— Szkoda, że nie możemy wyjrzeć na zewnątrz — powiedziała ni w pleć, ni w dziewięć Teela.
Lalecznik aż zamilkł na chwile ze zdumienia.
— Jesteś pewna? — zapytał wreszcie. — Nie bałabyś się?
— Bać się? Na statku laleczników?
— No, tak. Właściwie, sam widok w niczym nie zwiększy niebezpieczeństwa. Proszę bardzo. — Zagwizdał coś melodyjnie i statek zniknął.
Widzieli siebie nawzajem, koje, na których spoczywali i konsoletę z napojami. Poza tym była tylko pustka Kosmosu. I pięć planet świecących białym blaskiem za czarnymi włosami Teeli.
Wszystkie były jednakowej wielkości — mniej więcej podwójnej średnicy widzianego z Ziemi Ksieżyca w pełni. Tworzyły regularny pięciobok. Cztery z nich otoczone były nitkami małych, żarzących się światełek — orbitalnych, sztucznych słońc, dających żółtobiałe światło. Te cztery były dokładnie takie same, jeśli chodzi o jasność i wygląd: nieco zamglone, błękitne kule, o niewidocznych z tej odległości zarysach kontynentów. Piąta natomiast…
Piąta planeta nie, miała żadnych świateł na swojej orbicie. Błyszczała swoim własnym światłem, poszatkowanym nieregularnymi plamami kontynentów, poprzedzielanych czernią niemal równie głęboką, jak czerń Kosmosu. Ta czerń również była wypełniona blaskiem gwiazd. Kosmos zdawał się oblewać rozświetlone słonecznymi promieniami kontynenty.
— W życiu nie widziałam czegoś tak pięknego — powiedziała Teela takim głosem, jakby z trudem powstrzymywała się od łez. Louis, który widział tyle więcej od niej, musiał się z nią zgodzić.
— Nieprawdopodobne — wymamrotał Mówiący-do-Zwierząt. — Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Zabraliście ze sobą swoje planety.
— Laleczniki nie mają zaufania do statków kosmicznych — zauważył Louis. Pomyślał z mieszaniną zdumienia i strachu, że mógłby tego nie zobaczyć, że lalecznik mógłby wybrać kogoś innego. Umarłby, nie zobaczywszy rozety laleczników…
— Ale jak?
— Wyjaśniłem już wam — podjął Nessus, — że nasza cywilizacja dusiła się w wytwarzanym przez siebie cieple. Udało nam się pozbyć wszystkich produktów ubocznych cywilizacji, właśnie z wyjątkiem tego jednego. Nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko odsunąć planetę od naszego słońca.
— Czy nie było to niebezpieczne?
— Nawet bardzo. Tego roku oszalało wiele laleczników. Dlatego jest on słynny w naszej historii. Kupiliśmy od Zewnętrznych specjalny, inercyjny napęd. Możecie sobie wyobrazić, jakiej zażądali ceny. Płacimy im jeszcze do dzisiaj. Najpierw przesunęliśmy dwie planety rolnicze. Eksperymentowaliśmy też z innymi, niezamieszkałymi planetami.
W końcu udało nam się. Przesunęliśmy także i naszą.
W ciągu następnych tysiącleci osiągnęliśmy liczbę pełnego biliona. Niedostatek światła słonecznego zmusił nas do oświetlania ulic także i w dzień. Emisja ciepła zwiększyła się. Zaczęły wystepować anomalie w naszym słońcu.
Po pewnym czasie doszliśmy do wniosku, że słońce jest raczej przeszkodą, niż udogodnieniem. Odsunęliśmy się na odległość jednej dziesiątej roku świetlnego, używając go już tylko w charakterze kotwicy. Potrzebowaliśmy przecież planet rolniczych, a nie byłoby roztropne tułać się na oślep po Kosmosie. Gdyby nie to, w ogóle zrezygnowalibyśmy ze słońca.
— No, tak — powiedział Louis Wu. — Teraz już wiem, dlaczego nikomu nie udało sio nigdy odnaleźć planety laleczników.
— Miedzy innymi właśnie dlatego.
— Odszukaliśmy każdego żółtego karła w znanym Kosmosie i sporo poza nim. Chwileczkę, Nessus. Przecież ktoś powinien natrafić na planety rolnicze. Ustawione w rozetę Kemplerera.
— Szukaliście nie tam, gdzie należało.
— Jak to? Przecież waszą macierzystą gwiazdą z całą pewnością był żółty karzeł!
— Rzeczywiście, pochodzimy z okolic żółtego karła bardzo podobnego do Procjona. Jak wiesz, za około pół miliona lat Procjon przejdzie w stadium czerwonego giganta.
— Na ciężkie łapy finagla! To właśnie stało się z waszą gwiazdą?
— Tak. Zaraz po tym, jak uporaliśmy się z przesunięciem naszej planety, rozpoczął się proces ekspansji słońca. W tym czasie twoi przodkowie rozwalali sobie jeszcze nawzajem głowy kością udową antylopy. Kiedy zaczęliście się zastanawiać, gdzie znajduje się nasza planeta, przeszukiwaliście złe orbity dokoła słońc.
Przeprowadziliśmy odpowiednie planety z pobliskich systemów, zwiększając liczbę naszych planet rolniczych do czterech i ustawiając je w rozetę Kemplerera. Było bardzo ważne, by w chwili wyruszania w drogę poruszyć je wszystkie jednocześnie i dostarczyć im odpowiedniej ilości promieniowania ultrafioletowego. Rozumiecie więc, że gdy przyszedł czas opuszczenia galaktyki, byliśmy do tego dobrze przygotowani. Wiedzieliśmy już, jak należy poruszać planetami.
Rozeta powiększała się cały czas. Teraz planeta laleczników błyszczała pod ich stopami, rosnąc coraz bardziej, by za chwilę ich dopaść. Migocące w czarnych oceanach gwiazdy okazały się archipelagami nieprzeliczonych wysp. Kontynenty płonęły słonecznym ogniem.
Dawno temu Louis Wu stał na szczycie Góry Widoku. Wielka Rzeka, płynąca u jej stóp kończy się największym wodospadem, na jaki kiedykolwiek natrafiono w poznanym Kosmosie. Louis patrzył w dół, tak daleko, na ile jego wzrok mógł przebić wilgotne opary.
Bezkształtna biel bezdennej otchłani oszołomiła go zupełnie i Louis, na wpół zahipnotyzowany, przysiągł sobie żyć wiecznie. Jak inaczej można zobaczyć wszystko to, co jest do zobaczenia?
Teraz odnowił tę przysięgę. Planeta laleczników była już tuż, tuż.
— Przegraliśmy — powiedział Mówiący-do-Zwierząt. Różowy, nagi ogon poruszał się nerwowo w lewo i w prawo, ale twarz i głos kzina nie zdradzały żadnych uczuć. — Wasze tchórzostwo zasługiwało w pełni na naszą pogardę, ale ta pogarda zaślepiła nas. Jesteście niebezpieczni. Gdybyście uznali nas za swoich wrogów, zniszczylibyście nas. Dysponujecie straszliwą potęgą. Nie bylibyśmy w stanie nic zrobić.
— To chyba niemożliwe, żeby kzin bał się zwykłego roślinożercy.
Nessus powiedział to bez żadnych złośliwych intencji, ale Mówiący wybuchnął:
— Jaka myśląca istota nie bałaby się takiej mocy?
— Niepokoisz mnie. Strach idzie w parze z nienawiścią. Należałoby oczekiwać, że kzin raczej zaatakuje to, czego się boi.
Dyskusja wkraczała na śliski grunt. „Szczęśliwy Traf” znajdował się dopiero na początku swojej podróży, a już setki lat świetlnych poza znanym Kosmosem. Byli zdani na łaskę i niełaskę laleczników. Jeżeli laleczniki uznają, że obcy stanowią dla nich rzeczywiste zagrożenie…
Zmienić temat, i to szybko ! Louis otworzył usta…
— Hej ! — zawołała Teela. — Cały czas mówicie o rozecie Kemplerera. Co to właściwie jest?
Kzin i lalecznik zaczęli jej to wyjaśniać, a Louis zastanowił się głęboko, jak jeszcze nie tak dawno mógł uważać Teelę za niezbyt inteligentne stworzenie o płytkiej osobowości.
6. Błękitna wstążka
— Zrobiłeś ze mnie balona — powiedział Louis Wu. — Teraz rzeczywiście wiem, gdzie znajduje się planeta laleczników. Dziękuje ci bardzo. Nessus. Dotrzymałeś słowa.
— Uprzedzałem cię; że informacja ta bardziej cię zdziwi, niż okaże się użyteczna.
— To dobry dowcip — odezwał się Mówiący-do-Zwierząt. — Nie spodziewałem się, że masz poczucie humoru.
Znajdowali się nad małą, otoczoną czarnym morzem wyspą o podłużnym kształcie. Wyspa rosła, niczym ognista salamandra i Louisowi zdawało się przez moment, że dostrzega wyniosłe, smukłe budowle. Wyspa. No tak, trudno było ufać obcym aż na tyle, żeby wpuścić ich na kontynent.