Kzin zastanowił się przez chwilę.
— Jestem ciekawy, ale znacznie wyżej cenie sobie dume. — Schował ostrze i wręczył miecz Louisowi. — Każda groźba jest wyzwaniem. Idziemy?
Statek laleczników nie miał żadnej załogi. Całe jego wnętrze zajmowało jedno duże pomieszczenie. Na jego środku, dokoła konsolety z napojami, stały cztery koje, dostosowane kształtem do budowy osób, dla których byty przeznaczone.
Na statku nie było okien.
Była natomiast grawitacja, ku szczeremu zadowoleniu Louisa. Nie była to jednak ziemska grawitacja; także powietrze niezupełnie przypominało ziemskie. Powietrze pachniało — niekoniecznie nieprzyjemnie, ale na pewno dziwnie. Louis czuł wyraźnie ozon, jakieś węglowodory, zapach laleczników — całej ich masy — i jeszcze kilka tuzinów innych, których nawet nie miał nadziei nigdy zidentyfikować.
Wnętrze pozbawione było jakichkolwiek ostrych rogów czy kantów. Wygięta ściana przechodziła płynnie w sufit i podłoga, koje i konsoleta sprawiały wrażenie jakby lekko nadtopionych. W świecie laleczników nie miało prawa egzystować nic ostrego ani twardego, nic, o co można by się uderzyć lub skaleczyć.
Nessus leżał rozparty na swojej koi, sprawiając wrażenie kogoś całkowicie zadowolonego z życia.
— Nie chce mówić! — poskarżyła się żartobliwie Teela.
— To chyba oczywiste — odpad lalecznik. — I tak musiałbym teraz zaczynać wszystko od początku. Bez wątpienia zastanawialiście się nad…
— Latającymi planetami — wpadł mu w słowo kzin.
— I rozetami Kemplerera — uzupełnił Louis. Ledwie słyszalny szum powiedział mu, że statek znajduje się w ruchu. Wraz z Mówiącym-do-Zwierząt zajęli miejsca na swoich kojach. Teela wręczyła Louisowi intensywnie czerwony napój w przezroczystej tubce.
— Ile mamy czasu? — zapytał lalecznika.
— Lądujemy za godzinę. Wtedy poznacie ostateczny cel naszej wyprawy.
— Powinno wystarczyć. A teraz oświeć nas: Dlaczego latające planety?
To chyba niezbyt bezpiecznie ruszać tak po Kosmosie całymi globami?
— Najbezpieczniej na świecie! — odparł z powagą lalecznik. — Dużo bezpieczniej, niż na przykład podróżować tym statkiem. A jest on znacznie bezpieczniejszy od większości waszych pojazdów. Zresztą, mamy spore doświadczenie w poruszaniu planet.
— Doświadczenie! Co przez to rozumiesz?
— Aby to wyjaśnić, będę musiał opowiedzieć wam o cieple… i o kontroli urodzeń. Nie będziecie czuć się zawstydzeni lub urażeni?
Potrząsnęli głowami. Louis miał na tyle silnej woli, by się nie roześmiać. Teela nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
— Musicie wiedzieć, że dla nas kontrola urodzeń jest sprawą niezwykle trudną. Istnieją tylko dwa sposoby, by uniknąć posiadania potomstwa: jeden to poważny zabieg chirurgiczny. Drugi — to całkowita abstynencja seksualna.
— To… to…, okropne — wyjąkała wstrząśnięta Teela.
— Raczej niewygodne. Nie zrozum mnie źle: zabieg nie jest substytutem abstynencji. On ma do niej zmusić. Jeszcze nie tak dawno nie było możliwe cofniecie jego skutków, dzisiaj już można to robić. Mimo to niewielu się na niego decyduje.
Louis gwizdnął przeciągle.
— Ja myślę. Wiec podstawą waszego systemu kontroli urodzeń jest siła woli?
— Tak. Abstynencja seksualna wywołuje nieprzyjemne skutki uboczne, zarówno u nas jak i u innych gatunków. Rezultat jest oczywisty: nadmierna populacja. Pół miliona lat temu było nas pól biliona. W systemie rachunkowym kzinów będzie to…
— Jestem wystarczająco dobry z matematyki — przerwał mu kzin. — To, co mówisz, nie ma żadnego związku z niezwykłością waszej floty. — Kzin nie narzekał, tylko po prostu stwierdzał fakt. Z konsolety wydobył naczynie o dwu uszach i co najmniej półgalonowej pojemności.
— Ależ ma, zapewniam cis. Produktem ubocznym cywilizacji składającej się z pół biliona osobników jest cała masa ciepła.
— Byliście cywilizowani już tak dawno temu?
— Oczywiście. Czy prymitywna kultura dałaby radę wyżywić tak ogromną populacje? Dawno już zużyliśmy całą nadającą się do uprawy ziemie, byliśmy wiec zmuszeni przekształcić dwie planety naszego systemu tak, by można było produkować na nich żywność. Aby tego dokonać, musieliśmy, między innymi, przesunąć je bliżej naszego słońca. Rozumiecie?
— Zaczęliście zbierać doświadczenia w poruszaniu planet. Jak się domyślam, używaliście statków bezzałogowych…
— Oczywiście. Po tej operacji żywność przestała być problemem. Miejsce nigdy nim nie było. Już wtedy wznosiliśmy bardzo wysokie budowle. Najlepiej czujemy się w dużej grupie.
— To się chyba nazywa „instynkt stadny'. Czy to właśnie dlatego ten statek pachnie jak stado laleczników?
— Tak. Czujemy się bezpieczniej, jeśli czujemy obecność innych. Jedynym problemem, jaki nam wówczas pozostał, było ciepło.
— Ciepło?
— Ciepło stanowiące produkt uboczny cywilizacji.
— Nie rozumiem — powiedział Mówiący-do-Zwierząt.
Louis, który rozumiał to doskonale, powstrzymał się od komentarza. Ziemia była znacznie geściej zaludniona niż Kzin.
— Dam ci przykład. Chciałbyś mieć w nocy do dyspozycji źródło światła, prawda? Bez światła musisz spać, bez względu na to, czy masz coś lepszego do roboty.
— To oczywiste.
— Przypuśćmy, że twoje źródło światła jest doskonałe, to znaczy wytwarza promieniowanie wyłącznie w zakresie widma widzialnego dla kzinów. Ale nawet wtedy ta cześć światła, która nie ucieknie przez okno na zewnątrz, będzie musiała zostać wchłonięta przez ściany i przedmioty znajdujące się we wnętrzu. Światło zamieni się w ciepło. Inny przykład. Na Ziemi nie ma wystarczającej ilości naturalnej, świeżej wody dla jej osiemnastu miliardów mieszkańców. Woda musi być wytwarzana. Wytwarza się przy tym również ciepło. Na naszych planetach, tylekroć bardziej zatłoczonych, nie możemy przerwać tego procesu nawet na moment.
Trzeci przykład. Środki transportu zawsze są potężnymi źródłami ciepła. Wyładowany zbożem statek lecący z jednej z planet rolniczych podczas wejścia w atmosferę wytwarza olbrzymią ilość ciepła. Jeszcze większą, gdy startuje.
— Ale systemy chłodzące…
— Większość istniejących systemów chłodzących przepycha po prostu ciepło z jednego miejsca w drugie, dodając jeszcze do tego swoje.
— Hmmm. Zaczynam rozumieć. Im więcej laleczników, tym więcej wytwarzanego ciepła.
— Czy rozumiesz wiec, że ciepło, stanowiące uboczny produkt naszej cywilizacji, czyniło powoli nasz świat niezdatnym do zamieszkania?
Smog, pomyślał Louis Wu. Silniki spalinowe. W atmosferze termojądrowe bomby i rakietowe silniki. Odpady przemysłowe w jeziorach i oceanach. Czasem niewiele brakuje, byśmy udusili się w naszych własnych odpadkach. Czy, gdyby nie Rada Ludnościowa, Ziemia upiekłaby się we własnym cieple?
— Nieprawdopodobne — powiedział Mówiący-do-Zwierząt. — Dlaczego nie przenieśliście się na inną planetę?
— Kto narażałby swe życie na tysiączne niebezpieczeństwa, czyhające w Kosmosie? Tylko ktoś taki, jak ja. Czy mieliśmy wysyłać na nowe światy szaleńców?
— Mogliście wysyłać statki pełne zamrożonych embrionów. Pilotami byliby właśnie ci „szaleńcy”.
— Zawsze mam kłopoty z tłumaczeniem spraw związanych z płcią. Nasza biologia nie pozwoliłaby nam na zastosowanie takich metod, ale bez wątpienia wymyślilibyśmy coś podobnego… tylko po co? Nasza liczebność bynajmniej by się dzięki temu nie zmieniła i dalej umieralibyśmy, duszeni naszym własnym ciepłem!