Ze skrzydła „Kłamcy” wysunęły się paszcze instrumentów nadawczo-odbiorczych; rozpoczęło się bombardowanie wewnętrznej powierzchni Pierścienia falami radiowymi we wszystkich możliwych zakresach, promieniami lasera o słabej mocy, nawet plazmowe silniki przekazywały pulsującymi kropkami i kreskami, zakodowane w języku Morse'a informacje.
— Nasz komputer prędzej czy później dałby sobie rade z tłumaczeniem każdego sygnału — powiedział Nessus. — Musimy przyjąć, że ich urządzenia są przynajmniej równie sprawne.
— Czy ten twój debilny komputer potrafi także przetłumaczyć całkowite milczenie? — zapytał jadowicie Mówiący-do-Zwierząt.
— Nadawaj głównie w kierunku krawędzi. Jeżeli w ogóle mają porty kosmiczne, to muszą być właśnie tam. Lądowanie gdziekolwiek indziej wiązałoby się z olbrzymim niebezpieczeństwem.
Kzin prychnął coś obraźliwego w Języku Bohaterów i na tym wymiana zdań się zakończyła. Lalecznik jednak pozostał na swoim miejscu, kręcąc czujnie we wszystkie strony wysuniętymi maksymalnie w górę głowami.
Naznaczona prostokątnymi plamami cienia, błękitna wstążka przesuwała się bezszelestnie pod kadłubem statku.
— Chciałeś opowiedzieć mi o kuli Dysona — przypomniała Teela.
— A ty kazałaś mi zająć się łapaniem pcheł. — Louis znalazł opis kuli Dysona w bibliotece statku. Był tym tak podekscytowany, że popełnił niewybaczalny błąd i przerwał Teeli jej znudzone zamyślenie, by jej o tym powiedzieć.
— Opowiedz mi teraz.
— Zajmij się lepiej łapaniem pcheł.
Czekała cierpliwie.
— W porządku — skapitulował wreszcie. Od pół godziny gapił się tępo w sunący majestatycznie pod nim Pierścień. Był co najmniej równie znudzony, jak ona.
— Chciałem ci po prostu powiedzieć, że Pierścień jest konstrukcyjnym kompromisem miedzy kulą Dysona a normalną planetą.
Dyson był jednym z dawnych filozofów, zdaje się, że jeszcze nawet przedatomowych. Wysunął hipotezę, że rozwój cywilizacji jest limitowany ilością energii, jaką może ona dysponować. Jeżeli ludzkość chce wykorzystać całą energie, jaka znajduje się w jej zasięgu, musi zbudować dokoła Słońca olbrzymią kule, nie przepuszczającą na zewnątrz żadnego, najmniejszego nawet promienia światła. Gdybyś przestała choć na moment chichotać zrozumiałabyś, o co chodzi. Na Ziemię trafia zaledwie okolo jednej bilionowej części energii emitowanej przez Słońce. Gdyby można było wykorzystać ją całą…
Wtedy ten pomysł wcale nie był szaleństwem. Nie istniały przecież nawet teoretyczne przesłanki napędu nadprzestrzennego. 0 ile sobie przypominasz, one NIGDY nie istniały, bo przecież nie my go wynaleźliśmy. I nigdy byśmy nie wynaleźli — komu by się chciało przeprowadzać konieczne eksperymenty poza obszarem naszej miejscowej anomalii?
Co by się stało, gdyby statek Zewnętrznych nie wylądował na Naszym Dziele? Co by się stało, gdyby nie utworzono Rady Ludnościowej, albo gdyby nie udało się wprowadzić w życie jej postanowień? Jak myślisz, ile byśmy wytrzymali, mając na Ziemi bilion ludzi, a jako środek komunikacji statki z napędem termojądrowym? Całego wodoru zawartego we wszystkich oceanach nie starczyłoby na dłużej niż jakieś sto lat.
Ale kula Dysona to nie tylko sposób na przechwytywanie energii słonecznej.
Przyjmijmy, że jej średnica wyniesie jedną jednostkę astronomiczną. Jako budulec wykorzystujemy wszystkie planety, bo i tak trzeba przecież dokładnie oczyścić cały Układ. Otrzymujemy skorupę z, powiedzmy, stali chromowej, grubości kilku jardów. Teraz na jej wewnętrznej powierzchni rozstawiamy generatory ciążenia. Uzyskujemy powierzchnie miliard razy większą od powierzchni Ziemi. Bilion ludzi mogłoby łazić po niej całe życie i nie spotkać nawet żywego ducha.
Teeli wreszcie udało się wtrącić całe zdanie:
— Generatory grawitacji są po to, żeby wszystko stało na ziemi?
— Tak. Wewnętrzną powierzchnie pokrywamy warstwą gleby…
— A gdyby jakiś generator przestał nagle działać? ,
— Gdyby ciotka miała wąsy… No cóż, wtedy bilion ludzi poleciałoby do Słońca. Razem z powietrzem, glebą i w ogóle wszystkim. Powstałoby gigantyczne tornado, zdolne wchłonąć całą planetę. Nie byłoby żadnej szansy ratunku.
— To mi się wcale nie podoba — stwierdziła z przekonaniem Teela.
— Tylko spokojnie. Są sposoby, żeby możliwość wystąpienia takiej awarii sprowadzić niemal do zera.
— Nie o to mi chodzi. Nie byłoby widać gwiazd.
O tym Louis nie pomyślał.
— Mniejsza o to. Najważniejsze w tej całej sprawie z kulą Dysona jest to, że prędzej czy później każda rozwijająca się cywilizacja dochodzi do punktu, w którym zaczyna jej potrzebować. Cywilizacje techniczne z biegiem czasu zużywają coraz więcej energii. Pierścień taki jak ten stanowi kompromis miedzy kulą Dysona a normalną planetą; uzyskuje się tylko cześć dodatkowej powierzchni, zaś przechwyceniu ulega tylko cześć energii, ale za to można podziwiać gwiazdy i nie trzeba martwić się o generatory grawitacji.
Ze sterowni dobiegało gniewne parskniecie kzina, wystarczająco głośne, by wydusić przez śluzę całe powietrze ze statku. Teela zachichotała.
— Jeżeli laleczniki rozumują podobnie, jak kiedyś Dyson — ciągnął Louis — to równie dobrze mogą się spodziewać, że w Obłoku Magellana zastaną setki, albo i tysiące takich pierścieni.
— I właśnie dlatego jesteśmy im potrzebni.
— Bałbym się postawić cokolwiek w zakładzie, w którym chodziłoby o myśli lalecznika. Ale tym razem chyba bym zaryzykował.
— Teraz się nie dziwię, że cały czas przesiedziałeś z głową w czytniku.
— To bezczelność! — wrzasnął kzin. — Zniewaga! Celowo nas ignorują! Prowokują do ataku!
— Niemożliwe — zaprotestował Nessus. — Jeżeli nie możesz wykryć emisji fal radiowych, to znaczy, że nie używają radia. To samo z laserami.
— Nie mają radia, nie mają laserów, nie mają fal nadprzestrzennych. Wiec jak się porozumiewają?
Telepatia? Posłańcy? Lustra?
— Papugi — podpowiedział Louis, stając w drzwiach sterowni. — Olbrzymie papugi, hodowane specjalnie dla swoich pojemnych płuc. Są zbyt duże, żeby latać. Siedzą tylko na szczytach wzgórz i wrzeszczą jedna do drugiej.
Kzin odwrócił się i spojrzał Louisowi prosto w oczy.
— Od czterech godzin usiłuje nawiązać jakiś kontakt. Od czterech godzin jestem całkowicie ignorowany. Nie odpowiedziano mi ani jednym słowem, ani jednym sygnałem.
Drżą mi wszystkie mięśnie, futro mam potargane i zmatowiałe, oczy mi łzawią, mam mało miejsca, moja kuchenka mikrofalowa podgrzewa wszystko do tej samej temperatury i nie mam pojęcia, jak ją naprawić. Gdyby nie twoja pomoc i życzliwe uwagi z pewnością pogrążyłbym się w rozpaczy.
— Czyżby utracili wszystkie zdobycze swojej cywilizacji? — zastanawiał się na głos Nessus. — Byłoby to dosyć głupie, wziąwszy wszystko pod uwagę.
— Może po prostu nie żyją — powiedział z nienawiścią w głosie Mówiący-do-Zwierząt. — To także byłoby głupie. Ale największą głupotą było to, że nie chcieli się z nami skontaktować. Wylądujmy i sprawdźmy, o co tu chodzi.
— Wylądować? W miejscu, które być może zabito tych, którzy tam mieszkali? — zaśpiewał z przerażeniem lalecznik. — Jesteś szalony!
— A jak inaczej mniemy się czegoś dowiedzieć?
— Właśnie! — poparła kzina Teela. — Nie po to wlekliśmy się taki kawał, żeby teraz latać sobie w kółko.