Выбрать главу

— Nie krzycz na mnie, Mówiący. Gdybyśmy ruszyli dużym ciągiem w stronę prostokątów; nasza przewidywana trajektoria mierzyłaby prosto w Pierścień. Chciałem tego uniknąć.

— Przecież możemy wycelować w Słońce — zauważyła Teela. — Wszyscy zwrócili się w jej stron.

— Jeżeli mieszkańcy Pierścienia obawiają się , że na nich spadniemy, z pewnością cały czas dokładnie nas śledzą — wyjaśniła spokojnie. — Kiedy przewidywana trasa naszego lotu będzie mierzyła prosto w Słońce, wtedy przestaniemy być niebezpieczni. Rozumiecie?

— To nawet niegłupie — mruknął kzin.

Lalecznik wykonał gest, stanowiący odpowiednik wzruszenia ramionami. — Ty jesteś pilotem. Rób, jak uważasz, ale nie zapominaj…

— Nie bój się, nie zamierzam przelecieć przez Słońce. W odpowiedniej chwili wejdę na orbitę równoległą do prostokątów.

Po czym kzin wycofał się do sterowni. Wycofanie się w odpowiednim momencie było sztuką, którą opanowało bardzo niewielu kzinów.

Statek przez pewien czas leciał równolegle do Pierścienia; kzin, posłuszny rozkazom lalecznika, nie włączał silników głównego ciągu. Potem wytracił prędkość orbitalną, tak że „Kłamca” zaczął spadać ku Słońcu, a następnie obrócił go przodem do kierunku lotu i zaczął przyspieszać.

Wewnętrzna powierzchnia Pierścienia wyglądała jak szeroka, błękitna wstęga, naznaczona licznymi granatowymi i białymi plamami. Nawet krótka obserwacja wystarczała, by stwierdzić, że szybko się od niej oddalają. Kzin nie tracił czasu.

Louis zamówił dwie szklanki mochy i jedną z nich podał Teeli.

Rozumiał gniew kzina. Pierścień przerażał go. Mówiący-do-Zwierząt był przekonany o tym, że i tak będzie musiał wylądować, toteż starał się doprowadzić do tego jak najprędzej, póki nie opuściła go jego odwaga.

Kzin ponownie wyszedł ze sterowni.

— Za czternaście godzin wejdziemy na orbity czarnych prostokątów. Coś ci powiem, Nessus. My, wojownicy Patriarchy, od dzieciństwa jesteśmy uczeni cierpliwości. Ale wy, laleczniki, macie cierpliwość nieboszczyków.

— Skręcamy — odezwał się nieswoim głosem Louis i uniósł się z miejsca. Dziób statku odchylał się coraz bardziej w bok od wyznaczonego kursu.

Nessus wrzasnął przeraźliwie i skoczył przed siebie. Był jeszcze w powietrzu, kiedy „Kłamca” rozjarzył się potwornym blaskiem niczym olbrzymia żarówka, i zatoczył się…

Nieciągłość

… jak pijany. Odczuli to, mimo działającej sztucznej grawitacji. Louisowi udało się w ostatniej chwili chwycić kurczowo oparcia fotela, Teela z nieprawdopodobną dokładnością upadła prosto do swojej koi, zwiniety w kulę lalecznik rąbnął mocno w ścian. Przez ułamek sekundy panowała zupełna ciemność, a potem wszystko rozjarzyło się upiorną, fioletową poświatą.Otaczała ona dokoła cały kadłub.

Widocznie Mówiący-do-Zwierząt naprowadził „Kłamcę” na kurs, po czym włączył autopilota, pomyślał Louis. Autopilpt sprawdził kurs i zapewne uznał niedalekie Słońce za olbrzymich rozmiarów meteoryt, zagrażający istnieniu statku i podjął kroki, by go ominąć.

Grawitacja wróciła do normy. Louis podniósł się z podłogi. Na pierwszy rzut oka nic mu się nie stało. Podobnie Teeli. Stała tuż przy ścianie, spoglądając na zewnątrz przez zasłonę z fioletowego światła.

— Nie działa połowa wskaźników — oznajmił kzin.

— Nic dziwnego — powiedziała Teela. — Straciliśmy skrzydło.

— Proszę?

— Straciliśmy skrzydło.

Rzeczywiście tak było. Wraz ze skrzydłem stracili wszystkie silniki, urządzenia nadawczo-odbiorcze i lądownicze. Został tylko czysty, gładki kadłub General Products. I to, co się w nim znajdowało.

— Strzelano do nas — powiedział kzin. — Cały czas strzelają. Prawdopodobnie z laserów X. Ten statek znajduje się w stanie wojny. Przejmuję dowodzenie. Nessus nie zaprotestował, bowiem leżał bez ruchu pod ścianą, zwinięty w kule. Louis przyklęknął przy nim i zaczął go delikatnie obmacywać.

— Na łapy finagla, nie robiłem doktoratu z fizjologii laleczników. Nie mam pojęcia, co mu się stało.

— Jest po prostu przestraszony. Próbuje się schować we własnym brzuchu. Przywiążcie go do koi. Louis bez większego zdziwienia zauważył, że z ulgą podporządkowuje się poleceniom. Doznał poważnego szoku. Jeszcze chwilę temu znajdował się w statku kosmicznym; teraz ten statek był już tylko szklaną igłą, spadający bezwładnie ku Słońcu.

Razem z Teelą ułożyli lalecznika w jego koi i przypięli go antywstrząsową uprzężą. —

— Mamy do czynienia z wojowniczą cywilizacją — powiedział kzin. — Laser na promienie X jest bez wątpienia bronią zaczepną. Gdyby nie nasz kadłub, bylibyśmy już martwi.

— Chyba włączyło się też pole statyczne — zauważył Louis. — Licho wie, jak długo działało.

— Kilka sekund — odezwała się Teela. — Ta fioletowa poświata to fosforyzujące resztki tego, co było na zewnątrz.

— Rozpylone przez promień lasera. Słusznie. Zdaje się, że już słabnie.

I rzeczywiście, poświata była już dużo mniej intensywna.

— Niestety, broń, jaką dysponujemy jest wyłącznie defensywna. Jakże zresztą mogło być inaczej, przecież to statek laleczników ! — prychnął kzin. — Nawet silniki plazmowe były na zewnątrz. A my ciągle jesteśmy pod obstrzałem. Przekonają się, co to znaczy zaatakować kzina!

— Masz zamiar dać im nauczkę?

Kzin nie wyczuł sarkazmu.

— Oczywiście!

— Czym ? — wybuchnął Louis. — Wiesz, co nam zostawili? Napęd nadprzestrzenny i system utrzymywania życia, to wszystko! Nie mamy nawet jednej pary silników manewrujących. Cierpisz na manię wielkości, jeśli sądzisz, że będziesz mógł tym prowadzić wojnę!

— Tak właśnie uważa przeciwnik! Ale nie wie, że…

— Jaki przeciwnik?

— … wyzywając do walki kzina…

— To automaty, ty futrzaku! Żywy nieprzyjaciel otworzyłby ogień od razu, jak tylko znaleźliśmy się w zasięgu strzału!

— Mnie również zastanowiła ich dziwna taktyka.

— Mówię ci, to automaty! Sterowane komputerem lasery do rozwalania meteorytów. Zaprogramowane tak, żeby zniszczyć wszystko, co mogłoby uderzyć w wewnętrzną powierzchnię Pierścienia. Kiedy obliczyły, że nasza trajektoria przetnie jego płaszczyznę — bach!

— To… To nawet możliwe. — Kzin zaczął odłączać dopływ energii od nieczynnych wskaźników. — Ale mam nadzieje, że się mylisz.

— No pewnie. Zawsze lepiej, gdy jest na kogo zwalić winę, prawda?

— Byłoby lepiej, gdyby trajektoria naszego lotu nie przecięła płaszczyzny Pierścienia. — Mówił, opuszczając przesłony na martwych okienkach wskaźników. — Poruszamy się z dużą prędkością. Dzięki niej wydostaniemy się poza system i poza zasięg tutejszej anomalii. Bodziemy mogli włączyć napęd nadprzestrzenny i dogonić flotę laleczników. Ale najpierw musimy uniknąć zderzenia z Pierścieniem.

Louis nie sięgnął jeszcze myślą aż tak daleko w przód.

— Musiało ci się tak śpieszyć? — zapytał kwaśno.

— Wiemy przynajmniej, że na pewno nie wpadniemy na Słońce. Gdybyśmy lecieli prosto na nie, nie zostalibyśmy ostrzelani.

— Ogień trwa — zameldowała Teela. — Widzę gwiazdy, ale poświata nie ustępuje. To chyba znaczy, że jesteśmy na kursie kolizyjnym z powierzchnią Pierścienia, prawda?

— Jeżeli lasery są sterowane automatycznie, to tak.

— Czy zginiemy, jeśli spadniemy na Pierścień?