Выбрать главу

— Otóż to. Kilkaset lat temu jacyś biolodzy pogrzebali trochę w genach różnych roślin i dali światu to, co potocznie nazywa się „utrwalaczem”. W wyniku tego mam dwieście lat i jestem ciągle zdrowy. Ale bynajmniej nie dlatego, że Wszechświat mnie jakoś szczególnie kocha.

Wszechświat mnie nienawidzi. Wiele razy próbował mnie zabić. Szkoda, że nie mogę pokazać ci blizn. I będzie próbował, aż do skutku.

— Bo jesteś za stary na to, żeby się rozmnażać!

— Kobieto, przecież to ty nie masz pojęcia, jak zatroszczyć się o swoje własne przetrwanie! Znajdujemy się w obcym miejscu, nie znamy reguł gry i nie wiemy, co i kogo możemy spotkać. Jeżeli będziesz ciągle próbować biegać na bosaka po gorącej lawie, to następnym razem może to się skończyć dużo gorzej, niż lekkim poparzeniem! Uważaj choć trochę. Rozumiesz?

— Nie — odparta Teela. — Nie.

Kiedy obmyła załzawioną twarz, wspólnymi siłami wytaszczyli ostatni, czwarty skuter. Przez całe pół godziny byli zupełnie sani. Czy kzin i lalecznik uznali, że lepiej nie wtrącać się do ściśle ludzkich spraw? Być może. Być może.

Miedzy dwiema ścianami zastygłej lawy ciągnął się pas szklistej powierzchni Pierścienia, równie gładkiej, jak wypolerowany blat stołu. Koło przekrzywionego, przezroczystego cylindra stało mnóstwo najróżniejszych przedmiotów i krzątały się cztery małe sylwetki. Sprawiały wrażenie nieco zagubionych.

— Co z wodą? — zapytał Louis. — Nie widziałem żadnych jezior. Będziemy musieli taszczyć ze sobą zapasy, czy jak?

— Niekoniecznie — odparł Nessus. Otworzył klapę w tylnej części swego skutera. Pod nią znajdował się zbiornik i system skraplający wodę z powietrza.

Skutery stanowiły istne cudo funkcjonalności i wygody. Różniły się tylko fotelami pilotów, poza tym wyglądały tak samo: dwie czterostopowej średnicy kule połączone konstrukcją podtrzymującą fotel. Połowa tylnej czyści przeznaczona była na bagaż. Oprócz tego znajdowały się tam zaczepy umożliwiające podłączenie dodatkowych silników. Cztery teleskopowe nogi, na których teraz stały, były chowane w trakcie lotu.

Fotel lalecznika przypominał raczej małą leżankę z trzema otworami na nogi. W czasie lotu Nessus leżał bez ruchu, obsługując urządzenia sterownicze swymi dwiema parami ust.

Fotele Louisa i Teeli miały wygodne zagłówki, zaś przyrządy sterownicze znajdowały się na odległość ręki od oparcia. Fotel kzlna różnił się tym, że był dużo większy, nie miał zagłówka, a oprócz tego po obu jego stronach umieszczone były jakby jakieś kabury czy olstra. Czyżby na broń?

— Musimy wziąć ze sobą wszystko, co może nam posłużyć jako broń — powtarzał po raz któryś z rzędu Mówiący-do-Zwierząt, przechadzając się niespokojnie miedzy porozstawianym ekwipunkiem.

— Nie mamy żadnej broni — odparł Nessus. — Chcieliśmy pokazać, że mamy pokojowe zamiary, wiec nie zabraliśmy ze sobą żadnej broni.

— A co to jest, według ciebie? — zapytał kzin, pokazując sporą kolekcję dosyć groźnie wyglądających przedmiotów.

— Narzędzia. Tylko narzędzia. To na przykład — wskazał głową — jest przenośny laser o regulowanej intensywności strumienia światła. Nocą może służyć jako dalekosiężny reflektor. Oczywiście, trzeba bardzo uważać, żeby nie zrobić komuś krzywdy, bo w krańcowym ustawieniu promień światła jest niezwykle skupiony i ma bardzo dużą moc.

Te pistolety obezwładniające mają służyć rozstrzyganiu sporów w naszym gronie. Ładunek działa zaledwie dziesięć sekund, ale trzeba uważać, by przypadkiem nie zwolnić tego oto zabezpieczenia, bo wtedy…

— …ładunek działa ponad godzinę. To broń Jinxów, prawda?

— Tak, Louis. A to jest nieco zmodyfikowane narzędzie do kopania. Być może słyszeliście o podobnym narzędziu znalezionym niegdyś w polu statycznym Slavena…

Chodzi mu o dezintegrator Slavera, domyślił się Louis.

Rzeczywiście, przede wszystkim służył jako znakomite narzędzie do kopania. W miejscu, na które padł wąski strumień generowanego przez niego pola, ładunki elektronów zmieniały nagle znak z ujemnego na dodatni. Stała materia, pozbawiona nagle wiążących ją sił, rozpadała się momentalnie w atomowy proch.

— Jako broń nie ma żadnej wartości — zadudnił kzin. — Badaliśmy to. Działa zbyt wolno, by był z tego jakiś pożytek.

— No, właśnie. Po prostu nieszkodliwa zabawka. Z kolei ten przedmiot…

Przedmiot, który lalecznik trzymał w ustach przypominał trochę jakąś ręczną, dwulufową broń palną, z tym, że miał charakterystyczny kształt, którym odznaczały się wszystkie wytwory „rąk” laleczników:j akby ktoś zatrzymał w ruchu zmieniającą właśnie swój kształt dużą kroplę rtęci.

— …działa podobnie, jak dezintegrator Slavena, z tym, że emituje dwa promienie; drugi z nich neutralizuje pozytywny ładunek protonu. Należy bardzo uważać, by nie trafić w coś jednocześnie obydwoma promieniami.

— Rozumiem — mruknął kzin. — Gdyby obydwa promienie padły na jakąś powierzchni, nastąpiłby gwałtowny przepływ prądu.

— Właśnie.

— Czy sądzisz, że to wszystko wystarczy? Nie wiemy, z czym przyjdzie nam się tu spotkać:

— Nie jest aż tak źle — wtrącił się Louis. — Przede wszystkim, to przecież nie jest planeta. Jeżeli budowniczowie Pierścienia nie lubili jakichś zwierząt, to z pewnością zostawili je tam, skąd przybyli. Na pewno nie bodziemy mieli do czynienia z żadnymi tygrysami. Albo moskitami.

— Chyba że budowniczowie Pierścienia lubili tygrysy — jakby nigdy nic zauważyła Teela. Jej uwaga, chociaż rzucona mimochodem, nie była pozbawiona słuszności. Co wiedzieli na temat fizjologii budowniczych, a wiec i mieszkańców Pierścienia? Tylko tyle że pochodzili prawdopodobnie z pokrytej częściowo wodą planety krążącej wokół słońca typu K9 lub zbliżonego. Mogli wiec wyglądać jak ludzie, laleczniki, kzinowie, delfiny, orki lub wieloryby, ale najprawdopodobniej wyglądali zupełnie inaczej.

— Chyba bardziej powinniśmy się obawiać tubylców, niż ich zwierząt — odezwał się kzin. — Musimy zabrać całą naszą broń. Proponuję, żeby powierzyć mi dowództwo aż do czasu, kiedy bodziemy mogli stąd odlecieć.

— Mam tasp.

— Nie zapomniałem o tym, Nessus. Możesz uważać go za swoje decydujące o wszystkim veto. Sugerowałbym jednak, żebyś go nie nadużywał. Pomyślcie tylko! — Kzin górował nad nimi jak prawdziwy olbrzym, dwieście pięćdziesiąt kilogramów kłów, pazurów i pomarańczowego futra. — Przecież jesteśmy podobno istotami myślącymi. Zastanówcie się nad naszą sytuacją. Zostaliśmy podstępnie zaatakowani. Nasz statek jest częściowo zniszczony. Czeka nas nie wiadomo jak długa podróż przez całkowicie nieznane terytorium. Jego mieszkańcy dysponowali niegdyś olbrzymią potęgą. Nie wiemy, czy ciągle nią dysponują, czy też może najbardziej wyrafinowaną bronią, jaką znają jest strzała z kościanym grotem.

Równie dobrze mogą dysponować promieniami konwercyjnymi i techniką transmutacyjną, której potrzebowali do zbudowania tego… tego… — kzin rozejrzał się dookoła, po szklistym podłożu i ciemnych ścianach lawy i chyba wewnętrznie zadrżał — … tego niesamowitego tworu.

— Mam tasp — powtórzył Nessus. — To moja ekspedycja.

— Czy jesteś zadowolony z jej dotychczasowego przebiegu? Nie chcę cię urazić, po prostu pytam. To ja musze być dowódcą. Z nas wszystkich tylko ja przeszedłem przeszkolenie w sztukach wojennych.

— Może zaczekajmy jeszcze trochę — zaproponowała Teela. — Może nie spotkamy nikogo, z kim musielibyśmy walczyć.

— Właśnie — popart ją Louis. Wcale nie uśmiechała mu się myśl o dostaniu się pod komendę kzina.