— Prowadzę ciągły nasłuch — powiedział kzin. — Jeżeli będą chcieli skontaktować się z nami przy użyciu fal elektromagnetycznych, z pewnością ich usłyszę.
— Chyba, że spróbują czegoś oczywistego.
— Słusznie. Wiele gatunków korzystało z pasma zimnego wodoru.
— Jak na przykład kdatlyno. Bardzo zgrabnie was wykryli.
— A my bardzo zgrabnie ich podbiliśmy.
W Kosmosie radio rozbrzmiewa najróżniejszymi odgłosami gwiazd. Cisza panuje jedynie w zakresie dwudziestu jeden centymetrów, wyczyszczonym przez niezliczone sześcienne lata świetle zimnego, międzygwiezdnego wodoru. Każda myśląca rasa, pragnąca skontaktować się z innymi istotami, użyłaby właśnie tego pasma. Niestety, wyrzucany przez dysze „Kłamcy” wodór o temperaturze Nowej zagłuszał dokładnie ten właśnie zakres.
— Pamietajcie — odezwał się Nessus — żeby nasza orbita nie przechodziła przez wnętrze Pierścienia.
— Powtarzałeś to wiele razy. Zbyt wiele. Mam znakomitą pomieć.
— Nie możemy pozwolić na to by mieszkańcy Pierścienia uznali nas za zagrożenie dla swojej egzystencji. Ufam, że o tym nie zapomnisz.
— Jesteś lalecznikiem. Niczemu nie ufasz. Ani nikomu.
— Spokojnie, spokojnie — przerwał im zmęczonym tonem Louis. Te uszczypliwości stanowiły ten rodzaj urozmaicenia monotonii lotu, bez którego mogli doskonale się obejść. Poszedł do swojej kabiny, by się zdrzemnąć.
Mijały godziny. „Kłamca”, poprzedzany plazmowym płomieniem, spadał coraz wolniej ku tajemniczej gwieździe.
W czułe ślepia instrumentów nie trafiła żadna spójna wiązka światła. Mieszkańcy Pierścienia albo jeszcze nie zauważyli „Kłamcy”, albo nie znali zastosowania laserów jako znakomitych przyrządów obserwacyjnych i nadawco-odbiorczych.
Podczas spędzonego w nadprzestrzeni tygodnia, Mówiący-do-Zwierząt przez znaczną cześć swego wolnego czasu przebywał w towarzystwie ludzi. Louis i Teela polubili jego kabinę panowała w niej nieco większa grawitacja, ściany zdobiły hologramy przedstawiające złtopomarańczową dżungle i starożytne, tajemnicze fortece, zaś w powietrzu unosiły się ostre, zmienne zapachy obcego świata. W swojej własnej kabinie mogli podziwiać miejskie widoczki i oceaniczne pola uprawne, do połowy pokryte genetycznie przystrzyżonymi wodorostami. Kzinowi podobało się to znacznie bardziej niż im.
Kiedyś spróbowali nawet zjeść razem posiłek, ale kzin jadł niczym wygłodniały wilk, a poza tym skarżył się, że ich potrawy czuć przypalonymi śmieciami, wiec dali z tym spokój.
Teraz Teela i kzin rozmawiali przyciszonymi głosami przy jednym końcu stołu, przy drugim zaś Louis wsłuchiwał się w ciszę i stłumiony pomruk silników.
Był już przyzwyczajony do tego, że jego życie zależy od niezawodnego działania układu wytwarzającego sztuczne ciążenie. Jego własny jacht mógł znieść przyśpieszenia rzędu 30 g. Z tym, że na nim nie było słychać pracy silników.
— Nessus… — przerwał pomrukującą cisze płonących za ścianą kadłuba słońc.
— Tak, Louis?
— Powiedz, co takiego wiesz o nadprzestrzeni, o czym my nie mamy pojęcia?
— Nie rozumiem.
— Nadprzestrzeń przeraża cię. Lot na kolumnie słonecznego ognia już nie. Zbudowaliśde „Szcześliwy Traf'” musicie wiedzieć o nadprzestrzeni coś, czego my nie wiemy.
— Może. Może rzeczywiście jest tak, jak mówisz.
— Wiec powiedz, co to jest? Chyba, że to jeden z waszych pieczołowicie chronionych sekretów.
Teela i Mówiący przerwali rozmowę. Uszy kuna, zwykle niemal niewidoczne, były rozwinięte niczym dwie przejrzyste, pomarańczowe parasolki.
— Wiemy, że nie ma w nas nic nieśmiertelnego — powiedział Nessus. — Nie mówię o twojej rasie. Nie mam prawa. My nie mamy żadnej nieśmiertelnej cząstki. Nasi naukowcy udowodnili to już dawno. Boimy się śmierci, bo wiemy, że jest ostateczna.
— I…?
— Statki wchodziły w nadprzestrzeń i znikały. Żaden lalecznik nigdy nie zbliżyłby się do obszaru występowania anomalii, a mimo to statki nie wracały. Przynajmniej wtedy, kiedy miały na pokładzie załogi. Ufam inżynierom, którzy zbudowali „Kłamcę”, ufam wiec również generatorom sztucznej grawitacji. Z pewnością nas nie zawiodą. Ale nawet nasi inżynierowie boją się nadprzestrzeni.
Potem nadeszła „noc”, którą Louis bardzo marnie przespał, po niej zaś „dzień”, w trakcie którego Louis i Teela doszli do wniosku, że nie mogą już na siebie patrzeć.
Teela nie bała się. Louis podejrzewał, że nigdy nie będzie mu dane zobaczyć u niej najmniejszych oznak strachu. Ona po prostu potwornie się nudziła.
Tego wieczoru „Kłamca” obrócił się o 180 stopni. Gwiazda stanowiąca cel ich podróży wypełzła majestatycznie zza rufy. Była biała, odrobino mniej jasna od Słońca i otoczona wąską, częściowo błękitną tasiemką.
Stłoczyli się za plecami Mówiącego-do-Zwierząt, obserwując, jak kzin włącza ekran teleskopu. Odnalazł błękitną wstążkę wewnętrznej powierzchni Pierścienia, dotknął przycisku zbliżenia…
Niemal od razu wyjaśniła się jedna z dręczących ich zagadek.
— Coś na krawędzi — powiedział Louis.
— Trzymaj to na ekranie — rzucił lalecznik.
Krawędź Pierścienia powiększała się coraz bardziej. Ściana, rosnąca prostopadle do jego powierzchni w stronę Słońca. Widzieli jej zewnętrzną, ciemną powierzchnie na tle błękitnego krajobrazu. Niska barierka, ale niska tylko w porównaniu z rozmiarami Pierścienia.
— Jeżeli jego szerokość wynosi milion mil — liczył na głos Louis, — to ta ściana musi mieć co najmniej tysiąc mil wysokości. No tak, teraz już wiemy, dzięki czemu jest tam ciągle atmosfera.
— Czy to wystarczy?
— Powinno. Siła odśrodkowa wytwarza ciążenie około 1 g. Trochę powietrza z pewnością wycieka na zewnątrz, ale to przecież można uzupełnić. Tym bardziej że po to, by go zbudować, musieli dysponować jakąś niezwykle tanią techniką przetwarzania materii. Żeby nie wspomnieć o innych rzeczach.
— Ciekawe, jak to wygląda od wewnątrz.
Mówiący dotknął innego przycisku i obraz zaczął się przesuwać. Powiększenie było zbyt małe, by dostrzec szczegóły; przez ekran przemknęły najróżniejsze odcienie błękitu i granatu…
Po czym pojawiła się druga krawędź. Tym razem patrzyli na jej wewnętrzną stronę.
Nessus, wysunąwszy obie głowy nad ramię kzina, zażądał:
— Daj maksymalne powiększenie.
Obraz ruszył na nich.
— Góry! — zawołała Teela. — Jak cudownie!
Ściana była nieregularna, wyrzeźbiona jak zerodowana skała i miała kolor Księżyca.
— Góry o wysokości tysiąca mil.
— Nic więcej nie wycisnę. Musimy się zbliżyć.
— Najpierw spróbujmy się porozumieć — powiedział lalecznik. — Czy już wyhamowaliśmy?
Kzin sprawdził dane z komputera.
— Zbliżamy się do gwiazdy z prędkością około trzydziestu mil na sekundę. Czy to wystarczająco wolno?
— Tak. Zacznij nadawanie.
Na „Klamce” ciągle jeszcze nie padł ani jeden promień lasera. Stwierdzenie tego samego, jeśli chodzi o promieniowanie elektromagnetyczne, nastręczało już więcej trudności. Fale radiowe, promieniowanie podczerwone, ultrafioletowe, X — wszystko trzeba było sprawdzić, całe spektrum, od temperatury zewnętrznej powłoki Pierścienia począwszy, na cieple wypromieniowywanym przez gwiazdę skończywszy. Pasmo 21 centymetrów było puste, podobnie jak częstotliwości stanowiące jego wielokrotność, które mogły zostać użyte właśnie dlatego, że pasmo zimnego wodoru było aż tak oczywiste. Po sprawdzeniu tego wszystkiego nie pozostawało nic innego, jak liczyć na łut szczęścia.