„Szczęśliwy Traf”, oddalony o okuło osiem godzin świetlnych od słońca, znalazł się właśnie poza zasięgiem otaczającej je anomalii.
A Louis Wu znajdował się w stanie nieważkości.
Miał napięte wszystkie mięśnie, walczył z kurczącą się konwulsyjnie przeponą i zdawało mu się, że jego żołądek na chwila przewróci się na drugą strona. Wszystko to, na szczęście, miało niebawem minąć. Oprócz tego odczuwał olbrzymią potrzeba latania…
Latał już wiele razy, choćby w pozbawionym siły ciążenia Hotelu Zewnętrznym, przezroczystej, olbrzymiej kuli, krążącej po wokółksiężycowej orbicie. Tutaj, gdyby choć raz machnął rękami, z pewnością uszkodziłby coś niezmiernie ważnego.
Opuszczał Układ Słoneczny z przyśpieszeniem 2 g. Przez ponad pięć dni pracował, jadł i spał nie opuszczając swojego fotela-koi. Mimo jego wygody i znakomitego wyposażenia był brudny i nieuczesany; mimo piećdziesięciu godzin snu był zupełnie wycieńczony.
Jego przyszłość rysowała mu się w coraz ciemniejszych barwach. Dla niego wyprawa miała kojarzyć się głównie z niewygodą.
Niebo głębokiego Kosmosu nie różniło się specjalnie od tego, jakie widać z Księżyca; planety Układu Słonecznego nie rzucają się zbytnio w oczy i łatwo można nawet nie zwrócić na nie uwagi. W kierunku południa galaktyki świeciła jasna gwiazda: Słońce.
Louis dotknął sterów. „Szczęśliwy Traf” obrócił się i gwiazdy przesunęły się pod jego stopami.
„Dwadzieścia siedem, trzysta dwanaście, tysiąc” — takie współrzędne podał Nessus, zanim Louis zamknął nad nim pokrywę jego koi. Miały to być koordynaty określające aktualne położenie migracyjnej floty laleczników. Dopiero teraz Louis zdał sobie sprawa, że wskazanee miejsce nie leżało po drodze do żadnego z Obłoków Magellana, lalecznik skłamał.
Ale, pomyślał Louis, jednak było to okuto dwustu lat świetlnych stąd. I w osi galaktyki. Być może laleczniki zdecydowały się uciekać najkrótszą drogą, by potem, już poza płaszczyzną galaktyki, skierować się w stronę Obłoków. Dzięki temu uniknęłyby niebezpieczeństwa zderzenia z kosmicznymi śmieciami: obłokami pyłów, skupiskami wodoru, resztkami komet.
Zresztą, nie miało to większego znaczenia. Louis, niczym pianista przed rozpoczęciem koncertu, zawiesił dłonie nad tablicą przyrządów.
Opuścił je.
„Szczęśliwy Traf' zniknął.
Louis starał się nie patrzeć przez przeźroczystą podłoga. Przestał już się zastanawiać, dlaczego w kabinie nie ma żadnych osłon. Niektórych widok taki, jak ten doprowadzał do szaleństwa; inni znosili go bez żadnych problemów. Poprzedni pilot „Szczęśliwego Trafu” musiał należeć do tej drugiej kategorii.
Utkwił wzrok w czujniku masy, przezroczystej kuli umieszczonej nad tablicą wskaźników, z której środka rozchodził się promieniście pak niebieskich linii. Czujnik, mimo szczupłości miejsca, byt większy niż zwykle. Louis opadł w głąb koi i obserwował niebieskie linie.
Zmieniały się w widoczny sposób, przesuwając się powoli po krzywiźnie kuli. Było to niezwykłe i dosyć deprymujące. Podczas lotu ze zwykłym napędem hiperprzestrzennym linie trwały nieruchomo przez całe godziny.
Palec Louisa spoczął na przycisku awaryjnego wysączenia napędu.
Miniaturowa kuchenka poczęstowała go porcją dziwnie smakującej kawy i zimną przekąską, która rozpadła mu się w dłoni, ujawniając układ warstw mięsa, sera, chleba i jakichś tajemniczych liści. Kuchenka powinna pójść do remontu już ładnych kilkaset lat temu. Linie w czujniku masy pogrubiały, popełzły szybciej w górę kuli i zniknęły. Na jej spodzie pojawiła się jedną, bardzo gruba krecha, o nieostrych, rozmytych krawędziach.
Louis wepchnął przycisk.
Pod jego stopami pojawił się nieznany, czerwony gigant.
— Za szybko! — parsknął z irytacją Louis. — Za szybko, do cholery! Na normalnym statku wystarczyło sprawdzać czujnik masy co jakieś sześć godzin. Tutaj nie było czasu nawet na to, żeby mrugnąć.
Louis opuścił wzrok na jasną, płomieniście czerwoną tarcze.
— Nieżas! jestem już poza znanym Kosmosem!
Obrócił statek, b~ zobaczyć gwiazdy. Pod stopami przepłynęło mu obce niebo.
— Są moje! Wszystkie moje! — zarechotał, zacierając radośnie dłonie. Podczas Oderwania Louis Wu musiał sam sobie dostarczać rozrywek.
Pojawiła się znowu czerwona gwiazda; Louis pozwolił jej obrócić się jeszcze o dziewięćdziesiąt stopni, zbytnio się do niej zbliżył i teraz będzie musiał ją ominąć.
Działo się to w dziewiećdziesiątej minucie lotu.
W sto osiemdziesiątej ponownie wypadł z hiperprzestrzeni.
Obce gwiazdy nie napawały go lękiem. Na Ziemi światła miast przyćmiewały ich słabe mruganie. Pierwszą gwiazdę zobaczył mając dwadzieścia sześć lat. Upewnił się, że jest w otwartym Kosmosie, zablokował stery i wreszcie pozwolił sobie na przeciągniecie się.
— Uuh. Oczy mam jak gotowane cebule.
Odpiął się i zawisł w powietrzu, gimnastykując lewą dłoń. Od trzech godzin dłoń ta była zaciśnięta na przycisku hamowania. W ogóle już jej nie czuł.
Pod sufitem wisiały przyrządy do ćwiczeń izometrycznych. Po chwili udało musie rozruszać mięśnie, ale nadal czuł przejmujące zmęczenie.
Hmm. Obudzić Teelę? Byłoby miło teraz sobie z nią porozmawiać. Tak, to dobry pomysł. Na następne Oderwanie biorę ze sobą kobietę. W polu statycznym, oczywiście. Trzeba chwytać, co najlepsze.
Na razie jednak czuł się jak leżące od stu lat w niewygodnej pozycji zwłoki. Stanowiłby raczej marne towarzystwo. Ech…
Nie powinien wpuścić jej na pokład „Szczęśliwego Trafu”.
Bynajmniej nie ze względu na niego. Był bardzo zadowolony, że została z nim przez te dwa dni. To tak, jakby do historii Louisa Wu i Pauli Cherenkov dopisano szczęśliwe zakończenie.
Jednak w Teeli było coś płytkiego. Nie chodziło tutaj tylko o jej wiek. Przyjaciele Louisa byli w różnym wieku, a niektórzy z najmłodszych mieli naprawdę głębokie osobowości. Oni też z pewnością najbardziej cierpieli. Tak, jakby cierpienie stanowiło nieodłączną cześć procesu uczenia się. Tak zresztą chyba było w istocie.
Teela nie potrafiła współczuć, nie potrafiła utożsamić się z czyimś bólem. Potrafiła natomiast wyczuć czyjąś rozkosz, zareagować na nią, potrafiła stać się jej przyczyną… Była wspaniałą kochanką: aż boleśnie piękna, świeża, zmysłowa jak kot, otwarta…
Jednak żadna z tych cech nie kwalifikowała jej do uczestnictwa w wyprawie.
Życie Teeli było szczęśliwe i bezbarwne. Dwukrotnie się zakochała i dwukrotnie ona pierwsza doszła do wniosku, że to nie to: Nigdy nie znalazła się w prawdziwie stresowej sytuacji, nigdy nie została naprawdę skrzywdzona. Kiedy po raz pierwszy stanie wobec prawdziwego niebezpieczeństwa, z pewnością wpadnie w panikę.
— Ale ja wybrałem ją jako kochankę! — powiedział do siebie Louis.
— Niech diabli porwą tego Nessusa!
Gdyby Teela chociaż raz w życiu miała do czynienia z niebezpieczeństwem lub z jakąkolwiek groźną sytuacją, Nessus z pewnością odrzuciłby jej kandydaturę.
Popełnił błąd zabierając ją ze sobą. Będzie dla niego obciążeniem. Będzie musiał ją chronić, zaniedbując swoje własne bezpieczeństwo.
Jakie niebezpieczeństwa mogą im grozić? Laleczniki były dobrymi handlarzami. Nigdy nie przepłacały. „Szczęśliwy Traf' stanowił zapłata nieoszacowanej wartości. Louis miał niejasne przeczucie, że będą mieli niejedną okazja na nią zasłużyć.
Albo nawet na więcej.
Wrócił do koi, przespał godzinę, po czym obrócił statek i jeszcze raz runął w nadprzestrzeń.