— Jest w tym wszystkim jeden pozytywny aspekt — powiedział Louis. — Nie musimy naprawiać statku.
Jeśli tylko uda nam się przetransportować „Kłamcę” na krawędź Pierścienia, prędkość obrotowa wyrzuci nas poza zasięg anomalii gwiazdy i będziemy mogli od razu wejść w nadprzestrzeń.
— Ale najpierw musimy uzyskać pomoc.
— Albo ją wymusić — dodał Mówiący-do-Zwierząt.
— Czemu wiec wszyscy stoicie i gadacie? — wybuchnęła Teela.
Czekała do tej pory cierpliwie, nie zabierając głosu w dyskusji. — Musimy się stąd wydostać, prawda? Wiec czemu nie wyciągamy skuterów? Ruszcie się! Gadać możecie później. . .
— Waham się, czy należy opuszczać statek — oznajmił lalecznik.
— Wahasz się? A co, oczekujesz nadejścia pomocy? Kto, według ciebie, ma się nami zainteresować? Czy ktokolwiek odpowiedział na nasze sygnały? Louis mówi, że jesteśmy w samym środku pustyni. Jak długo jeszcze będziemy tu siedzieć?
Nie zdawała sobie sprawy, że Nessus potrzebuje trochę czasu, by zgromadzić w sobie potrzebną odwagę. A w dodatku, pomyślał Louis, w ogóle nie ma cierpliwości.
— Oczywiście; że stąd wyruszymy — odparł lalecznik. — Dałem tylko wyraz moim wątpliwościom. Ale najpierw musimy ustalić, dokąd się udamy. Inaczej nie będziemy wiedzieć, co wziąć, a co zostawić.
— Musimy dotrzeć do najbliższej krawędzi!
— Teela ma racje — poparł ją Louis. — Jeżeli w ogóle jest tu jeszcze jakaś cywilizacja, to z pewnością właśnie w pobliżu krawędzi. Tyle tylko że nie wiemy, w którą to stronę. Powinienem coś zobaczyć, kiedy byłem na górze.
— Wcale nie — zaoponował lalecznik.
— Nieżas! To ja tam byłem, nie ty! Wzrok nie napotyka żadnych przeszkód. Widać na tysiące mil! Zaraz, chwileczkę…
— Pierścień ma około miliona mil szerokości.
— Właśnie to sobie przypomniałem — westchnął z rezygnacją Louis. — Te rozmiary! Po prostu ciągle nie może do mnie dotrzeć, że może istnieć coś aż TAK dużego.
— Z pewnością dotrze — pocieszył go lalecznik.
— Może. Chyba mam za małą głowę, żeby mi się to zmieściło. Z daleka Pierścień wyglądał jak wąska wstążka… Błekitna wstążka…
Ciałem Louisa wstrząsnął niekontrolowany dreszcz.
Jeżeli boczna ściana Pierścienia miała tysiąc mil wysokości, to jak daleko od niej musieli wylądować, skoro Louis nie mógł jej w ogóle dostrzec?
Przypuśćmy, że w zapylonym, wilgotnym powietrzu jego wzrok sięgał na, powiedzmy, tysiąc mil. Jeżeli już na wysokości czterdziestu mil to powietrze ustępowało miejsca zupełnej próżni…
Znaczyło to ni mniej ni więcej tylko tyle, że od najbliższej krawędzi dzieliło ich przynajmniej dwadzieścia pięć tysięcy mil. Gdyby przebyć taką trasę na Ziemi, wróciłoby się do punktu wyjścia. A krawędź mogła przecież być dużo, dużo dalej…
— Nasze skutery nie dadzą rady ruszyć „Kłamcy” z miejsca — zastanawiał się na głos Mówiący-do-Zwierząt. — W razie ataku i tak musielibyśmy go odciąć. Lepiej go tu zostawić; nietrudno będzie go później znaleźć.
— A czy ktoś proponował, żeby go ciągnąć?
— Dobry wojownik myśli o wszystkim. Może do tego dojść, jeśli nie znajdziemy nigdzie pomocy.
— Znajdziemy — odparł z pewnością w głosie Nessus.
— Też tak sądzę — potwierdził Louis. — Na krawędzi znajdują się porty kosmiczne. Nawet jeśli cały Pierścień cofnął się w rozwoju do epoki kamienia łupanego, to cywilizacja zaczęłaby się odradzać właśnie stamtąd. Jestem tego pewien.
— To tylko nie poparte niczym domysły — zaoponował kzin.
— Być może.
— Ale mimo to zgadzam się z tobą. Jeśli nawet tutejsza cywilizacja utraciła już swoje wielkie sekrety, to przecież w portach możemy jeszcze znaleźć sprawne maszyny. Sprawne, albo chociaż takie, które da się jeszcze naprawić.
Tylko… do której krawędzi mieli bliżej?
— Teela ma rację — ocknął się nagle Louis. — Bierzmy się do roboty. Nocą rozejrzymy się jeszcze raz.
Godziny, które nadeszły, były wypełnione ciężką pracą. Wyciągali zawartość schowków, sortowali, opuszczali na linach cięższe przedmioty i ustawiali je pod kadłubem. Nagła zmiana kierunku przyciągania nastręczała trochę kłopotów, ale na szczęście żaden z „towarów” nie okazał się nadmiernie kruchy.
W trakcie pracy Louis przydybał Teelę samą we wnętrzu statku.
— Zachowujesz się tak, jakby ktoś otruł twoją ulubioną orchideę. Chcesz porozmawiać?
Unikając jego spojrzenia potrząsnęła energicznie głową. Jej wargi, teraz dopiero to zauważył, wyglądały bardzo ładnie, kiedy się dąsała. Albo płakała. Były jedną z rzadko spotykanych kobiet, których płacz nie szpecił.
— A wiec ja ci coś powiem. Kiedy wyszłaś na zewnątrz bez skafandra, porządnie cię objechałem. Piętnaście minut później usiłowałaś prawie na bosaka wejść na zbocze gorącej lawy.
— Chciałeś, żebym się oparzyła!
— Oczywiście. Nie rób takiej zdziwionej miny. Potrzebujemy cię. Nie chcemy, żebyś zginęła. Chce cię przyzwyczaić do tego, że masz być ostrożna. Nie nauczyłaś się tego wcześniej, wiec nauczysz się teraz. Zapamiętasz to oparzenie dużo lepiej, niż moje wykłady.
— Potrzebujecie mnie! Dobre sobie. Przecież wiesz, dlaczego Nessus mnie zabrał. Miałam być szczęśliwą maskotką, a przyniosłam pecha.
— Zgadzam się. Jako maskotka zupełnie się nie sprawdziłaś: No, uśmiechnij się. Potrzebujemy cię po to, żebyś zajmowała się mną w nocy, dzięki czemu nie muszy gwałcić Nessusa. Potrzebujemy cię, żebyś tyrała jak osioł, podczas gdy my wygrzewamy się na słoneczku. Potrzebujemy cię dla twoich inteligentnych i przemyślanych uwag.
Na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech, który po chwili zniknął i Teela wybuchnęła płaczem. Chlipała, wtulona twarzą w pierś Louisa, obejmując go mocno ramionami.
Nie pierwszy raz kobieta płakała na piersi Louisa Wu, ale Teela miała więcej powodów od wszystkich poprzednich razem wziętych. Louis przytulił ją, gładząc delikatnie po karku i czekał, aż się uspokoi.
— Skąd miałam wiedzieć, że to parzy! — poskarżyła się jego skafandrowi.
— Przypomnij sobie Prawa Finagla: Perwersja Wszechświata dąży ku maksimum. Wszechświat z samej swojej zasady jest zawsze wrogi.
— Ale to bolało!
— Lawa cię zaatakowała. Chciała cię skrzywdzić. Posłuchaj ! — powiedział błagalnym tonem. — Musisz nauczyć się tak właśnie myśleć. Jak paranoik. Jak Nessus.
— Nie potrafię! Skąd mam wiedzieć, jak on myśli? Nawet go nie rozumiem! — Uniosła mokrą od łez twarz. — Ciebie też nie rozumiem.
Przesunął dłońmi po jej łopatkach i w dół, wzdłuż kręgosłupa.
— Posłuchaj — odezwał się po chwili. — Gdybym powiedział, że Wszechświat nienawidzi mnie, pomyślałabyś, że zwariowałem, prawda?
Skinęła energicznie głową.
— Wiec mówię ci, że świat naprawdę mnie nienawidzi. Jest przeciwko mnie. Dwustuletni człowiek nie przedstawia dla niego żadnej wartości.
Jaka siła kształtuje gatunek? Ewolucja, prawda? To ona wyposażyła Mówiącego w doskonały wzrok i niezachwiane poczucie równowagi. To ona zaszczepiła Nessusowi odruch ucieczki przed najmniejszym niebezpieczeństwem. To ona likwiduje u pięćdziesięcio czy sześćdziesięcioletniego człowieka popęd seksualny, po czym przestaje się nim interesować.
Bowiem ewolucja nie zajmuje się żadnym organizmem zbyt starym na to, by mógł się rozmnażać. Rozumiesz?
— Jasne. Jesteś zbyt stary na to, by się rozmnażać — powtórzyła, przedrzeźniając jego ton.