— Wydaje się odprężona — stwierdził kzin. — Jest jej chyba wygodnie. Subtelniejsze szczegóły ludzkiej…
— Nieważne. Posadź nas na ziemi, dobrze? Weszła w trans Góry Widoku.
— Nie rozumiem.
— Wystarczy, żebyś wylądował.
— Zaczęli spadać w dół. Żołądek Louisa poczuł się przez chwilę niepewnie w swobodnym spadku, jaki zaaplikował im kzin, ale na szczęście zaraz wróciło ciążenie.
Louis obserwował twarz Teeli; ani przez moment nie zmieniła wyrazu. Była doskonale spokojna. Kąciki jej ust były skierowane lekko ku górze. .
Umysł Louisa pracował na najwyższych obrotach. Wiedział co nieco o hipnozie; przez dwieście lat oglądania stereowizji można się było tego i owego dowiedzieć. Gdyby jeszcze mógł sobie to wszystko przypomnieć.
— Byłoby dobrze, gdyby udało ci się znaleźć jakąś dolinę — zwrócił się do kzina. — Chciałbym usunąć sprzed jej oczu ten cholerny horyzont.
— W porządku. Ty i Nessus przejdźcie na ręczne. Teelę ja sam sprowadzę.
Czworokątny szyk rozpadł się na trzy części. Mówiący-do-Zwierzą skręcił w kierunku strumienia; na który Louis zwrócił już wcześniej uwagę. Louis i Nessus podążyli za nim.
Tracąc wysokość przelecieli nad strumieniem. Mówiący skręcił jeszcze raz i leciał teraz z minimalną prędkością wzdłuż jego biegu, szukając jakiejś łąki czy kawałka brzegu wolnego od drzew.
— Rośliny są bardzo podobne do ziemskich — zauważył Louis.
Kzin i lalecznik zgodzili się z nim.
Zakręcili, lecąc nad korytem strumienia.
Tubylcy stali w płytkim rozlewisku, rozpinając w poprzek strumienia długą sieć. Kiedy nadleciała mała eskadra, wszyscy spojrzeli w górę. Przez dłuższą chwilę stali bez ruchu z otwartymi ustami, zostawiwszy sieć jej własnemu losowi.
Louis, Mówiący i Nessus zareagowali dokładnie w ten sam sposób: wystrzelili ostrymi świecami do góry. Tubylcy momentalnie zmaleli do rozmiarów niedostrzegalnych punkcików, strumień zamienił się w krętą nitkę. Bujny, rozległy las wchłonął wszystko.
— Przełączcie stery na autopilota — polecił kzin ostrym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. — Lądujemy gdzie indziej.
Musiał się nauczyć tego tonu tylko dlatego, że miał przebywać z ludźmi, pomyślał Louis. Funkcja ambasadora wymaga najróżniejszych umiejętności.
Teela nic nie zauważyła.
— I co? — zapytał Louis.
— To byli ludzie — odparł lalecznik.
— Też to widziałeś? Myślałem, że mam halucynacje. Skąd mieliby tu się wziąć ludzie?
Nikt nie spróbował odpowiedzieć na to pytanie.
12. Pięść boga
Wylądowali w niewielkiej dolinie otoczonej niskimi, porośniętymi lasem wzgórzami. Pseudohoryzont zniknął za pagórkami, łuk na niebie był niewidoczny w blasku pełnego słońca — równie dobrze mogli znajdować się na którejkolwiek z zasiedlonych przez ludzi planet. Co prawda trawa nie bardzo przypominała trawę, ale była zielona i rosła tam, gdzie powinna rosnąć trawa. Pod nogami mieli ziemię i skały, a dokoła krzaki o gałęziach poskręcanych w prawie swojski sposób.
Roślinność, jak zauważył już wcześniej Louis, była zdecydowanie typu ziemskiego. Krzaki rosły właśnie tam, gdzie należało się tego spodziewać, podobnie nagie, kamieniste miejsca znajdowały się tam, gdzie można było oczekiwać. Analizatory, w jakie były wyposażone skutery stwierdziły, że nawet na poziomie molekularnym miejscowe rośliny były blisko spokrewnione z ziemskimi. Tak jak Louis i kzin mieli kiedyś wspólnego przodka, najprawdopodobniej jakiegoś wirusa, tak i te drzewa i krzewy miały wspólnego przodka z ziemską roślinnością.
Jeden z porastających skraj polany krzewów znakomicie nadawałby się na żywopłot; wyrastał w górę pod kątem czterdziestu pięciu stopni, wypuszczał bujną koronę, opadał w dół, wypuszczał koronę znowu w górę, pod tym samym kątem i tak dalej. Louis widział już coś podobnego na planecie Gummidgy; ten trójkątny żywopłot byt jednak zielonobrązowy, jakby rósł na Ziemi. Louis ochrzcił go „krzewem łokciowym”.
Nessus obchodził polanę dookoła, zbierając do analizy owady i próbki roślin. Jako jedyny wziął ze sobą swój skafander; coś, co by chciało go zaatakować, musiałoby najpierw uporać się z niezwykle wytrzymałym materiałem.
Teela siedziała bez ruchu w swym skuterze; jej duże, delikatne dłonie spoczywały lekko na urządzeniach kontrolnych. Kąciki ust były skierowane nieznacznie ku górze. Siedziała rozluźniona i czujna zarazem, upozowana tak, jakby ktoś chciał namalować jej sylwetkę. Jej zielone oczy patrzyły przez Louisa i przez bariery zielonych wzgórz w nieskończoność abstrakcyjnego horyzontu Pierścienia.
— Nie rozumiem — powiedział kzin. — Co jej się właściwie stało? Przecież nie śpi, a jednocześnie nie reaguje na żadne bodźce.
— Hipnoza autostradowa — wyjaśnił Louis. — Sama się z tego otrząśnie.
— Więc nie ma bezpośredniego niebezpieczeństwa?
— Teraz już nie. Obawiałem się, że może spaść ze skutera albo zacząć wariować ze sterami. Na ziemi nic jej nie grozi.
— Ale dlaczego nie zwraca na nas żadnej uwagi?
Louis spróbował mu to wyjaśnić.
W otaczającym Słońce pasie asteroidów ludzie spędzają pół życia prowadząc wśród skał małe, jednoosobowe stateczki. Ustalają swoją pozycję według gwiazd. Górnik pracujący w Pasie spędza wiele godzin patrząc w gwiazdy; te fałszywe, będące plazmowymi ognikami silników czy pełznącymi nie opodal asteroidami i te prawdziwe, będące pojedynczymi słońcami lub całymi galaktykami.
Człowiek może stracić duszę wśród gwiazd. Później stwierdza się ze zdumieniem, że jego ciało wykonywało wszystkie niezbędne czynności, podczas gdy umysł przebywał w obszarach, z których już nic nie pamięta. Nazywają to „zagubionym spojrzeniem”. To bardzo niebezpieczne. Dusza czasem nie chce wrócić do ciała.
Stojąc na szczycie Góry Widoku człowiek patrzy w nieskończoność. Góra ma co prawda tylko czterdzieści mil wysokości, ale ludzki wzrok, gubiąc się w spowijającej jej podstawę mgle, dostrzega właśnie nieskończoność.
Wilgotna mgła jest biała i bezkształtna. Rozciąga się od zbocza Góry aż po horyzont. Pustka chwyta łapczywymi pazurami umysł człowieka i trzyma mocno, a on stoi bez ruchu na krawędzi nieskończoności, aż wreszcie ktoś przyjdzie i zabierze go stamtąd. Nazywają to „transem Góry Widoku”.
Jest wreszcie Pierścień, a na nim nierzeczywisty horyzont…
— To wszystko jest po prostu autohipnozą — podsumował Louis.
Zajrzał w szeroko. otwarte, zielone oczy. Dziewczyna zadrżała niespokojnie. — Mógłbym ją chyba z tego wyciągnąć, ale po co ryzykować? Na razie niech sobie pośpi. Sama się obudzi.
— Nie rozumiem, co to jest hipnoza — powiedział kzin. — Wiem, co to jest, ale tego nie rozumiem.
Louis skinął głową.
— Wcale się nie dziwię. Kzinowie z pewnością nie daliby zbyt wiele zarobić hipnotyzerom. Ani laleczniki jak mi się zdaje — dodał, bowiem Nessus przerwał zbieranie próbek obcego życia i dołączył do nich.
— Możemy badać to, czego nie rozumiemy — powiedział. — Wiemy na przykład, że jest w człowieku coś, co nie pozwala mu na podejmowanie decyzji. Jakaś jego część chce, by ktoś inny powiedział mu, co ma robić. Podatnym na hipnozę jest ufający hipnotyzerowi osobnik o dużej zdolności koncentracji. Początkiem wszystkiego jest podporządkowanie się osobie hipnotyzującej.
— Ale czym właściwie jest hipnoza?
— Narzuconym z zewnątrz stanem monomanii.