— To bardzo niedelikatnie z twojej strony, Louis. Nie dyskutuje się o sprawach płci z przedstawicielem obcej rasy. — Pojawiła się jedna pytonowa głowa i spojrzała z dezaprobatą na Louisa. — Ty i Teela nie kopulowalibyście chyba w mojej obecności, prawda?
— Ciekawe, kiedyś zaczęliśmy rozmawiać na ten temat i Teela powiedziała…
— Jestem urażony — oznajmił lalecznik.
— Niby czemu? — zawołała Teela. Głowa dała momentalnie nura do bezpiecznego schronienia. — Oj, daj spokój! Przecież nic ci nie zrobie!
— Prawdziwie?
— Prawdzi… To znaczy, naprawdę. Uważam, że jesteś niezłym spryciarzem.
Lalecznik rozprostował się,
— Czy mi się zdawało, czy nazwałaś mnie spryciarzem?
— Aha. — Spojrzała w górę, na pomarańczowe cielsko Mówiącego-do-Zwierząt. — I ty też — dodała wielkodusznie.
— Nie chciałbym, żebyś odebrała to jako obrazę — powiedział kzin — ale nigdy więcej tego nie mów. Nigdy.
Na twarzy Teeli pojawił się wyraz autentycznego zdumienia.
Park otoczony był wysokim na jakieś dziesięć stóp, pomarańczowym płotem wyposażonym w zwisające bezwładnie macki. Sądząc po ich wyglądzie, płot musiał być kiedyś mięsożerny. Nessus kroczył zdecydowanie w jego stronę.
Louis oczekiwał, że w płocie lada moment ukaże się jakaś przerwa, toteż oniemiał ze zdumienia widząc, że Nessus kieruje się prosto na pomarańczową ścianę. Ściana rozstąpiła się, przepuszczając lalecznika, po czym natychmiast się zamknęła.
Nie zwlekając poszli w jego ślady.
Przed chwilą niebo nad ich głowami miało barwę jasnobłękitną; kiedy znaleźli się po drugiej stronie, było czarno-białe. Na parnym tle wiecznej nocy błyszczały, rozświetlone blaskiem miasta, białe obłoki: Znajdowali się bowiem w mieście.
Na pierwszy rzut oka jedynym, co różniło je od ziemskich miast, była wielkość. Budynki były większe, bardziej klockowe i zuniformizowane; przede wszystkim były wyższe, niebotycznie wysokie, tak że oświetlone okna i balkony wznosiły się, zdawało się, bez końca, by dopiero gdzieś na jakiejś straszliwej wysokości zakończyć się poszarpaną linią tego, co tutaj było horyzontem, a co znajdowało się prawie w zenicie. Tutaj można już było dostrzec kąty proste, których na próżno by szukać we wnętrzach. Tutaj kąty te były już po prostu zbyt duże, by rozbić o nie kolano.
Jak się jednak działo, że miasto nie zdominowało skrawka nieba nad parkiem? Na Ziemi znajdowało się niewiele budowli myjących ponad mile wysokości; tutaj żadna nie miała mniej. Louis domyślił się, że park musi być otoczony całym pierścieniem pól uginających światło. Nie pofatygował się jednak, by o to zapytać — i tak był to najmniejszy z cudów planety laleczników.
— Nasz pojazd znajduje się po drugiej stronie wyspy — powiedział Nessus. — Korzystając z dysków transferowych możemy dotrzeć tam w ciągu niespełna minuty. Pokaże wam.
— Już nic ci nie jest?
— Nic, Teelo. Jak powiedział Louis, najgorsze już minęło. — Lalecznik podskakiwał lekko kilka metrów przed nimi. — Będę się kochać z Najlepiej Ukrytym. Musze tylko wrócić z Pierścienia.
Ścieżka była miękka i wygodna. Wyglądała jak zrobiona z betonu, ale szła się po niej jak po sprężystej, wilgotnej ziemi. Doszli wreszcie do końca niezwykle długiej ściany i znaleźli się na czymś w rodzaju skrzyżowania.
— Idziemy tędy — powiedział Nessus, wskazując przed siebie. — Nie wchodźcie na pierwszy dysk. Idźcie za mną.
Na środku skrzyżowania znajdował się duży, niebieski czworokąt. U każdego z jego boków, dokładnie naprzeciwko wylotu ulicy, widniał niebieski dysk.
— Jeśli chcecie, możecie stanąć na czworokącie — zwrócił się do nich Nessus — ale uważajcie, żeby nie wejść na niewłaściwy dysk.
Ominął najbliższy z nich, przeciął po przekątnej czworokąt, wszedł na dysk po drugiej stronie i zniknął.
Przez chwilę nikt się nie poruszył. Potem Teela wydała dziki wrzask uszczęśliwionego wilkołaka, wbiegła na ten sam dysk i również zniknęła.
Mówiący-do-Zwierząt parsknął coś w języku Bohaterów i skoczył. Żaden tygrys nie zdołałby dokładniej wymierzyć. Louis został sam.
— Na wszystkie demony Krainy Mgieł — mruknął ze zdumieniem. — Mają otwarte kabiny transferowe.
I ruszył przed siebie.
Stał w obrębia niebieskiego kwadratu na następnym skrzyżowaniu, dokładnie miedzy lalecznikiem i kzinem.
— Twoja partnerka wysforowała się do przodu — powiedział Nessus.
— Mam nadzieje, że poczeka na nas.
Lalecznik zszedł z kwadratu i po trzech krokach stanął na kolejnym dysku. Po czym już go nie było.
— Co za pomysł! — wykrzyknął z podziwem Louis. Nikt go nie słuchał, bowiem kzin poszedł już w ślady Nessusa. — Po prostu idziesz, to wszystko. Trzy kroki i skaczesz. I możesz skakać tak daleko, jak zechcesz. To czary!
Po czym zrobił trzy kroki.
Zupełnie, jakby miał na nogach siedmiomilowe buty. Biegł lekko przed siebie i co trzy kroki zmieniał się roztaczający się dokoła niego widok. Okrągłe znaki na rogach budynków były kodami adresowymi, dzięki którym każdy podróżujący mógł się łatwo zorientować, gdzie jest.
Wzdłuż ulic znajdowały się szeregi wystaw, które Louis z ciekawością by obejrzał. A może to wcale nie były wystawy, tylko coś zupełnie innego? Pozostali jednak znacznie już go wyprzedzili, toteż przyśpieszył kroku, próbując ich dogonić.
W pewnej chwili znalazł się twarzą w twarz z dwoma obcymi.
— Obawiałem się, że nie będziesz wiedział, kiedy skręcić — powiedział Nessus i wskoczył na dysk po lewej stronie.
— Poczekajcie… — kzin również zniknął. Gdzie, u diabła, była Teela?
Z pewnością gdzieś z przodu. Louis zrobił krok w lewo…
Siedmiomilowe buty. Miasto przepływało obok niczym sen. Louis biegł, a po głowie tańczyły mu dzikie myśli. Różnokolorowe dyski transferowe, działające na różne odległości. Te długodystansowe, co sto mil, każdy w środku miasta i te krótkodystansowe, co skrzyżowanie. Ze skrzyżowania na skrzyżowanie, z miasta do miasta, z wyspy na wyspę, z kontynentu na kontynent…
Otwarte kabiny transferowe. Laleczniki osiągnęły przerażająco wysoki stopień rozwoju. Każdy dysk miał niespełna jard średnicy i zaczynał działać jeszcze zanim do końca się na nim stanęło. Jeden krok i lądowało się w zupełnie innym miejscu. Jak śmiesznie wyglądały przy tym ruchome chodniki!
W wyobraźni Louisa powstawał obraz olbrzymiego lalecznika, wysokiego na kilkaset mil, przeskakującego ostrożnie i z wdziękiem z wyspy na wyspę, nawet bardzo ostrożnie, bo gdyby nie trafił, mógłby zamoczyć sobie kopytka… Monstrualny lalecznik rósł i rósł… Teraz przeskakiwał już z planety na planetę…
Laleczniki naprawdę osiągnęły przerażająco wysoki stopień rozwoju.
Dyski skończyły się. Louis stał nad brzegiem spokojnego, czarnego oceanu. Nad horyzontem wznosiły się afery olbrzymie księżyce. W połowie drogi miedzy nim a horyzontem jarzyła się miliardami świateł następna wyspa. Obcy czekali na niego.
— Gdzie jest Teela?
— Nie mam pojęcia — odparł Nessus.
— Na grube łapy finagla! Nessus, jak ją teraz znajdziemy?
— To ona musi nas znaleźć. Nie ma powodu do obaw. Kiedy…
— Zgubiła się na zupełnie obcej planecie! Wszystko może się zdarzyć!
— Nie tutaj, Louis. W całym Wszechświecie nie istnieje miejsce bezpieczniejsze od tego. Kiedy Teela dotrze do brzegu wyspy przekona się, że dyski, które powinny przenieść ją na następną, nie działają.