-brązową maszynerią napędu hiperprzestrzennego. Sam kadłub był standardowym kadłubem General Products nr 4, tak dużym, ze zwykle używało się go tylko do transportu całych, nowych kolonii. „Szczęśliwy Traf” wcale nie przypominał statku kosmicznego. Wyglądał raczej jak jakiś olbrzymi, prymitywny satelita wykonany przez rasę o tak ograniczonej technologii i zasobach naturalnych, że każdy, najmniejszy nawet wycinek przestrzeni musiał być dokładnie zagospodarowany.

— A my gdzie mamy siedzieć? — zainteresował się Louis. — Na wierzchu?

— Kabina znajduje się pod spodem. Wyląduj przy kadłubie.

Louis posadził ostrożnie statek na ciemnym lodzie, po czym podprowadził go pod olbrzymią wypukłość.

System podtrzymywania życia błyskał kolorowymi światełkami. W kabinie załogi znajdowały się dwa maleńkie pomieszczenia; w dolnym z trudem mieścił się przeciążeniowy fotel, czujnik masy i zaprojektowany w kształcie podkowy pulpit sterowniczy. Górne nie było ani odrobinę większe. Kzin poruszył się w swoim bąblastym skafandrze.

— Interesujące — powiedział. — Domyślam się, że Louis będzie podróżował w dolnej kabinie, a my w górnej?

— Tak. Ledwo udało nam się zmieścić trzy koje. Każda jest wyposażona w pole statyczne. Szczupłość miejsca nie ma znaczenia, ponieważ bodziemy podróżować przy włączonym polu.

Kzin tylko prychnął w odpowiedzi. Louis poczekał, aż statek przesunie. się jeszcze kilka cali, po czym wyłączył urządzenia manewrujące.

— Mam do ciebie pewną sprawę — powiedział. — Teela i ja dostajemy we dwoje tyle samo, co Mówiący.

— Chcesz dodatkowej zapłaty? Rozważę twoją sugestie.

— Chce czegoś, czego wy już nie potrzebujecie — odparł Louis. — Czegoś, co już wam do niczego się nie przyda. — To byt dobry moment. Nie sądził, żeby mu się udało, ale warto było spróbować. — Chcę znać współrzędne planety laleczników.

Głowy Nessusa zakołysały się gwałtownie na wieżowych szyjach, po czym zwróciły się do siebie, mierząc się spojrzeniem swych pojedyńczych oczu.

— Po co ci to? — zapytał lalecznik po dłuższej chwili.

— Kiedyś położenie planety laleczników było najcenniejszym sekretem w całym znanym Kosmosie. Wy sami zapłacilibyście fortunę, by zamknąć usta komuś, kto by go poznał. Właśnie na tym polegała jego wartość. Poszukiwacze szczęścia sprawdzali jedną po drugiej wszystkie gwiazdy typu G i K. Nawet teraz za te informacje każda sieć zapłaciłaby niezłą sumę.

— A jeśli ta planeta znajduje się poza znanym Kosmosem?

— Hmm… — mruknął Louis. — Taką właśnie teorie wysnuł mój nauczyciel historii. Mimo wszystko, nawet sama informacja byłaby warta masę pieniędzy.

— Zanim wyruszymy na naszą wyprawie — oznajmił powoli Nessus — poznasz współrzędne planety laleczników. Przypuszczam, że informacja ta będzie dla ciebie znacznie bardziej zdumiewająca, niż użyteczna.

Głowy lalecznika spojrzały jeszcze raz na siebie.

— Zwracam waszą uwagę na cztery stożkowe…

— Tak, tak. — Louis już wcześniej zauważył cztery stożkowe wyloty, otwierające się w pobliżu kabiny.

— Czy to dysze silników plazmowych?

— Właśnie. Przekonasz się, że statek zachowuje się niemal tak samo, jakby był napędzany klasycznym silnikiem, z tą tylko różnicą, że nie ma na nim sztucznego ciążenia. Zabrakło po prostu miejsca. Co zaś do działania samego napędu nadprzestrzennego Kwantum II, to muszę zwrócić ci uwagę na…

— Mam miecz — odezwał się Mówiący-do-Zwierząt. — Zachowajcie spokój.

Dopiero po chwili znaczenie tych słów dotarło do Louisa. Odwrócił się, starając się nie robić żadnych nagłych ruchów.

Pod przeciwległą ścianą stał kzin, trzymając w dłoni o wysuniętych na całą długość pazurach coś, co przypominało nieco za duży uchwyt drążka sterowego. Trzy metry od tej rękojeści, dokładnie na wysokości oczu kzina, wisiała w powietrzu mała, jarząca się czerwono kulka. Drut, który łączył ją z rękojeścią, był zbyt cienki, by go dostrzec, ale Louis nie miał żadnych wątpliwości, że z całą pewnością tam jest. Utrzymywany i utwardzony przez pole Slavera mógł z łatwością przeciąć niemal każdy metal, w tym także ten, z którego wykonano oparcie fotela Louisa. Kzin stał w miejscu, z którego mógł kontrolować całą kabinę.

Na podłodze leżał ów olbrzymi kawał surowego mięsa; Był teraz rozerwany i widać było specjalnie dopasowane wydrążenie.

— Wolałbym co prawda jakąś bardziej humanitarną broń — powiedział Mówiący — ale żadnej takiej nie mam przy sobie. Louis, zdejmij dłonie z przyrządów i połóż na oparciu fotela.

Louis posłuchał. Przemknęła mu myśl, czy nie spróbować sztuczki ze zmianą ciążenia, ale kzin przeciąłby go na pół, zanim zdołałby sięgnąć do przełącznika.

— A teraz, jeśli zachowacie spokój, powiem wam, co zaraz nastąpi.

— Powiedz najpierw, dlaczego — odezwał się Louis. Starał się możliwie szybko ocenić szansę Czerwona kulka wskazywała kzinowi, gdzie znajduje się koniec niewidzialnego ostrza. Gdyby Louisowi udało się schwycić za ów koniec i nie stracić przy tym palców…

Nic z tego. Kulka była zbyt mała.

— To chyba oczywiste — odparł Mówiący-do-Zwierząt. Czarne plamy dokoła oczu nadawały mu wygląd bandyty z komiksu. Kzin nie był ani specjalnie spięty, ani zbyt rozluźniony. I stal tam, gdzie nie można go było niczym dosięgnąć. — Mam zamiar zawładnąć „Szczęśliwym Trafem”. Mając go za wzór zbudujemy więcej takich statków. Dzięki nim w następnej wojnie uzyskamy nad ludźmi miażdżącą przewagę. Pod warunkiem, że oni nie będą ich mieli. To chyba jasne?

— Chyba nie obleciał cię strach przed tym, dokąd lecimy? — zapytał z sarkazmem w głosie Louis.

— Nie. — Kzin nie zwrócił uwagi na zniewagę. Sarkazmu nie rozpoznał, bo i jak? — Teraz wszyscy się rozbierzecie, żebym miał pewność, że jesteście nieuzbrojeni. Potem lalecznik założy swój skafander i razem przejdziemy na „Szczęśliwy Traf”. Wy zostaniecie tutaj, ale bez ubrań i skafandrów, i w unieruchomionym statku. Bez wątpienia Zewnętrzni zainteresują się, dlaczego nie wracacie na Ziemie i pojawią się, zanim skończy wam się tlen. Czy wszyscy zrozumieli?