Выбрать главу

Chociaż twarz tubylca była skryta pod gęstą brodą, jego zdumienie było aż nadto widoczne.

— Łuku nad Światem, o inżynierze!

Louis dopiero wtedy zrozumiał, o co chodzi i wybuchnął śmiechem.

Brodacz zamachnął się i uderzył go niezdarnie prosto w nos.

Cios był słaby, bowiem tubylec byt mizernej postury i dysponował niewielką siłą. Słaby, ale bolesny. Louis nie był przyzwyczajony do bólu. Większość ludzi w jego czasach nie znała bólu większego od przydepniętego palca. Zbyt powszechne byty środki uśmierzające, zbyt łatwo dostępna pomoc medyczna. Ból doświadczony przez narciarza, który złamał nogę trwał zwykle nie dłużej niż kilka sekund, a wspomnienie o nim było grzebane w najniższych pokładach podświadomości jako coś, czego zdrowy umysł nie był w stanie znieść. Wszelkie sporty walk, jak karate, judo czy boks zostały zakazane jeszcze na długo przed urodzeniem Louisa. Louis Wu był bardzo kiepskim wojownikiem. Z całą pewnością mógł stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, ale nie z bólem.

Louis Wu wrzasnął przeraźliwe i upuścił laser.

Tłum runął na nich. Dwustu spokojnych, wydawało się, ludzi zamieniło się w tysiąc wściekłych demonów. Sytuacja nie przedstawiała się nawet w części tak wesoło, jak jeszcze minutę temu.

Wychudzony przywódca chwycił Louisa w uścisk swych patykowatych ramion, z histeryczną siłą przygważdżając go do ziemi. Louis oswobodził się jednym, równie histerycznym szarpnięciem. W następnej chwili siedział już w skuterze, ale wtedy doszedł do głosu rozsądek.

Urządzenia sterownicze pozostałych skuterów były podporządkowane jego pojazdowi. Gdyby wystartował, one również by wystartowały, niezależnie od tego, gdzie w danej chwili znajdowaliby się ich pasażerowie. Louis rozejrzał się dookoła.

Teela znajdowała się już w powietrzu, obserwując z góry toczącą się walkę. Najwyraźniej nawet nie przyszło jej przez myśl, żeby pomóc.

Kzin zamienił się w szalejącą, niszczycielską błyskawicę. Powalił już pół tuzina przeciwników, a w chwili, kiedy Louis na niego patrzył, roztrzaskał kolbą lasera czaszkę siódmego.

Zarośnięci tubylcy kłębili się niezdecydowanie w bezpiecznej odległości od niego.

Długie, smukłe palce usiłowały wyciągnąć Louisa z fotela. Były bliskie sukcesu, chociaż Louis zaparł się rękami i nogami. Dopiero teraz przyszło mu na myśl, żeby włączyć barierę dźwiękochłonną, która była przecież nie czym innym, jak zwykłym polem siłowym.

Rozległy się przerażone wrzaski, kiedy niewidzialna sita odrzuciła napastników od skutera.

Jeden z nich siedział wciąż Louisowi na plecach. Louis zrzucił go, wyłączył na moment pole, a potem włączył ponownie. Rozejrzał się w poszukiwaniu Nessusa.

Lalecznik próbował dotrzeć do swego pojazdu. Tubylcy rozstępowali się na boki, najwyraźniej przestraszeni jego niezwykłym wyglądem. Tylko jeden stanął mu na drodze, ale za to ściskał w dłoni pokaźnych rozmiarów metalowy pręt.

Nessus wykonał unik i obrócił się na przednich nogach, odwracając się tyłem do niebezpieczeństwa, ale zarazem tyłem do swego skutera.

Lalecznik zginie, jeśli będzie posłuszny zakodowanemu w jego genach odruchowi ucieczki. Chyba, że Mówiący lub Louis zdążą na czas z pomocą. Louis otwierał już usta, by zawołać kzina, kiedy Nessus dokończył swego obrotu.

Louis zamknął usta.

Lalecznik potruchtał do skutera. Nikt nie usiłował mu w tym przeszkodzić. Kopyto jego tylnej nogi aż po pęcinę zbroczone było krwią.

Grupka miłośników talentu wojennego kzina cały czas trzymała się poza zasięgiem jego potężnych ramion. Mówiący splunął im pogardliwie pod nogi — gest zapożyczony od ludzi — i dosiadł swego pojazdu.

Tubylec, który usiłował powstrzymać Nessusa, leżał bez ruchu w kałuży krwi.

Wszyscy byli już w powietrzu. Louis wystartował jako ostatni. Z daleka zobaczył, do czego przymierza się Mówiący-do-Zwierząt, i krzyknął z całych sił:

— Poczekaj! To niepotrzebne!

Kzin wyciągnął zmodyfikowane narzędzie do kopania,

— A czy musi być potrzebne? — zapytał, ale nie pociągnął za spust.

— Nic rób tego! To by było morderstwo. Co mogą nam teraz zrobić ? Obrzucić kamieniami?

— Mogą użyć twojego lasera.

— Właśnie, że nie. Obowiązuje przecież zakaz.

— Tak powiedział ten chudzielec. Wierzysz mu?

— Tak.

Kzin odłożył broń. Louis westchnął z ulgą; szczerze mówiąc spodziewał się, że Mówiący-do-Zwierząt zrówna miasto z ziemią.

— Skąd wziął się ten zakaz? Czyżby jakaś wojna?

— Albo szaleniec przy dziale laserowym. Szkoda, że nie ma kogo zapytać.

— Leci ci krew z nosa.

W dodatku ów nos bolał jak wszyscy diabli. Louis oddał sterowanie kzinowi, a sam zajął się opatrywaniem swych ran. Pod nimi, w ginącym powoli z oczu Zignamuclickclick, kłębił się rozwścieczony, żądny zemsty tłum.

13. Gwiezdne nasiona

— Powinni byli paść na kolana — poskarżył się Louis. — To właśnie mnie zmyliło. A poza tym, autopilot mówił wszędzie „inżynier”, a powinien mówić „bóg”.

— Bóg?

— Z budowniczych Pierścienia zrobili bogów. Powinienem od razu zwrócić uwagę na to milczenie! Wolno było odezwać się tylko kapłanowi. Zachowywali się tak, jakby słuchali starej, dobrzy im znanej litanii. Tyle tylko, że udzielałem złych odpowiedzi.

— Więc religia. Bardzo dziwne. Ale chyba nie powinieneś się śmiać — odezwał się interkom głosem Teeli. — Nikt nie śmieje się w kościele, nawet turyści.

Lecieli w gasnącym blasku słońca. Pierścień wschodził na niebie poszatkowanym, błękitnym łukiem.

— Wydawało mi się to wtedy śmieszne — odparł Louis. — Nadal mi się to wydaje śmieszne. Zapomnieli, że żyją na Pierścieniu. Myślą, że to nad ich głowami to olbrzymi łuk.

Przez dźwiękochłonną barierę przebił się ostry, narastający odgłos. Przez chwilę świdrował im w uszach, a potem umilkł. Przekroczyli barierę dźwięku. Zignamuclickclick zniknęło za ich plecami. Miasto nie będzie miało okazji zemścić się na demonach. Najprawdopodobniej nigdy więcej już ich nie zobaczy.

— To naprawdę wygląda jak łuk — powiedziała Teela.

— Masz rację. Nie powinienem był się śmiać. Ale i tak mamy szczęście, zostawiamy za nami nasze błędy i nie odczuwamy na sobie ich skutków. Musimy tylko uważać, żeby w każdej chwili móc wznieść się w powietrze. Wtedy jesteśmy już bezpieczni.

— A jednak skutki niektórych naszych błędów zostaną z nami. I to długo — odezwał się kzin.

— Zabawne, że to akurat ty mówisz. — Louis podrapał się mimochodem po nosie, który w swoim obecnym stanie przypominał sterczący mu nie wiedzieć czemu z twarzy kawałek nieczułego drewna. Zdąży się zagoić, zanim ustąpi działanie środka znieczulającego.

— Nessus? — powiedział po chwili zastanowienia.

— Tak, Louis?

— Coś mi przyszło do głowy. Mówiłeś wcześniej, że uważają cię za szaleńca, ponieważ jesteś odważny. Zgadza się?

— Doprawdy, Louis, twój takt, twoja delikatność…

— Mówię serio. Ty i wszystkie inne laleczniki patrzyły na to z niewłaściwej strony. Lalecznik instynktownie ucieka od niebezpieczeństwa, tak?

— Tak, Louis.

— Otóż właśnie, że nie. Lalecznik instynktownie odwraca się od niebezpieczeństwa. Po to, by wprowadzić do akcji swoją tylną nogę. To jest śmiertelnie groźna broń. Nessus.

Louis doskonale pamiętał, jak to było: lalecznik obrócił się płynnym ruchem i uderzył ze straszną siłą twardym jak stal kopytem. Głowy miał przy tym rozstawione maksymalnie szeroko, by określić dokładnie odległość od celu. Właściwie Nessus wykopał nieszczęśnikowi serce z klatki piersiowej.